Przejdź do głównej zawartości

ZDRADA (Fragment)


************ZDRADA
autor: Joanna Krupińska-Trzebiatowska
(fragment niepublikowanej powieści)


Lwów na przełomie wieków upodabniał się do Wiednia. Obok starego, historycznego śródmieścia z trzema katedrami – rzymskokatolicką, grekokatolicką i ormiańską – wyrastały imponujących rozmiarów budynki publiczne, a nowoczesną neogotycką architekturę reprezentowały gmachy Uniwersytetu Jana Kazimierza, Politechniki oraz Sejmu Krajowego. W 1870 roku, po przekształceniu się Austrii w dualistyczną monarchię Austro-Węgierską, przyznano miastu autonomię, dzięki czemu stało się wnet oazą polskości. Na placu Mariackim pojawił się pomnik Adama Mickiewicza a w eleganckich kawiarniach mówiono i śpiewano po polsku. Rozprawiano też o przyczynach upadku Rzeczypospolitej. To był temat wiodący, a najwięcej rzecz jasna mieli do powiedzenia historycy skupieni wokół hrabiego profesora Stanisława Tarnowskiego, z którym w serdecznych stosunkach pozostawała Katarzyna Glińska.
Katarzyna Glińska wydawała wystawne przyjęcia we Lwowie, na które ściągała rodzina z całej Galicji, a także bale w nie tak dawno ukończonym pałacu w Truskawcu z cudowną salą balową pełną kryształowych luster i kandelabrów. Ten pałac stojący w tętniącym życiem, niezbyt odległym od Lwowa uzdrowisku z zakładem kąpielowym i leczniczymi wodami, stał się rajem dla dzieci mojej prababki z hr. Zborowskich Heleny Hardtowej zajmującej z konieczności nie dość obszerne mieszkanie we Lwowie. Miało wszelako jedną zaletę. Było położone w samym sercu miasta nieopodal Politechniki. Blisko stąd było i do katedry i do opery. Nie było przyjęcia, na które Katarzyna Glińska nie zaprosiłaby i to ze stosownym wyprzedzeniem swej siostry z Dubiecka, ale starsza od niej o blisko dwadzieścia lat Maria Zborowska każdorazowo znajdowała jakąś mniej lub bardziej prawdopodobną wymówkę. Wszyscy wiedzieli, że nie przyjedzie, bo nie chce spotkać się z Heleną zanim ta nie wróci do rodzinnego domu niczym Henryk do Canossy i nie ukorzy się przed matką.
Stanisław Hardt po przeprowadzce do Lwowa podjął studia na wydziale prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza i wkrótce zaczął uważać się za najmądrzejszego człowieka z całej rodziny.
– Ależ z ciebie besserwisser – żartowała Helena aczkolwiek niezadowolona, że syn wyraźnie odcina się od reszty rodzeństwa.
– Jak możesz? – zwróciła mu uwagę widząc, że szczególnie ostentacyjnie lekceważąco odnosi się do Adeli, która jego zdaniem nie odebrała odpowiedniego wykształcenia, co po części było prawdą. Ada miała natomiast to, czego inni nie mieli, cudny głos i ogromne zacięcie artystyczne, ale tymi zaletami nie potrafiła niestety bratu zaimponować, a co więcej drażniło go jej nieokiełza ne poczucie humoru i perlisty śmiech, który od rana do nocy słychać było w całym domu. Pomimo że natura obdarzyła ją pięknym koloraturowym sopranem i wielką wrażliwością muzyczną śpiewać w operze jej nie pozwolono, mówiąc krótko, lecz stanowczo:
– Ada! To nie wypada!
Dała za wygraną i poszła do modystki projektować wielkie kapelusze strojne w kwiaty i strusie pióra, z których każdy mógł uchodzić za swoistego rodzaju dzieło sztuki. Była ulubienicą matki, czego również brat nie mógł jej darować. Dziwił się, że za tą, na pierwszy rzut oka, niepozorną blondynką podąża stale sznur adoratorów.
Na jednym z karnawałowych bali w 1905 roku najstarsza córka Heleny, Amalia Hardtówna poznała swojego przyszłego męża Adama Zacharewicza, o ćwierć wieku starszego od niej owdowiałego ziemianina, i choć długo się wzbraniała, w końcu pod presją matki zdecydowała się go poślubić. Ślub odbył się w Katedrze Lwowskiej.
– To tutaj 1 kwietnia 1656 roku Król Jan Kazimierz oddał cały kraj pod opiekę Matki Bożej obwołując Ją Królową Polski – pomyślała Helena w chwili, gdy jej najstarsza córka zmierzała w kierunku ołtarza. Powinna być dumna i zadowolona, zwłaszcza, że ślubu młodej parze udzielał sam metropolita lwowski arcybiskup Józef Bilczewski od lat zaprzyjaźniony z rodziną pana młodego, a jednak z nagla ogarnęła ją fala wątpliwości i wyrzutów sumienia. Kilka tygodni później odbył się ślub najstarszej córki Teresy i Michała Stankiewiczów, Stanisławy, z Sylwestrem Oczkowskim, na którym Amalia się nie pojawiła. Helena zaniepokojona nieobecnością córki postanowiła ją odwiedzić i wtenczas po raz pierwszy zobaczyła w jej oczach piekło.
– Jak mama mogła zgotować mi taki los?
Widać było, że młoda kobieta nigdy nie zdoła pokochać swojego męża i że każde dotknięcie jego ręki, każde zbliżenie ją mierzi.
– Czuję do niego wstręt! – rzuciła matce prosto w twarz.– Nigdy nie będę miała dzieci.
– Ależ to przystojny mężczyzna – chciała powiedzieć Helena, ale nie odezwała się ani słowem. Była przerażona wybuchem córki, gdyż takiego obrotu sprawy nie zdołała przewidzieć. Kiedy więc na weselu drugiej z kolei córki Stankiewiczów pojawił się biedny jak mysz kościelna Michał Dunin-Wąsowicz, widząc na co się zanosi, Helena nie śmiała oponować.
– Będą biedni, ale szczęśliwi!
[midipic_p]90078,230,Franciszek Dunin-Wąsowicz i Katarzyna Maźniak z synami Karolem (z lewej) i Michałem[/midipic_p]Majątek Wąsowiczów został skonfiskowany przez władze carskie po powstaniu styczniowym a Franciszek Dunin Wąsowicz, syn Franciszka Dunin Wąsowicza powstańca listopadowego, wnuk Mikołaja Dunin Wąsowicza szwoleżera walczącego w wąwozie Sammosiery pod dowództwem gen.Kozietulskiego.
znalazł się wraz z żoną Katarzyną na Syberii. Dzielna kobieta miała w sobie dość siły aby stawić czoła całemu światu. Po powrocie z zesłania, dzięki pomocy brata Franciszka, Bolesława Dunin Wąsowicza majordomusa cesarza Franciszka Józefa, ożenionego z baronówną von Muller, osiedlili się w Galicji
i tu przyszły na świat ich kolejne dzieci: Michał, Karol i Władysław. Michał mógł liczyć wyłącznie na siebie, jednakże przed synem Franciszka Dunin-Wąsowicza, cieszącego się niegdyś sławą i uznaniem, otwierały się wszystkie drzwi. Bywał więc w najznamienitszych towarzystwach, zamiast jednak rozejrzeć się za posażną panną i wieść u jej boku dostatnie życie, wybrał Adelę.
– Rzuciła na ciebie urok – złościła się matka Michała, Katarzyna Dunin-Wąsowiczowa zarzucając synowi kompletny brak rozwagi.
– Niech mama da spokój – irytował się Michał – nie ożenię się dla pieniędzy. Są potrzebne, ale same w sobie szczęścia nie dają.Katarzyna Dunin-Wąsowiczowa nie zdołała zaakceptować swojej przyszłej synowej. Nawet argument, że matka Adeli wywodzi się ze znakomitego rodu Zborowskich nie trafiał jej do przekonania. Rozżalona powróciła do swojego Sambora i nie przyjechała do Lwowa na ślub syna. Później tłumaczyła, że nie została w porę zawiadomiona, a innym razem, że nie mogła wyjechać, bo zaniemógł jej mąż.
Michał, choć był nieprzytomnie zakochany w Adzie zarzucał jej brak głębszych uczuć patriotycznych.
– Ależ ja jestem w połowie Francuzką – droczyła się z nim dziewczyna, a on cierpliwie tłumaczył, jakie mechanizmy zachodziły w historii Polski, by na koniec doprowadzić do jej upadku. Chciał, aby zrozumiała sytuację w jakiej znalazł się kraj po rozbiorach, jednakże uwarunkowania geopolityczne, a w tym związki
z Francją interesowały Adelę w niewielkim stopniu, nie ośmieliła się jednak okazać zniecierpliwienia, a nawet zachęcała narzeczonego do snucia dalszych wywodów, pytając, jakie są widoki na odzyskanie niepodległości.
– Niewielkie!
Był to temat numer jeden we wszystkich liczących się salonach, mówiło się o tym w kawiarniach, na balach i na ślizgawce. Rzadko kiedy bywał Michał z Adelą sam na sam. Zazwyczaj towarzyszyła im w salonie jedna z jej sióstr, bądź Staszek Hardt. To on pewnego dnia po zajęciach na Uniwersytecie Jana Kazimierza zaprosił Michała do domu na kolację chcąc przedstawić go swoim siostrom. Zazwyczaj zachodzili całą akademicką bandą do kawiarni położonej w centrum miasta w pobliżu gmachu Uniwersytetu, ale tamtego dnia dość rychło zostali sami na Placu Akademickim. Staszek oniemiał widząc, jak wielkie wrażenie wywarła Adela na jego koledze.
– Spodobała mu się Adela, a nie piękna Amalia albo jeszcze piękniejsza od niej Józefina, której królewska wręcz aparycja przyciągała wzrok przechodniów na ulicy – zachodził w głowę, nie pojmując, jak to się mogło stać, a co więcej, on urodzony racjonalista, gotów był na koniec uznać, że Ada zahipnotyzowała Michała swoimi ogromnymi szarozielonymi oczami. I dopiero gdy pewnej nocy Michał zaczął nucić jakiś szlagier Stanisław Hardt doznał nagłego olśnienia, że siostra jest jak mieszanka wybuchowa, a jej wulkaniczny temperament działa, jak magnes.
– To wariatka – orzekł widząc, jak wielkie nadzieje Ada wiąże z Michałem i czym prędzej wszelkimi siłami starał się jej uświadomić smutną prawdę, że panna bez posagu nie jest odpowiednią partią dla zubożałego szlachcica. Wtedy też po raz pierwszy zobaczył do czego jest zdolna siostra w przypływie furii. Gdy zaczęła krzyczeć, że to nieprawda, rzucając przy tym w niego czym popadło, Stanisław Hardt salwował się ucieczką i dał za wygraną, z nieco większym dystansem wszelako zaczął odnosić się do kolegi. Ten jednak niebawem wprawił go w osłupienie deklarując poważne zamiary wobec Ady. Odtąd też Michał został stałym bywalcem salonu Heleny Hardtowej i od samego początku zaskarbił sobie jej sympatię.
Michał opowiadał o tułaczce swoich rodziców po Syberii i o Samborze, nieopodal którego osiedli po powrocie, Helena zaś nie omieszkała wspomnieć, że jej ojciec hr. Jan Zborowski również brał udział w powstaniu styczniowym, a dziadek Wincenty w listopadowym.
– Też stracili majątki, ale na szczęście udało im się uciec, bo gdyby nie, to pewnie urodziłabym się gdzieś za Uralem – żartowała Helena mająca mgliste wyobrażenie o Syberii – w Tomsku albo Irkucku. Była zaskoczona zachowaniem matki Michała, dla której wielokrotnie przekazywała zaproszenie, a która nigdy nie złożyła jej kurtuazyjnej wizyty, choć jej zdaniem powinna była oficjalnie prosić razem z synem o rękę Adeli.
- Daj im spokój – występował w obronie Michała brat Heleny, Bronisław Zborowski – ojciec Michała ma co najmniej siedemdziesiąt lat i nie ruszy się z tego swojego Sambora.
– Ależ to niedaleko – protestowała Helena ogromnie ciekawa kim są rodzice narzeczonego jej córki.
– To dobre małżeństwo – uspokajał ją Bronisław – ta kobieta spędziła razem z mężem dwadzieścia lat na zesłaniu, a przecież nie musiała.
– Dobry Boże – westchnęła ciężko Helena. – No, ale skoro go kochała! Choć prawdę powiedziawszy trudno to sobie dzisiaj wyobrazić.
– Rzeczywiście trudno wyobrazić sobie, że po powstaniu styczniowym udało się Rosji wysłać na Syberię grubo ponad sto tysięcy ludzi – przyznał jej rację Bronisław.
– Ponad sto tysięcy? – powtórzyła Adela patrząc przy tym na wuja z niedowierzaniem. – Jakim sposobem?
– Ano skazywano ich na katorgę i pędzono pieszo w kajdanach przez Kazań, Orenburg, Tobolsk etapami po 50 kilometrów każdy. Kto nie miał siły iść dalej zostawał.
– To straszne ! – w oczach Ady pojawiły się łzy.
– Straty w powstaniu styczniowym były niewyobrażalne – dodała po chwili Helena. – Nasz ojciec widział powieszonych na Cytadeli.
– Powiesili wszystkich – potwierdził Bronisław, a jego głos zdradzał wzburzenie – 19 lipca Audytoriat Polowy wydał wyrok na Traugutta. Romuald został zdegradowany i skazany na karę śmierci. Wraz z nim stracił życie Rafał Krajewski, Józef Toczyski, Roman Żuliński.
– Zapomniałeś o Janie Jeziorańskim – dopowiedziała Helena – a przecież przyjaźnił się z naszym ojcem.
– To prawda – przyznał Bronisław Zborowski. – Wyrok wykonano 5 sierpnia 1884 roku o 10 rano. Tyle krwi przelanej poszło na marne.
– Nie na marne, mój drogi, nie na marne – zaprotestowała Helena – gdyby nie zrywy powstańcze już dawno zapomnielibyśmy
o tym, że jesteśmy Polakami.
– Na szczęście część powstańców skazano na osiedlenie bez katorgi, ale z pozbawieniem wszelkich praw i ci mieli o wiele korzystniejszą sytuację – kontynuował Bronisław Zborowski. – Ponad połowę zesłańców stanowiły osoby pochodzenia szlacheckiego, choć trzeba powiedzieć, że chłopi też brali udział w powstaniu styczniowym.
– Żeromski pisze, że byli pazerni i bezwzględni, okradali poległych – wtrąciła Józefina.
– Jedni kradli zabitym powstańcom buty, a inni walczyli – powiedział Bronisław patrząc na siostrzenicę surowym wzrokiem – nie wolno generalizować, ale czego się nie robi dla sensacji? W salonie rozległ się gromki śmiech a na twarzy Józefiny pojawił się rumieniec. Uwielbiała wuja Bronisława, ale były chwile, gdy miała ochotę go zabić. Nerwowym ruchem sięgnęła po dzbanek z herbatą tak niefortunnie, że pokrywka odskoczyła i wylądowała na spodniach Bronka. Teraz śmiał się jeszcze bardziej.
– Ostrożnie, moja panno!
Józefina była aż nadto ostrożna z natury i powściągliwa w okazywaniu uczuć więc rzadko kiedy było wiadomo, co naprawdę myśli, teraz jednak wyglądała na osobę zbulwersowaną zasłyszaną historią.
– Myślę, że to mama powinna złożyć państwu Wąsowiczom wizytę, skoro to tak niedaleko od Lwowa, przez wzgląd na należny im szacunek. Helena nie była zaskoczona postawą córki, i jeśli w ogóle liczyła się ze zdaniem swoich dzieci, to właśnie z jej.
– Pomyślimy o tym, tymczasem jednak musimy omówić wiele spraw związanych ze ślubem.
– I menu – wystrzeliła Ada – koniecznie trzeba ułożyć menu. Chciałabym, aby na przystawkę podano pstrągi i auszpik z kaczek, a potem consmme royal i consomme aux tomates, a po nich paszteciki w muszelkach z raków, pulardy a la Bordellaise i indyki nadziewane truflami, karczochy faszerowane, bombe plombiere, no i oczywiście ogromny tort weselny.
– Ale jak my pomieścimy tylu gości? – na drobnej twarzyczce Ady pojawił się niepokój.
– Ach, o to się nie martw – roześmiała się Helena –
w organizacji przyjęć niezawodna jest ciotka Katarzyna Glińska.
– Wszelki duch pana Boga chwali, toż to ona – wydała okrzyk radości Ada na widok osoby wchodzącej właśnie do salonu.
– Przyszłam wam powiedzieć, że będzie wojna!
To mówiąc starsza pani opadła na fotel nie mogąc złapać tchu, a Helena pospieszyła do niej z flakonikiem soli trzeźwiących.
– Zabieraj to paskudztwo spod mojego nosa, bo pomaga tyle co umarłemu kadzidło.
– Filiżankę herbaty? – zapytała Helena.
– A naleweczki, to u ciebie niet?
– Jest nalewka – pospieszył nalewać Bronisław Zborowski – a jak że by mogło nie być?
– No to dawaj kochanieńki, dawaj!
– A co ty tam masz moja duszko? – zwróciła się kniazini do chowającej się za plecami matki Adeli.
– Ślubne menu? – powtórzyła w ślad za Adą z zachwytem tonem pełnym egzalatacji.
– Oby tylko wojna wam nie przeszkodziła – to mówiąc przeżegnała się – módlmy się, żeby te szalone ludzi nie wywołali znowu wojny.
– A jak tam cioci pałac jeszcze stoi? – zagadnął Stanisław Hardt.
– Jeszcze stoi, ale odkąd pojawił się tam ten Rajmund Jarosz i wykupił wszystko co tylko się dało, to nawet nie w smak mi tam jechać. Okropny człowiek, a co gorsza gdzie się obrócisz wszędzie pełno bogatych Żydów, zupełnie tak jakby Polacy nie mieli już żadnych pieniędzy, choć ostatnio w kąpielisku widziany był nawet sam generał Haller. Czy ktoś z państwa zna tego Jarosza? – w oczach starszej pani pojawiły się teraz groźne błyski. – Ponoć ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim?
– Biedna ciotka – szepnął Staszek Hardt do siedzącego obok niego Edmunda – jak tak dalej pójdzie będzie musiała odsprzedać tej nowopowstałej żarłocznej spółce swoją posiadłość.
Bywało, że salon pękał w szwach, jako że Helena prowadziła niemal dom otwarty dla rodziny i przyjaciół swoich synów i córek. Miała nie lada kłopot z wydaniem ich za mąż, tym większy, że choć wszystkie były nad wyraz urodziwe, żadna z nich nie mogła liczyć
z jej strony na najskromniejszy choćby posag.
– Musi wystarczyć nazwisko – żartowała.Adela, w przeciwieństwie do swoich starszych sióstr, nie wdawała się w dyskusje na tematy polityczne. Niepokoiła ją natomiast perspektywa wojny, choć i ta jakoś szczególnie jej nie przerażała, bo nie miała o niej najmniejszego pojęcia. A na wojnę zanosiło się od dawna, na długo zanim padły strzały w Sarajewie. I choć wojna była tematem numer jeden, nie mniej ekscytujące były plotki na temat awantur pomiędzy znanym i cieszącym się powszechną sympatią Włodzimierzem Zagórskim, a uchodzącym za wojskowego zawadiakę Józefem Piłsudskim, który pojawiał się we Lwowie i był zagorzałym Zagórskiego adwersarzem. Czym ten mu się naraził trudno było powiedzieć.
Zagórski był mężczyzną dobrze urodzonym i wszechstronnie wykształconym, szarmanckim i o nienagannych manierach a przy tym niebywale przystojnym. Owianym lekką mgiełką tajemniczości sprawiał wrażenie niedostępnego, a to wystarczyło by wszystkie panie i panny potajemnie się w nim kochały. Brylował w towarzystwie, które chętnie słuchało jego opowieści. Wszyscy wiedzieli, że jego ojciec, Jan Zagórski, wywieziony na Syberię po powstaniu styczniowym, zdołał stamtąd zbiec do Francji.
– Jak to możliwe, jakim sposobem mu się to udało – szeptano z podziwem i dopytywano o szczegóły.
Włodzimierz Zagórski nie ukrywał, że urodził się w Saint– Martin–Lautosgue we Francji i tam studiował prawo, a później ukończył Akademię Sztabu Generalnego w Wiedniu.
– Ach, ten jego czarująco zniewalający uśmiech – westchnęła Ada, widząc go po raz pierwszy. Od tamtej pory pozostawała pod urokiem Włodzimierza Zagórskiego i wpadła w zachwyt, gdy ten zjawił się popołudniowej herbatce w towarzystwie Michała, do czego zapewne by nie doszło, gdyby Michał zdawał sobie sprawę, że prowadzi potencjalnego rywala do świeżo upieczonej narzeczonej. Dziwnym zbiegiem okoliczności, lub jak kto woli przypadkiem, który w wypadkach takich jak ten słuszniej określać mianem koincydencji znaczącej, po przeniesieniu się rodziny z Rumunii do Lwowa, brat Adeli Edmund Hardt trafił do klasy prowadzonej przez Władysława Zagórskiego, stryja późniejszego generała. To on, doceniając niezwykłe cechy osobowości Edmunda, poznał ze sobą młodych ludzi, licząc na to, że się ze sobą zaprzyjaźnią. Miał też pewien cel ukryty, motywację z którą za nic w świecie by się nie zdradził, a mówiąc wprost podkochiwał się potajemnie w matce swojego wychowanka, Helenie Hardtowej, pięknej wciąż wdowie po przedwcześnie zmarłym Edmuncie Karolu, o którym wiedział tyle tylko, że pochodził z rodziny francuskich hugenotów i pochowany został w Rumunii.
Studiując w Wiedniu Zagórski zetknął się i zaprzyjaźnił ze Zbigniewem Dunin-Wąsowiczem, synem baronówny von Muller i Bolesława Dunin-Wąsowicza, który był niegdyś majordomusem dworu Franciszka Józefa. Początkowo odnosił się do młodego kadeta z wyraźną rezerwą, zarzucając jego ojcu, służącemu w austriackich ułanach, brak patriotyzmu. Gdy z kolei w jakiś czas później poznał we Lwowie Michała Wąsowicza, uchodzącego za stryjecznego brata Zbigniewa, zaczął zastanawiał się jak to się mogło stać, że dwaj bracia Franciszek i Bolesław Wąsowiczowie zajęli tak diametralnie różne stanowiska w sprawie polskiej. Zapewne też na tym by się te jego rozmyślania skończyły, gdyby nie to, że akurat wtedy musiał pilnie udać się do domu w związku z poważną chorobą matki, Anny Kozłow.
Matka Włodzimierza, była niegdyś damą dworu Romanowów, zaś jej ojciec generał Kozłow, za nic nie chciał przystać na jej małżeństwo z Zagórskim. Siedząc przy łóżku matki Włodzimierz nagle odkrył, jak dziwnie potrafią układać się losy ludzkie i jak dziwnie bywają poplątane ludzkie ścieżki. Ostatecznie doszedł do wniosku, że to baronówna von Muller odciągnęła Bolesława Dunin-Wąsowicza od sprawy polskiej. Nie wziął udziału powstaniu styczniowym i zajął się pracą u podstaw. Równocześnie w sercu Włodzimierza pojawiła się dziwna nuta czułości dla matki, która poświęciła w imię miłości do jego ojca wszystko: pozycję, majątek i rodzinę. Wtedy też okazało się, że jego własny ojciec Jan walczył w czasie powstania styczniowego niemal ramię w ramię z ojcem Michała, Franciszkiem Wąsowiczem a na Syberii połączyła ich szczególnego rodzaju zażyłość.
– Ależ doskonale pamiętam Franciszka – uśmiechnął się staruszek na samo wspomnienie wojennej przygody – namawiałem go, aby uciekał razem ze mną, ale on czekał wtenczas na żonę, która o ile dobrze pamiętam przedzierała się przez Syberię pod fałszywym nazwiskiem. Ten to miał wąsy sumiaste, jak na Wąsowicza przystało! Razem z młodym Franciszkiem pod bronią stanęli w 1863 roku jego dwaj młodsi bracia, Wojciech i ten, którego imienia nie pomnę, jako że pierwszy zginął.
Tym oto sposobem koło powiązań pomiędzy Włodzimierzem Zagórskim a Michałem Wąsowiczem i jego przyszłą żoną Adelą Hardtówną zamknęło się, zanim doszło do jakichkolwiek dramatycznych wydarzeń. Później Zagórski, już, jako oficer Sztabu Generalnego w Wiedniu, któremu podlegali pracownicy i agenci wywiadu na terenie Przemyśla, Krakowa i Lwowa, pojawiał się co jakiś czas we Lwowie i bawił w salonie Heleny Hardtowej, i owa aura, że jest kimś ważnym i wpływowym zagęszczała się wokół jego osoby sprawiając, że podkochiwały się w nim wszystkie jej córki, nie wyłączając najmłodszej Antoniny. Równocześnie cieszył się przyjaźnią Mundka i jego brata Stanisława i owa przyjaźń nie osłabła nawet wówczas, gdy wprowadził pod ich dach świeżo upieczonego oficera armii austriackiej, lecz wielkiego bałamutę Franza, nie podejrzewając rzecz jasna, że ten może zawrócić w głowie czternastoletniej panience, której nikt inny nie brałby poważnie pod uwagę.
Zagórski był dla Ady postacią intrygującą, zaś kobieca intuicja podpowiadała jej, że nie jest mu obojętna, wiedziała jednak, że jest to człowiek honoru i nie wejdzie w drogę przyjacielowi. Wiedziała też, że z Michałem związany był w sposób szczególny. Obaj należeli do wielkiej rodziny Sybiraków, a to były związki na śmierć i życie. Zagórski z dumą podkreślał, że jego ojciec, Jan, walczył w powstaniu ramię w ramię z Franciszkiem Dunin-Wąsowiczem. Rozmawiali o tym często. Michał upierał się, że los powstania styczniowego był z góry przesądzony i że zupełnie niepotrzebnie zginęło ponad trzydzieści tysięcy ludzi. Zagórski natomiast uważał, że winna była zła strategia i organizacja, która doprowadziła do rozproszenia sił, a w końcowym etapie do wojny partyzanckiej. Obaj byli zgodni, że gdyby uzyskano pomoc z zagranicy, z Francji, na którą liczono, były szanse na zwycięstwo.
Michał ukończył studia prawnicze we Lwowie, Zagórski odbywał je we Francji i Austrii. W przeciwieństwie jednak do Zagórskiego, który już w 1900 rozpoczął służbę wojskową w Cesarskiej i Królewskiej Armii, Mchałowi nie śpieszno było do wojaczki. Zwykł mawiać, że jego rodzina zbyt wielką już złożyła ofiarę, której skutki w postaci konfiskaty całego majątku odczuwa do dziś.
– Dobrze, że przynajmniej dzieci katorżników uznawano za ludzi wolnych – podkreślał, pomny, że starsza cześć jego rodzeństwa przyszła na świat w tamtych nieludzkich warunkach. – Moja matka musiała być chyba szalona, skoro dobrowolnie skazała się na tułaczkę. Posługując się nazwiskiem Bubłyk, przemierzała gubernię Archangielską, była w Wiatce, Wołogdzie, Tobolsku, Tomsku, Krasnojarsku, Irkucku i Jakucku starając się wraz z grupą zaprzyjaźnionych osób nieść pomoc zarówno materialną jak i duchową zesłańcom. Kursowała wożąc paczki, listy i pieniądze, nierzadko wykorzystując na trasie liczne więzienia etapowe służące do transportu zesłańców. Powstały w efektcie reformy Spierańskiego, dzięki której utworzono w Tobolsku centralną administrację więzienną, prowadzącą rejestr zesłanych. Miała przestrzegać terminów zwolnień, gdyż wcześniej z reguły wszystkich zesłańców traktowano, jako dożywotnich oraz dbać o umieszczanie ich w osadach i o zapewnienie im środków do życia.

***


– Mogłabym dla niego głowę stracić – wyznała pewnego dnia Adeli w sekrecie jej starsza siostra Amalia Zacharewicz. Adela wstrząśnięta tym wyznaniem w pierwszej chwili nie zrozumiała i zapytała, czy chodzi o Michała.
– Zwariowałaś? – odskoczyła jak oparzona Amalia. – Oczywiście, że nie. Była totalnie zmieszana, gdy w tym momencie do salonu wkroczył zabójczo przystojny mężczyzna, o którym była właśnie mowa.
– Witamy panie Włodzimierzu – wyszeptała niskim głosem o niezwykle ciemnej barwie, patrząc mężczyźnie głęboko w oczy swoimi ciemnymi, a przy tym głęboko osadzonymi oczami, co zgorszyło Adelę, bo w pewnym momencie zauważyła, że pomiędzy jej siostrą, a przybyłym wytworzyła się dziwna siła przyciągania i widać było, że on nie może oderwać od niej wzroku. Amalia osunęła się na fotel z silnym rumieńcem na twarzy, a jej piersi falowały pod białą batystową bluzką wyraźnie się uwidaczniając.
– Zachowujesz się, jak jakaś uliczna lafirynda – oburzyła się Adela – myślisz, że on nie zauważy, że na niego lecisz?
– Celowo go prowokujesz? – ciągnęła dalej nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi. – Chcesz wywołać skandal? Co na to powie mama?
– Ależ ty jesteś naiwna Adusiu – machnęła ręką Amalia pozostawiając siostrę sam na sam z jej myślami, nie domyślając się jednak, że Ada jest zazdrosna o uczucia, jakimi Zagórski ją obdarzył. I choć nie mówił o tym wprost, wiedziała, że się w niej zakochał. Nie uszło też uwadze Heleny Hardtowej, że tych dwoje wpada na siebie nazbyt często. Początkowo wydawało się jej, że urodzony w Saint-Martin-Lautosque we Francji młody oficer darzy jej córki szczególnym rodzajem sympatii z racji ich pochodzenia i długo to trwało zanim zorientowała się, że zanosi się na burzliwy romans. W 1910 roku po ukończeniu Akademii Sztabu Generalnego w Wiedniu Zagórski został szefem sztabu VIII Brygady Piechoty w Krakowie i odtąd nie często bywał we Lwowie. Amalia natomiast wyszukiwała coraz to nowe powody, aby pojechać do Krakowa, gdzie zatrzymywała się u wuja Ignacego Zborowskiego przy ulicy Karmelickiej i praktycznie była poza wszelkim nadzorem. Helena z własnego doświadczenia wiedziała, że miłość jest jak wezbrana rzeka zrywająca tamy i mosty.
– To żywioł nie do opanowania – utyskiwała w głębi ducha, ale rzecz jasna nie mogła tego oficjalnie przyznać. Spodziewała się, że Amalia zdoła się w porę opamiętać przez wzgląd jeśli nie na męża, to na rodzinę, lecz nie wiadomo, jak by się ta znajomość skończyła, gdyby nie przeniesienie Zagórskiego do K.u.k. Evidenzbureau w Wiedniu, prowadzącego wywiad wojskowy.
Odkąd Zagórski został funkcjonariuszem II Oddziału Sztabu Generalnego podlegały mu wszystkie ekspozytury wywiadowcze (Hauptkundschaftstellen) w Krakowie, Przemyślu oraz Lwowie i wtedy też wielokrotnie kontaktował się z Józefem Piłsudskim, który składał mu systematycznie meldunki o sytuacji
w Przywiślańskim Kraju, w zamian za środki finansowe, które przeznaczał na rozwój polskich organizacji strzeleckich. Było wiadomo w pewnych kręgach, a Hardtowie do nich należeli, że Piłsudski był inicjatorem i przywódcą założonej w czerwcu 1908 we Lwowie tajnej organizacji wojskowej, której celem było przygotowanie i organizowanie przyszłego powstania zbrojnego w zaborze rosyjskim. Związek Walki Czynnej, bo o nim mowa, w 1914 liczył 7239 członków, stanowiąc trzon kadry tworzonych Legionów Polskich. Wcześniej zorganizował kilka tajnych szkół podoficerskich i oficerskich, do których rekrutowano słuchaczy głównie spośród młodzieży akademickiej. W 1910 powstał we Lwowie Związek Strzelecki, będący faktycznie paramilitarną organizacją przysposobienia wojskowego podległą ZWCz, której został komendantem, zaś szefem sztabu ustanowił Kazimierza Sosnkowskiego.
Pod ich komendą był nie tylko Związek Strzelecki, ale również Polskie Drużyny Strzeleckie.
Od sierpnia 1914 do czerwca 1916 roku Zagórski, w randze kapitana Sztabu Generalnego, został przydzielony do formowanych z udziałem Evidenzbureau Legionów Polskich, co napotkało sprzeciw Piłsudskiego. Powodem rodzącego się pomiędzy nimi antagonizmu był lojalizm Zagórskiego wobec jego austriackich mocodawców i Cesarza.

***


Michał Wąsowicz, będąc we wrześniu 1913 roku już po słowie z dwudziestotrzyletnią wówczas Adelą nie podzielał entuzjazmu, z jakim jej brat, Mundek, odnosił się do poczynań Józefa Piłsudskiego i na tym też tle dochodziło pomiędzy nim a przyszłym szwagrem do pewnych animozji. Wiedział, że młody Hardt został zwerbowany przez kuzyna matki Wiktora Kostrakiewicza-Zborowskiego, który był jednym z organizatorów wspólnych ćwiczeń Związku Strzeleckiego i Polskich Drużyn Strzeleckich w maju 1913 roku i przestrzegał Adę przed angażowaniem się w pracę żeńskiego oddziału Związku Strzeleckiego. Był zdecydowanie negatywnie nastawiony do Polskiej Partii Socjalistycznej.
Generalnie też z żadną partią było mu nie po drodze. W jednym tylko zgadzał się z Piłsudskim, że należy wszelkimi możliwymi sposobami zwalczać Rosję, jako największego, a przy tym naturalnego wroga Polski, ale nie podzielał już jego tezy, że „niepodległość Polski jest tylko i jedynie kwestią wygranej rewolucji”. Nie podobał mu się też sposób zdobywania pieniędzy na walkę zbrojną polegający na rabowaniu austriackich kas.
– Takie postępowanie jest nie do zaakceptowania – mawiał, opowiadając się przeciwko machiavellistycznej teorii, zgodnie z którą cel uświęca środki. W konsekwencji atawistycznej nienawiści do Rosji, wyssanej, jak twierdził z mlekiem matki, Michał skłonny był też uważać twórcę ruchu konkurencyjnego dla PPS, nacjonalistę Romana Dmowskiego, za wariata.
– Tylko wariat i to wychowany w Galicji mógł wymyślać, że Rosja będzie chronić Polskę przed Ukraińcami i Litwinami – perorował w salonie Heleny Hardtowej doprowadzając tym samym jej syna, Stanisława, do białej gorączki.
– Narażasz naszą przyjaźń na szwank – ripostował młody prawnik wpatrzony w postać przywódcy narodowej Demokracji, jak w święty obrazek.
Adela starała się łagodzić spory pomiędzy bratem a przyszłym mężem, nie bardzo wiedząc, któremu z nich należałoby przyznać rację. Jej matka z zasady nie wdawała się w spory do jakich dochodziło na tym tle także pomiędzy jej własnymi dziećmi, opowiadającą się po stronie socjalistów Józefiną, należącycm do Strzelców Edmundem i prawicowo nastawionym Staszkiem, późniejszym działaczem ENDECJI. Przyjmowała postawę neutralną, a jeśli już komuś miałaby przyznać rację to tym, którzy ratunku dla Polski szukali daleko poza granicami kraju, we Francji albo w Stanach Zjednoczonych. Była świadkiem odsłonięcia ufundowanego przez Paderewskiego w 1910 roku w Krakowie pomnika mającego uczcić pięćsetną rocznicę zwycięstwa Pod Grunwaldem.
– Podczas odsłonięcia głos zabrali marszałek Sejmu Krajowego Stanisław Badeni, prezydent Krakowa Juliusz Leo i fundator pomnika Ignacy Jan Paderewski – relacjonowała Józefina, którą matka zabrała wówczas ze sobą, pomimo protestów pozostałego rodzeństwa. Wszyscy chcieli jechać, ale Helena okazała się nieustępliwa, gdyż chciała z Józefiną pobyć sam na sam.
– Za udział w bitwie pod Grunwaldem Wąsowiczowie otrzymali nadanie szlacheckie – oświadczył Michał, gdy wspomniała
o swojej bytności w Krakowie. Tym sposobem pomiędzy Heleną a jej przyszłym zięciem zawiązało się milczące porozumienie. Chroniła go przed atakami swoich własnych dzieci, przyznając mu w głębi ducha rację, że ani Austria, ani tym bardziej Rosja nie staną się gwarantem i fundamentem odrodzenia Polski.
Będąc sceptykiem z urodzenia Michał nie podzielał wiary zwolenników skonsolidowania wszystkich ruchów niepodległościowych pod egidą Austrii i nie dał się przekonać Mundkowi, że dzięki temu Polska odzyska wreszcie po stu latach zaborów niepodległość. Pomysł Piłsudskiego, aby walkę o niepodległość oprzeć o Austrię wydawał mu się równie utopijny jak niegdyś pomysł Dąbrowskiego, aby połączyć siły z Napoleonem. Napoleon, zdaniem Michała, zainteresował się wprawdzie sprawą polską, ale nigdy nie był zainteresowany odbudową Rzeczpospolitej, po pierwsze, dlatego że nienawidził wielkich narodów, a po wtóre, dlatego że nienawidził ducha niepodległości. Michał wątpił w skuteczność działania Legionów, które kojarzyły mu się z Legionami walczącymi niegdyś u boku Napoleona w nie swojej sprawie.
– Będzie tak jak z Napoleonem, któremu Polacy zawierzyli ślepo, lecz po prawdzie niczego nie zyskali ani zyskać nie mieli, gdyż Bonaparte był ostatnią osobą, której mogłoby zależeć na przywróceniu Polsce statusu państwa przedrozbiorowego – stwierdził autorytatywnie, po czym śmiejąc się dodał:
– Jeśli w Polsce na czymś mu zależało, to tylko na uwiedzeniu pani Walewskiej.
– Ależ co też ty mówisz? – oburzyła się Adela. – Napoleon był Francuzem, a Francuzi byli zawsze naturalnymi sprzymierzeńcami Polski.
– Bonaparte gotów był do rokowań z Prusakami i carem nie bacząc na Polskę – upierał się przy swoim zdaniu Michał. – Piersi polscy legioniści walczący pod flagą francuską w polskich mundurach ślepo ufali Bonapartemu, a w efekcie końcowym I Legion został rozbity przez Suworowa w bitwie, pod Trebbia, drugi pod Marengo, a trzeci, który stanowiła Legia Naddunajska padł pod Hohenlinden, z resztek zaś powstała ekspedycja do stłumienia powstania niewolników na San Domingo.
– Ale później – odezwał się Stanisław Hardt – po utworzeniu Legii Północnej, którą dowodził książę Józef Poniatowski,
Polacy dzielnie odpierali Austriaków między innymi w bitwie pod Raszynem.
– Nasza mama wyszła za mąż za Francuza – dodała żartobliwym tonem Adela spoglądając przy tym na matkę. – Prawda mamo?
Pani Helena roześmiała się tylko w odpowiedzi i wyszła
z salonu, odprowadzana życzliwymi spojrzeniami obecnych. Wiele słyszała od swojego męża na temat Napoleona, ale nie chciała zabierać na ten temat głosu, zwłaszcza że Edmund Karol Hardt, podobnie jak cała jego rodzina z całą pewnością do obozu bonapartystów nie należał.
Niektórych zdumiewała owa niechęć Wąsowicza do Napoleona. Michałowi od dziecka opowiadano, że jego pradziad, Mikołaj Wąsowicz, zawędrował wraz z Napoleonem do Hiszpanii i okrył się sławą szarżując wąwóz pod dowództwem Kozietulskiego w wielkiej bitwie pod Samosierrą. Początkowo był z tego powodu bardzo dumny, ale w miarę zdobywania wiedzy stawał się coraz większym sceptykiem. Miał wyrobiony pogląd na temat przyczyn utraty przez Polskę niepodległości.
– To nie tylko kwestia splotu nieszczęśliwych okoliczności dziejowych, rosnących w siłę ościennych monarchii absolutnych,
w czasie gdy u nas szerzyło się bezhołowie i warcholstwo – powtarzał ilekroć dochodziło do dyskusji na ten temat. – Oczywiście, że jesteśmy sobie sami w jakiejś mierze winni – dowodził – ale tak naprawdę moim zdaniem tego nieszczęścia nie sposób było uniknąć. Polska, wielka, mocarna, rozciągająca się od morza do morza, skoligacona ze wszystkimi domami panującymi w Europie, nie w smak była sąsiadom.
– Upraszczasz nadmiernie sprawę – oburzał się w takich wypadkach Stanisław Hardt.
– Ach, ten twój nacjonalizm – irytował się Michał, gdy przyjaciel zgodził się zagrać w wystawianym przez teatr amatorski Nocy listopadowej, a teraz zadręczał wszystkich interpretacją swojej roli.
– Rodzina naszego pradziadka, Mateusza Hardta uciekała z Francji przed rewolucją – odezwała się nieśmiała zazwyczaj Józefina Hardt chcąc przerwać spór pomiędzy bratem a przyszłym szwagrem.
Michał roześmiał się, a Stanisław machnął ręką lekceważąco.
– Za chwilę usłyszymy, że Hardtowie wybrali Polskę, bo sprawa niepodległości Polski poruszyła wielu Francuzów.
– W Paryżu o Polsce było głośno – poparła córkę Helena – mąż opowiadał mi, że jego ojciec na własne uszy słyszał jak skandowano „Vive La Pologne”.
– Coś podobnego? – odezwał się Michał co nieco zaskoczony.
Patrząc z perspektywy czasu Michał, nie podzielał entuzjazmu swojego pradziadka Mikołaja, ani też dziadka Franciszka, który brał czynny udział w powstaniu listopadowym, ani nawet własnego ojca również Franciszka powstańca styczniowego i mawiał, że nie tędy droga. Nie mógł darować strat, jakie ponieśli Polacy zdobywając wąwóz Somossierry pod wodzą Kozietulskiego, gdzie wśród trzystu jeźdźców posłanych przez Napoleona na pewną śmierć znalazł się jego własny pradziadek. Ubolewał, gdy 13 czerwca 1915 roku dowodząc szarżą ułańską pod Rokitną porównywaną przez wszystkich do tej, która rozegrała się niegdyś pod Somosierrą, poległ jego stryjeczny brat, rotmistrz Zbigniew Dunin Wąsowicz. Zbigniew był kawalerzystą od pokoleń, albowiem jego ojciec, Bolesław, służył w austriackich ułanach. Jednostkę, którą dowodził, stworzył i wyćwiczył w Przegorzałach.
Bracia Adeli, podobnie jak niegdyś ich ojciec, wysocy i postawni, byli skłonni nawet przyznać Michałowi rację, ale ich przyjaciel, młody Chalawa, którego siostra Stefania zaręczyła się właśnie
z Edmundem Hardtem, od razu by go na pojedynek wyzywał za obrazę świętości narodowej.

***


Śmierć arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego małżonki wzbudziła powszechne oburzenie mieszkańców krolestwa Galicji i Lodomerii, a sobotę 4 lipca 1914, ogłoszono dniem żałoby i za ofiary zamachu odprawiono żałobne nabożeństwo we lwowskiej katedrze Nie brakło jednak uwag krytycznych pod adresem generała Oskara Potiorka wojskowego gubernatora Bośni i Hercegowiny, jak i Fehima Efendi Curcicia burmistrza Sarajewa.
– Zamordyzm nie popłaca – stwierdził Michał, po tym jak 14 lipca w budynku poselstwa w Belgradzie wybuchła bomba zabijając posła austro-węgierskiego barona Giessela. – Teraz już z całą pewnością będzie wojna! Rzeczywiście 27 lipca doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych a Serbia zarządziła powszechną mobilizację.
– Nie cieszysz się chyba z tego powodu? – popatrzyła na niego z przerażeniem Ada, gdy jako rezerwista armii austriackiejzostał powołany pod broń.
– No cóż – odparł po chwili zastanowienia – nie ma innej drogi do odzyskania niepodległości. Sami musimy ją sobie wywalczyć. Michał daleki był jednak od euforii jaka ogarnęła oficerów polskich drużyn strzeleckich i Polskich Związków Strzeleckich. Strzelcy przemieniali się w polskich żołnierzy – Pierwszą Kompanię Kadrową, która miała stać się pierwszym oddziałem tworzonych Legionów – by 6 sierpnia 2014 wyruszyć z Oleandrów pod dowództwem Józefa Piłsudskiego na wojnę z Rosją.
– To już nie będzie wojna partyzancka – perorował stryjeczny brat Michała, rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz, który złożył wizytę w mieszkaniu Heleny Hardtowej przy Nowym Świecie zanim Michał i Adela pobrali się. Była zaskoczona, gdyż Michał wcześniej wspominał o antagonizmie istniejącym od lat pomiędzy ojcem Michała, Franciszkiem a ojcem Zbigniewa, Bolesławem Dunin-Wąsowiczem oficerem Cesarskiej i Królewskiej Armii i szambelanem dworu cesarskiego.
– Prosimy do salonu – powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie do tego niezapowiedzianego gościa.
– Przepraszam za to najście – zaczął nieśmiało – ale mam nadzieję, że w tych niecodziennych okolicznościach zostanie mi to wybaczone.
– Pan zapewne chciałby widzieć Michała? – zapytała, choć to było niemal oczywiste.
– Do pani przede wszystkim, panno Adelu – odparł zbijając ją tym samym z kontenansu.
– Do mnie? – zapytała. – A czemuż to?
– Bo widzi pani – zawahał się, przez co zapadła chwila kłopotliwego milczenia – mój ojciec jest już starym i schorowanym człowiekiem, a wciąż ciąży mu sytuacja panująca w naszej rodzinie.
– Tak? – podchwyciła Adela.
– Pomyślał, że może pani potrafiłaby wpłynąć na Michała, by położyć temu kres.
Adela nie od razu zorientowała się, ku czemu zmierza ta rozmowa i dopiero gdy podawała gościowi filiżankę z herbatą ogarnęła ją nagła fala niepokoju, co powie jej narzeczony, gdy dowie się o tej wizycie. Tymczasem Zbigniew Dunin-Wąsowicz zaczął opowiadać o sobie i tym też sposobem dowiedziała się, że po ukończeniu korpusu kadetów w Łobzowie pod Krakowem poświęcił się zawodowej służbie wojskowej.
– Mianowany zostałem podporucznikiem kawalerii austriackiej w 1910 roku i do 1912 roku służyłem w 13 Pułku Ułanów.
– Dlaczego zatem wystąpił pan z wojska? – zapytała nieśmiało.
– Ależ, Adusiu – wtrąciła się do rozmowy Józefina – nie zadaje się takich pytań.
– Ależ bardzo proszę, nie mam nic przeciwko temu – zaprotestował Zbigniew Dunin-Wąsowicz – bardzo proszę pytać, o co tylko pani ma ochotę, chętnie odpowiem na każde pytanie.
Adela wiedziała, o co zapytałby Michał i drżała na samą myśl, że narzeczony wpadnie lada chwila i obaj panowie staną oko w oko z przeszłością.
– Przeszłość nie powinna nas dzielić – powiedział ściszonym głosem – a gdy spojrzała na niego swoimi pięknymi szaroniebieskimi jednego dnia, a drugiego szarozielonymi oczami ze zdziwieniem, szybko dodał:
– Mnie i Michała naturalnie.
– To zrozumiałe – powiedziała uśmiechając się znowu przyjaźnie – w końcu jesteście panowie rodziną.
– Bliską rodziną, panno Adelu – podkreślił żegnając się – bardzo bliską.

***


Czekała na Michała niecierpliwie nie bardzo wiedząc jak powiedzieć mu o tym, że podjęła się roli mediatora w pewnej bardzo delikatnej sprawie.
– Ty chyba oszalałaś, moja droga – zganiła ją matka, gdy tylko wyszło na jaw, jaki był rzeczywisty cel wizyty rotmistrza Wąsowicza – nie powinnaś mieszać się w nieswoje sprawy.
– Ależ, to także moja sprawa – zaprotestowała. – jakby nie było niebawem stanę się częścią tej rodziny.
– Ada ma rację – stanęli w obronie siostry obaj bracia – skoro rotmistrz zdecydował się na ten krok i złożył nam wizytę należy porozmawiać z Michałem.
– Jestem pewna, że Michał potrafi docenić ten jego gest – orzekła Ada z wrodzoną sobie naiwnością.
– To bardziej bolesna sprawa aniżeli wszystkim wam się wydaje – podsumował dyskusję Bronisław Zborowski, który zjawił się akurat na kolacji, jak zwykle niezapowiedziany. – Drogi Franciszka i Bolesława Dunin-Wąsowiczów rozeszły się dawno temu; z chwilą wybuchu powstania styczniowego.
– O tym właśnie wspominał Michał – westchnęła cichutko Adela darząca wuja Bronisława wielkim szacunkiem. – Mówił, że kiedy jego ojciec Franciszek walczył w powstaniu, jego stryj ani myślał nadstawiać karku i zaszył się w Wiedniu.
– To nie zmienia faktu, że to zacna rodzina – przeciął dyskusję Bronisław Zborowski.
– Dlaczego zatem stryj Michała nie poszedł do powstania, tak jak jego bracia? – zapytała Ada.
– Ano właśnie w tym rzecz – roześmiała się Helena Hardtowa – tego nikt nie wie.
Bronisław spojrzał na siostrę z uznaniem.
– Trzeba mówić o naszej tożsamości narodowej, zwłaszcza teraz, gdy rysują się widoki na odzyskanie niepodległości. Niestety ta niepodległość znowu zostanie okupiona krwią.
– Ale to nie będzie długa wojna? – zaniepokoiła się Helena.
– Nie sądzę, aby była długa – odparł Bronisław – ale wojna to wojna.
– To straszne – znowu cichutko westchnęła Adela, a po chwili zapytała:.
– Uważacie zatem, że nie powinnam wstawiać się za rotmistrzem u Michała?
Pani Helena spojrzała wymownie na swego brata, lecz ten milczał przez dłuższą chwilę, więc w jadalni zapanowała cisza, którą przerwał starszy brat Adeli, Mundek, mówiąc, że nie jasne jego zdaniem były powody, dla których rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz przeszedł do rezerwy.
– Wspomniał, że na własną prośbę – odważyła się odezwać Adela, uchodząca za osobę najmniej ze wszystkich wiedzącą w tej rodzinie. Staszek Hardt roześmiał się patrząc na siostrę
z politowaniem:
– To oczywiste, gdyby go wyrzucono nie mógłby dzisiaj zajmować się ruchem strzeleckim.
Po ogłoszeniu mobilizacji udał się do Brzeżan, gdzie objął kierownictwo wyszkolenia pozostałych w obozie strzelców.
– Ale ponoć zrezygnował z tej funkcji i dlatego właśnie przyjechał teraz do Lwowa – wtrąciła znowu nieśmiało Adela.
– Tak ci powiedział? – zapytał Stanisław Hardt, jak zawsze nazbyt dociekliwy prawnik.
Adela w odpowiedzi tylko skinęła głową.
Nigdy nie doszło do spotkania Michała Dunin-Wąsowicza ze Zbigniewem Dunin-Wąsowiczem, gdyż zanim Michał się na nie zdecydował, młody rotmistrz wyjechał do Krakowa, gdzie 11 sierpnia objął dowództwo oddziału Sokołów Konnych przy oddziałach Piłsudskiego, a później brał udział w potyczkach w okolicy Kielc. Zginął dowodząc szażą ułanów pod Rokitną.

***


Na wiosnę 1915 roku Druga Brygada Legionów została podzielona na 3 grupy taktyczne pod dowództwem odpowiednio majora Januszajtisa, pułkownika Hallera i podpułkownika Roji.1 kwietnia dowódcą Drugiej Brygady mianowano Austriaka Ferdynanda Küttnera, a 16 dni później oddziały polskie zostały skierowane na pogranicze Bukowiny i Besarabii, gdzie zostały podporządkowane generałowi Ignazowi Kordzie. 3 Pułk Piechoty Legionów został rozlokowany na odcinku frontu pomiędzy wsiami Dobronowce i Toporowce. Artyleria znalazła się w Bałamutówce, ułani 3 szwadronu w rejonie Rarańczy,
a 2 szwadron w oddalonej o około 10 kilometrów miejscowości Kotul– Ostrica. W pierwszych dniach czerwca z 2 i 3 szwadronu ułanów utworzono II dywizjon kawalerii legionowej, nad którym dowództwo powierzono rotmistrzowi Zbigniewowi Dunin-Wąsowiczowi. Dowódcą drugiego szwadronu został porucznik Jerzy Topór– Kisielnicki, a trzeci szwadronu objął porucznik Juliusz Klasterski.
12 czerwca 1915 roku rozpoczął się wspólny atak oddziałów Drugiej Brygady i sąsiadujących z nimi z prawej strony oddziałów związku taktycznego pułkownika D. Pappa, a oraz rozlokowanych od lewej oddziałów 42 dywizji piechoty, w celu zdobycia zajmowanych przez Rosjan pozycji w okolicy wsi Rokitna. Pomimo zaciekłych walk wojska austriackie i polskie nie osiągały założonych celów strategicznych. 13 czerwca w godzinach przedpołudniowych pozycje 42 dywizji zostały zagrożone przez nacierające oddziały rosyjskie, w związku z czym rotmistrz Dunin-Wąsowicz został wezwany do szefa sztabu II Brygady kapitana Vargasa. W celu wyparcia oddziałów rosyjskich z pozycji we wsi Rokitna drugi i trzeci szwadron miał zaatakować z lewej flanki, wsparty przez piechotę, potrójne okopy rosyjskie. Około południa rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz osobiście poprowadził swoich ułanów do walki i po przekroczeniu bagnistych brzegów rzeczki Rokitnianki, skierował trzeci szwadron do rezerwy, a z drugim ruszył do ataku.
W ciągu około 15 minut ułani przedarli się przez trzecią linię wroga, lecz z szarży 64 ułanów wróciło sześciu. Poległ również ich dowódca.

***


O pierwszej wojnie światowej opowiadała mi babcia Adela Dunin-Wąsowiczowa i ojciec Ludwik Krupiński, który w 1914 roku miał zaledwie siedem lat.
Mówiono o niej w szkole i na studiach, gdzie nauczono mnie patrzeć na rozgrywające się na przestrzeni dziejów konflikty inaczej, przez pryzmat kryjących się za nimi wielkomocarstwowych interesów. Wiedziałam stąd, że do wybuchu wojny doprowadziła rywalizacja Niemiec z Francją, Wielką Brytanią i Rosją,a zapalnikiem było zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda na moście w Sarajewie.
Na moście tym stanęłam dokładnie w pięćdziesiątą rocznicę tamtych wydarzeń, latem 1964 roku w drodze z Belgradu do Dubrownika i wtenczas matka Zofia Krupińska powiedziała, że w tym właśnie miejscu został zastrzelony razem ze swoją żoną Zofią, księżną Hohenberg. Zapytałam dlaczego, a ona zaczęła opowiadać o wojnie na Bałkanach wywołanej przez Włochy, które zaatakowały imperium osmańskie,
i o bezprawnej aneksji Bośni dokonanej przez Austro-Węgry a także o dążeniach wielu narodów do odzyskania niepodległości.
– Jestem przekonana, że początków rywalizacji pomiędzy Francją a Niemcami można doszukiwać się w podziale imperium Karola Wielkiego – oświadczyła na koniec, popijając kawę z maleńkiego tygielka z długą rączką w jakiejś tureckiej kafejce, a gdy spojrzałam na nią ze zdziwieniem, dodała, że takiego zdania był zawsze jej ojciec Michał Dunin Wąsowicz. Był niemiłosierny upał, umierałam z pragnienia i tamta wojna nie obchodziła mnie nic a nic, lecz ona niezmordowanie ciągnęła dalej:
– Niemcy były trwale związane Trójprzymierzem z Austrią i Włochami i zobowiązane jej pomóc w wypadku napaści. Żaden układ natomiast nie zobowiązywał Rosji do wystąpienia w obronie Serbii ani Wielkiej Brytanii,
ani też do udzielenia wsparcia Rosji w wypadku, gdyby opowiedziała się po stronie Serbii. Nie musiało zatem dojść do wojny, ale gdy 4 sierpnia Niemcy ruszyli na Belgię, Wielka Brytania, choć nie była stroną francusko-rosyjskiego przymierza, najpierw wystosowała ultimatum, a następnie wypowiedziała Niemcom wojnę.
– Nie zapominaj, że to państwa Ententy zostały zaatakowane – przerwał monolog mojej matki mój ojciec, gdy wyjechaliśmy z Sarajewa w kierunku Adriatyku.
– To prawda, ale nie kto inny tylko właśnie Niemcy chciały przyłączyć wschodnie prowincje Belgii, Austria Serbię i część Rumunii, a także ugruntować swoje panowanie w Galicji – obstawała przy swoim zdaniu. Wyglądało na to, że zaczną się kłócić i za chwilę wypomni mu, że jego babka była rodowitą Niemką.
– Od północnej granicy Szwajcarii aż po kanał la Manche utworzył się front, na którym tylko trzy bitwy pod Ypres, pod Vimy i nad Somą pochłonęły ponad milion ofiar. Przez sam środek Polski w rejonie Łodzi przebiegał natomiast front wschodni, a jednocześnie toczyły się walki w Karpatach, które doprowadziły do przedarcia się Niemców na teren Rosji. Kraków był miastem garnizonowym i miał strategiczne położenie. Krok tylko dzielił nas od granicy przebiegającej w rejonie Miechowa.
– I ty to może pamiętasz? – zapytała moja mama lekko sarkastycznym tonem, tak jakby chciała podkreślić, że jest młodsza od niego o cale dziesięć lat.
– Oczywiście, że nie – odparł z uśmiechem – ale chodziłem z bańkami po mleko 5 kilometrów do wsi, bo miasto było oblężone i był głód. Zostaliśmy pomimo ewakuacji, bo akurat wtedy na dniach miał urodzić się mój brat.
– Straszne – pomyślałam patrząc na rodziców. Moja mama przyszła na świat 7 lipca 1915 roku, więc nie pamiętała wojny, ale co musiała przezywać wtedy moja babcia wolałam nie myśleć W ogóle lepiej nie myśleć w wojnie jeśli się nie musi! Dlaczego więc teraz o tym piszę? Licho wie! 

***


Michał Wąsowicz bezpośrednio po uzyskaniu dyplomu podjął pracę, do czego był absolutnie przymuszony sytuacją materialną swoją i swojej rodziny, Stanisław Hardt natomiast, pozostając pod protektoratem nieprawdopodobnie bogatej ciotecznej babki, kniazini Katarzyny Glińskiej, mógł pozwolić sobie na luksus dalszego studiowania na Uniwersytecie Jana Kazimierza i pisania pracy doktorskiej. Po wybuchu pierwszej wojny światowej Michał, jako były uczeń przemyskiego gimnazjum i oficer rezerwy, a co ważniejsze pracujący już w lwowskiej Kasie Chorych prawnik, trafił do 20 Pułku Piechoty, wchodzącego w skład 12 Krakowskiej Dywizji Piechoty, co znacznie pokrzyżowało jego matrymonialne plany. Niecierpliwił się pisząc ze Stanisławowa, gdzie wówczas stacjonował i pracował, jako kancelista tamtejszego sądu wojskowego, że nie może liczyć na więcej niźli dwa dni urlopu 29 i 30 sierpnia 1914 roku. W liście obligował brata Adeli, Staszka Hardta, do dania zapowiedzi na czas i przygotowania uroczystości, a ją do zakupu obrączek.
Stanisław, jako przyjaciel pana młodego i brat panny młodej miał wystąpić w charakterze świadka, w końcu to za jego sprawą młodzi się poznali, oponował jednak podnosząc, że lepiej byłoby poczekać na rozwiązanie konfliktu, co słysząc Ada dostawała białej go rączki. Poparła ją zdecydowanie matka i ostatecznie Michałowi i Adeli udało się wziąć ślub we Lwowie dopiero 27 września 1914 roku. Nie była to decyzja rozsądna, ale oboje byli bezgranicznie szczęśliwi i żadne z nich nie myślało o wojnie. Ta toczyła gdzieś daleko i zdawała się nie zagrażać ani jej, ani jemu. A w każdym bądź razie nie teraz, nie w czasie ich cudownej, długiej, ciągnącej się aż do pierwszego brzasku nocy poślubnej, pełnej namiętnych pocałunków i gorących wyznań.
– Przysięgnij mi, na Boga, że nie zginiesz – zażądała Ada, gdy zaczął sposobić się do śniadania. Wiedziała, że niebawem do sypialni wkroczy matka, aby upewnić się, ze do utraty przez nią dziewictwa doszło w trakcie nocy poślubnej Uśmiechnęła się na myśl, co by się działo, gdyby doszło do ich zbliżenia wcześniej.
– Co cię tak rozbawiło? – zainteresował się Michał, ale milczała. Tego akurat nie mogła mu powiedzieć.
Michał tymczasem rozmyślał nad swoim własnym położeniem, w jakim się nieoczekiwanie znalazł, o wojnie i o wojsku, do którego został siłą wcielony. Austriackim a nie polskim.
– O polskim mogę sobie tylko pomarzyć – ciężko westchnął, co wzbudziło niepokój Ady.
– Myślę o wojsku, o jakim wciąż wszyscy tylko śnimy.
Z chwilą poślubienia Ady pojawił się niezmiernie silny imperatyw, aby przetrwać czas chaosu. Przeżyć. Z całą pewnością nie należał do gotowych na wszystko, a w tym na śmierć, marzycieli, pomimo że sam pochodził z rodziny o głęboko patriotycznych korzeniach.
– Musimy jakoś przeżyć to piekło – odezwał się Staszek przy porannej kawie.
Michał wiedział, że szwagra, urodzonego pacyfistę, najbardziej interesowała zawsze historia ludzkości i przyczyny upadku kolejnych cywilizacji, za które obwiniał wojny. Nie zdziwił się więc, gdy Stanisław Hardt zaczął analizować sytuację niezrażony tym, że mało kto go słucha.
– Intuicja od dawna podpowiadała mi, że po zakończeniu wojny krymskiej w 1856 roku stosunki między Rosją a Austrią uległy tak znacznemu pogorszeniu, że prędzej czy później musi dojść do konfrontacji pomiędzy wielkimi mocarstwami – perorował swoim mentorskim tonem.
– To prawda – zgodził się z bratem Edmund Hardt – wojna stała się nieunikniona, ale dopiero po wojnie francusko-pruskiej.
– Po wojnie francusko-pruskiej? – podchwyciła Ada, zdradzając się tym samym, że nie wie o jakiej wojnie mowa.
Stanisław Hardt spojrzał na siostrę z dezaprobatą mówiąc, że to efekt pracy kanclerza Rzeszy, Bismarcka, który tworząc trójprzymierze Niemcy-Austro-Węgry i Włochy oraz podejmując próbę osadzenia na tronie Hiszpanii pruskiego księcia Leopolda von Hohenzollern-Sigmaringena, dążył do otoczenia a tym samym odizolowania Francji, która ze zrozumiałych powodów nie mogła dopuścić do uzyskania przez Prusy wpływów w Hiszpanii i w efekcie osaczenia jej przez wrogie mocarstwa.
–Ach! I udało mu się? – radosny głos Ady wywołał salwę śmiechu, co widząc Michał otoczył żonę ramieniem.
– No cóż, kochanie ty moje – westchnął – wojnę zakończono podpisaniem 10 maja 1871 traktatu pokojowego we Frankfurcie. Skutkami wojny dla Francji były wypłata państwu pruskiemu odszkodowania, ostateczne zniesienie monarchii we Francji i ustanowienie republiki oraz utrata bogatych, granicznych krain Alzacji i Lotaryngii. Gdyby Francja wygrała tamtą wojnę, sytuacja dzisiaj wyglądałaby inaczej. A tak przyszło nam walczyć za Austro-Węgry, za cesarza Franciszka Józefa, a Francja, która na nasze nieszczęście sprzymierzyła się z Rosją, stała się naszym wrogiem. W efekcie takiego układu Polacy z zaboru rosyjskiego staną do walki przeciwko swoim rodakom z Galicji.
– Oby do tego doszło ! – glos Ady zdradzał przerażenie. – To tak, jakbyśmy mieli niebawem znaleźć się w oku cyklonu!
– Zaborcy prześcigają się teraz w czynieniu obietnic bez pokrycia, aby przeciągnąć nas na swoją stronę, ale Polacy nie są tacy głupi – włączyła się do rozmowy żona Stanisława Hardta piękna Adejajda de Poest.
– Co ty wygadujesz moja droga – oburzył się Stanisław. – Popatrz do czego doszło! – zaperzył się tracąc niemal oddech. – To że zrobili ludziom wodę z mózgu jestem w stanie pojąć, ale popatrz ile światłych umysłów dało się nabrać !
– Nie pojmuję o czym Stasiu mówisz – w oczach Adelajdy odmalowało się zdziwienie. – Odmienność orientacji?
– Staszek ma rację – stwierdził Michał. – Dmowski liczy na Rosję, Haller na Francję, Piłsudski na Austrię. Pusty śmiech człowieka ogarnia co to za idioci! A na domiar złego kłócą się pomiędzy sobą. Bezpośrednio po wybuchu wojny w Krakowie zawiązał się Naczelny Komitet Narodowy, na czele którego stanął, jako prezes Juliusz Leo, zaś na czele jego departamentu wojskowego, jego przyjaciel, Władysław Sikorski. Wszyscy wiedzieli, że Sikorski podobnie jak Zagórski należał do oponentów Piłsudskiego, co miało okazać się niebawem nie bez znaczenia. Komitet ten z konieczności jednak utrzymywał kontakty z Polską Organizacją Narodową Piłsudskiego. 16 sierpnia 1914 roku Józef Piłsudski, stanął na czele Pierwszej Brygady. Drugą Brygadą dowodził najpierw generał Kutner, a następnie generał Józef Haller. Trzecia Brygada utworzona w 1916 roku znalazła się pod dowództwem generał Szeptyckiego.
– To potworne – załamała ręce Ada. – Ale mówi się, że Austriacy przegrywają?
– Mogłoby się wydawać, że tak, ale to bardziej skomplikowana sprawa – stwierdził Michał.
– Jak to? – zaprotestował Edmund. – Na samym początku Ruscy skopali im tyłki pod Lwowem i Rawą Ruską.
– To prawda, ale my akurat nie mamy się z czego cieszyć!
– Plany naczelnego dowództwa niemieckiego przewidywały najpierw uderzenie wszystkimi siłami na Francję i Belgię, natomiast czoło armii rosyjskiej miała stawić armia austriacka. Tymczasem wojska austriackie uderzające z północy natknęły się na siły serbskie i w sierpniu przegrały z nimi bitwę pod Cerem – objaśnił Stanisław Hardt.
– Co to oznacza? – zainteresowała się Ada, lecz jej brat nie zwrócił na to uwagi.
– We wrześniu Rosjanie rzeczywiście pokonali Austriaków pod Lwowem oraz Rawą Ruską i dopiero po tych przegranych bitwach Naczelne Dowództwo Austriackie nakazało odwrót armii austro-węgierskiej za linię Sanu.
– A więc to prawda, że od 17 września oblegany jest przez wojska rosyjskie Przemyśl? – zapytała Helena Hardtowa,
a z jej tonu można było wnosić, że martwi się o mieszkających tam bliskich.
– Ta wojna nie zakończy się do Bożego Narodzenia – stwierdził Michał. Wbrew obiegowym sądom był o tym przekonany, lecz nie przewidział, że zanosi się wieloletnią, najbardziej krwawą wojnę w historii Europy. Jego obawy potwierdziły się, gdy 29 października 1914 roku Turcja przyłączyła się do państw centralnych i stało się jasnym, że alianci stracili możliwość udzielenia pomocy Rosjanom poprzez cieśniny czarnomorskie.
Nie wiem, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na portret pięknej kobiety wiszący w pięciopokojowym mieszkaniu mojej babci Adeli Dunin-Wąsowiczowej, znajdującym się na trzecim piętrze eleganckiej kamienicy przy ulicy Piotra Michałowskiego w Krakowie. Wisiał w salonie od zawsze, odkąd pamiętam, ale przez długi czas mnie nie interesował, aż wreszcie przyszedł dzień, gdy zapytałam kogo przedstawia.
– To moja mama – odpowiedziała babcia Adela wyraźnie uradowana. Dotarło do mnie, że ona też kiedyś musiała być dzieckiem i mieć rodziców, choć z pozoru wydawało się to tak nieprawdopodobne, że zaczęłam się śmiać, a wtedy babcia wyciągnęła ze swojej wielkiej przepaścistej szafy sprzed pierwszej wojny światowej, stary album z fotografiami w skórzanej oprawie z pozłacanym mosiężnym herbem.
– A to ja – powiedziała wskazując na maleńką, na oko dwu– lub trzyletnią dziewczynkę siedzącą na podłodze u stóp swoich rodziców z rączką opartą na kolanie ojca, przystojnego, a przy tym postawnego mężczyzny – a to moja mama Helena.
Moim oczom ukazała się rodzina Hardtów z czworgiem dzieci.
Z prawej strony, najprawdopodobniej trzydziestoletniej wówczas Heleny, ustawiła się przytuliwszy się do matki, jej najstarsza córka, ośmioletnia Amalia. Pomiędzy siedzącymi rodzicami uplasował się młodszy od niej brat Stanisław Leopold, a do ojca przywarła Józefina, która przyszła na świat jako drugie z kolei dziecko Heleny i Edmunda Karola von Hardta. Sądząc z wieku urodzonej 16 marca 1890 Adelajdy zdjęcie wykonano około 1893 roku w Ploeszti w Rumunii. Po niej miało jeszcze urodzić się dwóch chłopców, Edmund i Adam, oraz trzy dziewczynki, Janina, Jadwiga i Antonina. Ta ostatnia przyszła na świat w 1900 roku w Paskanach, już po śmierci swego ojca. W międzyczasie Helenie przyszło pochować najmłodszego synka Adasia
i córeczkę Jadwisię.
Piękna, wysoka i szczupła brunetka z włosami upiętymi w kok na czubku głowy i niewielką, można by powiedzieć, że przykrótką i niesforną przy tym, rozwianą na boki grzywką, ku mojemu zaskoczeniu wiekiem bardziej przypominająca moją mamę aniżeli babcię, uśmiechała się do mnie przyjaźnie i od razu zawiązała się pomiędzy nami silna nić sympatii. Wtedy nie uświadamiałam sobie jeszcze, że osoba ta od dawna nie żyje, a wręcz przeciwnie odniosłam wrażenie, że znam ją od dawna i z całą pewnością kiedyś ją już widziałam, a jedynie nie mogłam sobie przypomnieć kiedy i gdzie. Doświadczyłam swoistego rodzaju de ja vu. Byłam zdziwiona, gdy w jakiś czas później pokazano mi grób Heleny von Hardt na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, co miało ostatecznie rozwiać wszelkie moje wątpliwości, co do tego, że nasze spotkanie było raczej niemożliwe. Umarła w 1934 roku, a więc na długo przed moim urodzeniem.
– Przestań się upierać, że ją znasz – poprosiła moja mama mocno przy tym zaniepokojona. Należała do osób, które z założenia wierzą tylko w to, co widzą. Babcia Adela natomiast była zdecydowanie mniej stanowcza w tej kwestii i od razu uraczyła mnie serią opowieści świadczących o tym, że istnieją rzeczy, o których ludzie,
a w tym tacy jak moja mama, nie mają zielonego pojęcia.
Adela chętnie opowiadała o swoim wczesnym dzieciństwie spędzonym w Rumunii i o chorobie ojca, który zmarł w 1900 roku, sądząc z opisu objawów najprawdopodobniej z powodu perforacji wrzodu żołądka albo choroby nowotworowej. Miała wtedy zaledwie dziesięć lat i boleśnie odczuła jego śmierć, podobnie zresztą, jak reszta rodzeństwa. Nigdy jednak nie wspomniała o tym, że sytuacja matki po śmierci ojca stała się niemal tragiczna i Helena zdana na łaskę i niełaskę swojej rodziny wraz z siedmiorgiem dzieci, z których najstarsze miało piętnaście lat a najmłodsze kilka miesięcy, musiała wrócić do Polski. Miała wtedy zaledwie trzydzieści sześć lat i praktycznie życie się dla niej skończyło. Przy takiej liczbie dzieci, nie mając przy tym żadnego własnego majątku, nie mogła liczyć na powtórne zamążpójście, a na romans nigdy by sobie nie pozwoliła. Była osobą z zasadami i wszelkimi sposobami starała się wpoić je swoim córkom, powtarzając do znudzenia, że jeśli panna nie ma posagu to właściwie jedynym jej atutem jest uczciwość. Jakże więc sama mogłaby podważyć ich reputację wdając się w jakiś przypadkowy związek? Posiadanie pięciu panien na wydaniu spędzało jej wszelako sen z powiek i zmuszało do działania. Z tego głównie powodu utrzymywała szeroko zakrojone kontakty rodzinne i towarzyskie, bywała w liczących się salonach Lwowa i chadzała na bale prowadząc za sobą niczym gąski piękne, dobrze urodzone, ale biedne jak myszy kościelne latorośle.
Amalia, podobna niczym kropla wody do matki, była nie tylko najpiękniejsza, ale również wykształcona i wyrobiona towarzysko, co zawdzięczała, podobnie jak młodsza od niej o rok Józefina, pobytowi na pensji. Obie Hardtówny trafiły tam jeszcze zanim umarł ich ojciec, ale przez to osłabiła się ich więź z matką, której szczególnie trudno było porozumieć się z Amalią, gdyż najstarsza córka poza urodą odziedziczyła również jej wulkaniczny temperament. Józefina wzięła po ojcu, nie tylko jasne włosy i błękitne jak niebo oczy, ale również gołębie serce, starała się więc łagodzić wszelkie spory w zarodku i nie pozwalała, aby Amalia ściągnięta ze Lwowa do Rumunii na pogrzeb ojca, nazbyt mocno dokuczała matce, obwiniając ją nie bez racji o wszelkie nieszczęścia, jakie dotknęły rodzinę. Wymówki i kąśliwe uwagi piętnastoletniej wówczas Amalii, trzeźwo oceniającej sytuację w jakiej znaleźli się po śmierci Edmunda Karola von Hardta, każdorazowo wytrącały Helenę z równowagi, a wtedy awantura wisiała na włosku.
– Daj spokój – wkraczała do akcji Józefina – przecież wiesz, że mamie nie wolno się denerwować. Nie pamiętasz, co powiedział pan doktor?
Lekarz istotnie widząc, że Helena nie może dojść do siebie po stracie męża i pogrąża się w coraz większej rozpaczy, zalecił jej spokój i oszczędny tryb życia.
***
Wiele lat musiało upłynąć zanim zdałam sobie sprawę z tego, że hrabianka Helena Zborowska, córka Józefa Zborowskiego i Marii Motyl była postacią wyjątkową i w pełnym tego słowa znaczeniu tragiczną.
Poślubiła Edmunda Karola von Hardta wbrew woli swoich rodziców i z tego choćby powodu nie miała prawa powrotu na łono rodziny. W przeświadczeniu, że matka, Maria Zborowska, nigdy jej tego kroku nie wybaczy, wyjeżdżając do Rumunii zerwała wszystkie kontakty z rodzinnym Dubieckiem. Dzieliło ją zresztą od rodzinnego domu ponad tysiąc kilometrów, których przebycie w końcu dziewiętnastego wieku wcale nie było łatwe. Tyleż samo było do Wiednia, z którym od lat związany był Edmund Karol von Hardt.
– To piękny kraj – opowiadał z zapałem Edmund, trzymając w ręce mapę. – Dunaj tworzy przełom między Karpatami a Górami Wschodnioserbskimi, a po przepłynięciu przez Żelazne Wrota zmienia kierunek na południowy zachód do Gór Banackich, gdzie pod Izlazem wpada do Dunaju Aluta. Dalej rzeka osiąga Orszowę i, przedzierając się przez przełom, dopływa do granicy bułgarskiej, po czym skręca na południe i płynie przez Gruię, Pristol i Calafat.
Brzmiało to jak lekcja geografii, on jednak niezrażony ciągnął swą opowieść dalej:
– Potem Dunaj przez 400 km skieruje się ku wschodowi, tak jakby wiedział, że tam w morzu Czarnym znajdzie ujście. Przepływa koło miast Dabuleni, Corabia, Turnu Măgurele, Zimnicea, Giurgiu, gdzie na przeciwnym brzegu, po bułgarskiej stronie, znajduje się miasto Ruse, dalej przez Oltenița. A jeszcze dalej, jako ograniczenie Dobrudży przepływa koło miast Cernavodă, Topalu, Hirsova, Giurgeni i Gropeni, aż osiąga Braiłę i Gałacz. Dalej zaczyna się granica rumuńsko– Ukraińska, a Dunaj, płynąc wzdłuż niej na zachód ku delcie i ujściu, mija miasta Tulcza i Pardina. Koło miejscowości Tulcza dzieli się na trzy ramiona: Kilia, Sulina i Sfântu Gheorghe (Święty Jerzy), lecz istnieje wiele innych kanałów wodnych, które dzielą deltę na obszary trzcin, bagien i podmokłych lasów, niektóre z nich są corocznie zalewane wiosną i jesienią.
– Według Herodota Dunaj dzielił się na 7 ramion – przerwał opowieść Edmunda przybyły właśnie do Dubiecka z wizytą Stanisław Juliusz Zborowski, docent prawa polskiego na Uniwersytecie Lwowskim, starszy od Heleny o dwadzieścia lat, ale nadal pełen wigoru
i humoru. Jako jedyny z całej rodziny zachowywał się w sposób neutralny, ani nie pochwalał, ani też nie ganił zamysłów pięknej kuzynki. Często bywał za granicą i świat był mu nieobcy, zaś opowiadając o swojej niedawnej bytności w Baden Baden w Schwarzwaldzie szybko nawiązał przyjazne relacje z Edmundem Karolem Hardtem i nie był zdziwiony, gdy ten oświadczył, że stamtąd właśnie wywodzi się jego rodzina.
– Z Lotaryngii i Alzacji – dodał.
Starszy brat Stanisława Juliusza Zborowskiego, zawsze poważny i pryncypialny Ignacy Ritter von Zborowski, prezydent C.K. Sądu Krajowego w Krakowie, był odmiennego zdania. Pałał oburzeniem, słysząc, że jego własny siostrzeniec Włodzimierz Kostrakiewicz, przedstawił onegdaj Helenie Zborowskiej Edmunda Karola von Hardta jako swojego przyjaciela.
Teraz wszyscy spoglądali na Włodzimierza Kostrakiewicza, zadurzonego od lat w Helenie, z wyrzutem, a za tym spojrzeniem kryło się retoryczne pytanie: Jak mogłeś to zrobić?
– A skąd ja u licha miałem wiedzieć, że ona z nagła straci przez niego rozum – odparłby zapewne Włodzimierz. Tak zresztą tłumaczył się swojemu wujowi Ignacemu, gdy ten rozpoczął sąd nad siostrzeńcem w tej delikatnej, jak zwykł mawiać, sprawie. Siostra Ignacego Ritter von Zborowskiego, Alojza Kostrakiewicz, uśmiechała się tylko nieznacznie, bynajmniej nie przekonana o winie swego syna. Owdowiała o wiele za wcześnie, a bezdzietny brat, od lat wspomagający ją w wychowaniu syna, teraz chcąc aby ten został jego wyłącznym spadkobiercą, zaproponował, że go adoptuje. Nie mogła się nie zgodzić, zwłaszcza, że wraz z majątkiem Włodzimierz zyskiwał prawo do tytułu „Ritter von”. Kostrakiewicz-Zborowski studia na Wydziale Budowy
Machin w C.K. Szkole Politechnicznej we Lwowie ukończył w roku 1883, a w styczniu 1884 otrzymał stanowisko technicznego aspiranta I klasy z uposażeniem rocznym 400 florenów na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn). Wtedy też jego droga życiowa skrzyżowała się z Edmundem Karolem von Hartem, zaangażowanym w budowę kolei na terenie Rumunii.
Do adopcji Włodzimierza doszło w kwietniu 1885 roku, gdy miał już dwadzieścia pięć lat. Wtedy właśnie o trzy lata młodsza od niego Helena sposobiła się do ślubu, na przekór wszystkiemu
i wszystkim. W opinii mieszkańców Dubiecka Rumunia była wciąż dzikim opanowanym przez Turków krajem i nie dało się im wytłumaczyć, że czasy się zmieniły i że nie trzeba już tam spieszyć z odsieczą, aby móc zamieszkać. Edmund Karol von Hardt cierpliwie tłumaczył powody, dla których udaje się do tego odległego kraju, ale rodzicom Heleny wydawały się one nieprzekonujące i kończyły się stwierdzeniem:
– Jeśli chcesz to jedź, ale nie narażaj na niebezpieczeństwo naszej córki.
Nie przemawiał do nich argument, że rok 1848 przyniósł ze sobą rewolucję także w Mołdawii, Wołoszczyźnie i Transylwanii,
w efekcie której w 1877roku Rumunia ogłosiła niepodległość, uniezależniając się w pełni od Imperium Osmańskiego, ani fakt, że 26 marca 1881 roku, dzięki poparciu Napoleona III, Karol I Ludwig von Hohenzollern został ogłoszony pierwszym królem Rumunii.
– Mieli więcej szczęścia od nas – westchnął, słysząc to, Józef Zborowski.
– To nie kwestia szczęścia, lecz układu sił geopolitycznych
w Europie – uprzejmie wyjaśnił Edmund Karol. – Po pokonaniu Turcji, Rosja zajęła ogromne obszary jej terytorium, a następnie podzieliła je pomiędzy swoich sojuszników na Bałkanach. Traktat pokojowy
w San Stefano kończąc X wojnę rosyjsko-turecką (1877–1878) gwarantował wyzwolenie Bułgarii spod panowania Imperium Osmańskiego oraz utworzenie niepodległych państw sąsiednich. Niepodległość Rumunii została uznana przez traktat berliński z 1878 roku. Tym też traktatem, aby ustabilizować sytuację na Bałkanach, Bułgaria i Serbia zostały zobowiązane do poprowadzenia linii kolejowych łączących Turcję z Europą. Orientacja w świecie polityki Edmunda Karola von Hardta, inżyniera, była zdumiewająca, ale to nie przysporzyło mu sympatii ze strony Zborowskich. Urodzony w Łodzi syn francuskich emigrantów, nie nadawał się na męża hrabianki i nie był mile widziany w Dubiecku.
– Ma tyle innych możliwości – martwiła się matka Heleny, Maria Zborowska – dlaczego wybrała właśnie jego?
Tymczasem Edmund opowiadał o rozbudowie kolei na terenie Rumunii, z którą związał swoją przyszłość.
– W Bułgarii powstała prywatna Chemins de fer Orientaux (CO) / Gesellschaft der Orientbahnen / budująca na rachunek Turcji przedłużenie Kolei Rumelijskiej przez Sofię do granicy z Serbią w Caribrodzie, zaś w Rumunii austriacko-brytyjska kompania, zarządzana przez Rittera Ofenheim von Ponteuxin, buduje magistralę Suczawa – Roman – Buzau – Ploeşti – Bukareszt i Bukareszt – Piteşti – Krajowa – Orşova. Jedna z nich biegnie w kierunku granicy węgierskiej , a druga z licznymi odgałęzieniami, m.in. do Jass, Gałacza i Braiły, w kierunku Ukrainy.
W Dubiecku spekulowano na temat tego, co łączy młodego Edmunda Karola von Hardta z urodzonym w 1820 roku w Wiedniu Victorem Ritter Ofenheim von Ponteuxin.
Victor Ritter Ofenheim von Ponteuxin dał się poznać w całej Galicji Wschodniej budując w latach 1858–61 dla towarzystwa k.k. priv. galizische Carl–Ludwig– Bahn / Kolej Karola Ludwika / pierwszą linię kolejową na tym terenie, relacji Bochnia – Lwów, prowadzącą notabene przez Przemyśl. W latach 1866–1868 trwały prace nad przedłużeniem dotychczasowej sieci na Bukowinę
i tak powstała linia Lwów – Czerniowce. Wiadomo było, że Ofenheim von Ponteuxin jest Francuzem i pochodzi z żydowskiej rodziny kupieckiej a prawo studiował głównie z myślą o karierze dyplomatycznej, lecz w to miejsce został austriackim przemysłowcem oraz honorowym konsulem generalnym Persji na dworze wiedeńskim, na co patrzono z przymrużeniem oka. Wszyscy jednak byli zgodni, że jego zasługi dla rozwoju kolei w Europie są nie do przecenienia.
W 1843 roku został urzędnikiem w Izbie Trybunału, a w 1849 w Dyrekcji Generalnej ds. Handlu Ministerstwa Kolei. Od 1856 roku zarządzał Galizische Carl Ludwig– Bahn, a w 1864 roku został udziałowcem i generalnym dyrektorem Lemberg– Czernowitz– Jassy–Eisenbahn. Marzył o połączeniu linią kolejową morza Północnego i Bałtyckiego z morzem Czarnym. Na linii kolejowej Lwów– Czernowitz doszło za jego rządów do serii wypadków, a w tym koło Jaremcza do zawalenia się mostu nad Prutem. O rekordowej rozpiętości ceglanego łuku 65 m i wysokości 28 m był przez długi czas największym mostem łukowym na świecie. Jakkolwiek wszczęto wówczas przeciwko Victor Ritter Ponteuxin dochodzenie, to po procesie sądowym w styczniu 1876 roku został uniewinniony od wszelkich zarzutów.
– Rumunia to nie dziki Zachód – żartował brat Heleny, Ludwik, któremu w ręce wpadły nowele Henryka Sienkiewicza „Sachem” i „Przez stepy” o Indianach.
Niestety to właśnie urodzony w 1869 roku, a więc o sześć lat młodszy od Heleny, Ludwik Zborowski, jako jedyny z rodziny, miał stracić życie w Rumunii w awanturze jaką tam wywołał, ale wtedy
o tym jeszcze nie wiedział. A wszystkiemu był winien jego zapalczywy charakter właściwy wszystkim Zborowskim i odziedziczony
w spadku, jak zgodnie twierdzili, po osławionym szesnastowiecznym zabijace Samuelu Zborowskim.
Tymczasem jednak wizyta Edmunda Karola von Hardta w Dubiecku zakończyła się fiaskiem. Pomimo próśb i gróźb Heleny, Maria i Józef Zborowscy stanowczo, aczkolwiek w bardzo uprzejmej formie odprawili pretendenta do ręki córki. Po wyjeździe Edmunda, Helena zamknęła się w swoim pokoju i, udając ciężko chorą, nie schodziła nawet na posiłki. Tace z nietkniętym jedzeniem wracały z powrotem do kuchni, a kiedy wreszcie zaalarmowana przez pozostałe córki hrabina Zborowska pofatygowała się osobiście do pokoju Heleny z porcją świeżego bulionu, przeraziła się tym co tam zastała. Helena nie ubrana z zapuchniętą od płaczu twarzą bardziej przypominała ducha aniżeli osobę z krwi i kości. Nawet krwi w jej ciele zdawało się już nie być, tak była przeraźliwie blada. Najbardziej zżyta z Heleną Teresa mniej więcej po tygodniu oświadczyła rodzicom, że jej siostra, a ich córka postanowiła umrzeć.
– Ona się zabije!
– Co takiego? – głosem pozbawionym emocji zapytał Józef Zborowski, zupełnie tak, jakby nie zrozumiał albo nie dosłyszał.
Nie miał ochoty na kolejną utarczkę z matką i żoną. Denerwował się, ilekroć żona zarzucała Helenie, że wychodząc za mąż za Edmunda Karola von Hardta popełnia mezalians i nie ma szacunku ani dla siebie, ani dla swojej rodziny, że obraża Boga i rodziców, którym winna jest posłuszeństwo i szacunek, a jeszcze bardziej, gdy jego własna matka patrząc na niego z wyrzutem powracała do wydarzeń sprzed pół wieku.
– To widać rodzinne – utyskiwała babka ojczysta nieposłusznej Heleny, wdowa po Wincentym Zborowskim, który zmarł w 1854 roku i został pochowany w Dubiecku. Marianna Zborowska wciąż miała żal do syna o to, że Józef zachował się onegdaj podobnie i żeniąc się wbrew woli rodziców z Marią Motylów,. za nic miał ich protesty
– Nie w tym rzecz – gotów był oświadczyć. – Ja kieruję się wyłącznie troską o jej dobro. Powody, dla których sprzeciwiał się małżeństwu córki były zgoła inne, ale wolał nie wracać do tego drażliwego tematu. Przy stole zapadła grobowa cisza, gdyż żaden z biesiadników nie śmiał się odezwać. Służba poruszała się niemal bezszelestnie wnosząc kolejne potrawy i równie cicho zbierała talerze.
– Toż to twoja nieodrodna córka – odezwała się na koniec babka Heleny – zapomniałeś już synu, jak sam przed laty umierałeś
z miłości?
Stara pani hrabina podniosła się od stołu zanim odsunięto stojące za nią krzesło i nie wiadomo, co wywołało większe wrażenie na obecnych; jej gniewny głos i groźne błyski w oczach, czy też hałas powstały po upadku mebla.
– Pora przerwać ten cyrk – powiedziała wychodząc. Maria Zborowska ani drgnęła, natomiast Józef poderwał się od stołu:
– Pozwoli mama, że ją odprowadzę?
Siostry Heleny poderwały się również, chcąc posłuchać o czym będzie mowa, lecz karcący wzrok matki przykuł je z powrotem do miejsca. Maria Zborowska wiedziała, że jeśli jej teściowa opowie się po stronie Heleny sprawa jej zamążpójścia zostanie przesądzona.
– Wygrała smarkula – ubolewała w głębi ducha Maria Zborowska zaniepokojona w najwyższym stopniu zachowaniem córki.
– Nie zdajesz sobie sprawy na co się porywasz!
– Ależ mama daruje, to nie jest wyprawa na księżyc.

***
Uwaga niby to mimochodem, rzucona przez teściową przy obiedzie, zmusiła Marię Zborowską do zrewidowania swojego stanowiska. Nie pierwszy raz zresztą wypomniano jej w tym domu i przy tym stole, pochodzenie. A przecież przez to nie czuła się ani odrobinę gorsza od innych. Wręcz przeciwnie małżeństwo z Józefem Zborowskim było źródłem jej nieustającej satysfakcji. Miała męża, o jakim inne kobiety mogą tylko marzyć.
Od chwili jednak, gdy jako młoda dziewczyna pojawiła się w majątku Zborowskich, czuła na sobie zawsze krytyczny i pełen dezaprobaty wzrok matki męża. To, że on ją kocha, zdawało się nie mieć dla Marianny Zborowskiej żadnego znaczenia. Motylówna nie była dla niego odpowiednią partią. Marianna nigdy nie zaakceptowała synowej, która w jej opinii poza urodą nie miała żadnych innych atutów, a w szczególności odpowiedniej pozycji, a na domiar złego była greko-katoliczką.
– Rzuciła na ciebie urok – irytowała się Marianna, widząc na co się zanosi.
– Nie musisz kupować browaru, aby napić się piwa – popierał żonę hrabia Wincenty Zborowski, ale syn nie chciał go słuchać, gdyż poza ciemnymi oczami Marii świata nie widział. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy z rodzicami nieopodal przemyskiej katedry w święta Bożego Narodzenia, poczuł się tak, jakby z nagła strzelił w niego piorun. Wystarczyło, aby spojrzała na niego tylko jeden jedyny raz, aby się do niego uśmiechnęła, a on już nie mógł przestać o niej myśleć. Zabiegał o jej względy czując opór również ze strony jej rodziców, bynajmniej nie przekonanych o uczciwości jego zamiarów. Obawiali się, że zbałamuci Marię, a na koniec ożeni się z jedną z tych niezbyt urodziwych, ale za to mocno posażnych panien. A miał młody hrabia Józef Zborowski w czym wybierać, bo choć sam nie legitymował się kluczem dóbr, nosił znakomite nazwisko i wszędzie był witany
z otwartymi ramionami, podobnie jak przed laty jego ojciec Wincenty Zborowski, który pojawił się w krakowskim po upadku powstania listopadowego. Maria Motylówna odwzajemniła uczucia niewiele od siebie starszego Józefa Zborowskiego i po ślubie osiadła razem z nim w niewielkim majątku w Dubiecku. Marianna nie zaakceptowała synowej nawet wówczas, gdy ta po urodzeniu pierwszego dziecka była bliska śmierci.
– Mamo, okaż jej trochę serca – błagał zrozpaczony i odchodzący od zmysłów Józef.
Istniało niepisane prawo, że rodzice jego żony, Barbara i Ksawery Motylowie wstępu na teren posiadłości Zborowskich nie mają. Złamał je widząc, że żona umiera i po nich posłał. Zjawili się w towarzystwie prałata Motyla, który odprawiał nad Marią egzorcyzmy, tak przynajmniej uznała stara hrabina Zborowska, kiedy matka Marii poprosiła, aby zostawili je same.
– To wiedźma – przeżegnała się Marianna Zborowska, mrucząc pod nosem, że Motylowa rzuca czary.
Nie żałował tego co zrobił, bo jakimś cudem po tej wizycie Maria zaczęła wracać do zdrowia.
***
Matka mojej prababki, Maria Zborowska, urodzona w noc listopadową 1830 roku w Gorlicach miała młodszą siostrę Katarzynę, którą wydano za o wiele od niej starszego, lecz uchodzącego za potentata finansowego kniazia Stefana Glińskiego.
Obie córki Ksawerego Motyla i Barbary de domo Zatwardnickiej, były zjawiskowo piękne, dobrze urodzone i wykształcone, obie wyszły doskonale za mąż, lecz żadna z nich nie zaznała tak wielkiej miłości jak Helena. Żadna z nich nigdy nie odważyłaby się sprzeciwić woli rodziców. Tak były wychowane. Posłuszne ojcu i Bogu. Ich brat profesor Narcyzy Motyl dostąpił godności prałata w kościele katolickim i w końcowym okresie swego życia był proboszczem w Uhrowie, gdzie zmarł w 1873 roku, na szczęście zanim wybuchł skandal wywołany przez jego siostrzenicę.
Dziadek mojej prababki Heleny, Wicenty Zborowski, był uciekinierem z zaboru rosyjskiego. W czasie powstania listopadowego zmuszony był opuścić rodzinną Białą Cerkiew, gdyż groziło mu zesłanie na Syberię. Ciężko ranny znalazł schronienie w majątku należącym do Karczewskich, szlachty o mocno patriotycznych tendencjach i szybko wpadł w oko ich córce Mariannie. Tak długo leczył rany, że na koniec nie pozostawało mu nic innego, jak oświadczyć się córce dziedzica. Karczewscy mariaż ten poczytywali sobie za zaszczyt, bo Wincenty Zborowski wywodził się z jednego najwspanialszych magnackich rodów, który wyeliminowany został z gry o tron na skutek zawiści innych i waśni religijnych.
W niedługi czas po tym jak Wicenty Zborowski nastał u Karczewskich w ślad za nim zjawił się tam duch Samuela Zborowskiego, przywołany przez Juliusza Słowackiego w dramacie o tym samym tytule i nie wątpię, że zarówno Wicenty Zborowski, jak i później jego synowie Józef, Wojciech, Ludwik i Aleksander, recytowali wers po wersie, upajając się tekstem, jako że klęska Polski związana została w tym utworze ze zwycięstwem ducha Jana Zamoyskiego. Z mroku dziejów wciąż wyłaniała się postać Samuela w opinii Wincentego Zborowskiego bestialsko zamordowanego i choć nie było na to żadnych dowodów, wszyscy wierzyli, nie wyłączając samego zainteresowanego, że łączą go ze ściętym Banitą więzy krwi. Wincenty nader często zabawiał swoich gospodarzy i ich gości opowieściami o tym, co wydarzyło się na dworze królewskim w Krakowie przed dwustu pięćdziesięciu laty, a oni dziwili się skąd wie tyle o swoim pochodzeniu.
– Są zbrodnie, o których się nie zapomina – mawiał w takich wypadkach, wywodząc, że gdyby nie Jan Zamoyski nigdy by nie doszło do ścięcia jego antenata Samuela Zborowskiego. – Pamięć o nim była przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i każdemu z nas ojciec mówił, że ma o tym pamiętać.
Na niezbyt hucznym ślubie Marianny Karczewskiej i Wincentego Zborowskiego, jednakowoż obowiązywała żałoba narodowa, pojawił się nieoczekiwanie brat pana młodego, Stanisław Zborowski, lwowski prawnik zajmujący się zagadnieniami z historii prawa. Duch Samuela Zborowskiego, który najwyraźniej fascynował obu braci przetrwał w opowieściach rodzinnych przekazywanych
z pokolenia na pokolenie, więc obaj szukali jego śladów.
– Samuel został stracony 26 maja 1584. a okoliczności tego zdarzenia opisał w swoim „Pamiętniku” siostrzeniec Zborowskich, wojewoda Jan Zbigniew Ossoliński – wyjaśnił dr Stanisław Zborowski, lecz ani on, ani jego brat Wincenty, nie potrafili jasno określić, od którego z siedmiu synów Marcina Zborowskiego się wywodzą. Wincenty uważał się za duchowego spadkobiercę jednego z braci Samuela, zaś Stanisław, jak przystało na prawnika, wolałby raczej opierać się na dokumentach. Do tych żaden z nich nie mógł dotrzeć, jako że powrót do Białej Cerkwi groził im zesłaniem na Sybir. Ich ojciec, Jan Zborowski, zresztą już nie żył, więc nie mieli też do kogo tam wracać. Podkreślali, że szczęśliwie nie doczekał konfiskaty swojego majątku. Obaj pamiętali, że ich dziadek Hieronim Zborowski snuł całe opowieści na temat upadku rodu po śmierci Samuela i krzywdy wyrządzonej im przez Zamoyskich, o której pamięć nie tylko przetrwała, ale była wciąż żywa.
– To jak niezabliźniona rana mawiał staruszek – cytował dziadka Zbigniew Zborowski, dodając tytułem komentarza, że w aktualnej sytuacji nie ma to już żadnego znaczenia, po czym następował długi wykład na temat dalszych losów braci Zborowskich, o których wszelako niczego pewnego powiedzieć nie potrafił.

***
Helena urodziła się jako czwarte z kolei dziecko Józefa i Marii Zborowskich. Jako pierwsza przyszła na świat w 1851 roku Rozalia, dwa lata później Katarzyna, a po niej Joannes. Szczęście tej pary zmącił wybuch powstania styczniowego. Na nic zdały się błagalne prośby i łzy ciężarnej wówczas Marii. Józef Zborowski ani myślał stać z założonymi rękami. Na odezwę Rządu Narodowego zebrał ludzi i konie i przekroczył granice Królestwa, by, tak jak niegdyś jego ojciec, ruszyć do walki z zaborcą.
Joannes, choć był bardzo mały, zapamiętał dzień w którym jego ojciec wyruszał na wojnę. Józef powrócił do domu z powstania tylko z lekka poturbowany, lecz całkowicie załamany psychicznie.
Maria Zborowska miała już trzydzieści dwa lata, kiedy przy szczęku zbroi poczęta została Helena i choć była przerażona tym co ją czeka i co czeka cały naród, optymizm wszelako zwyciężał.
Nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości była zbyt silna, aby mogła się załamać. Nie mniej przerażona była jej teściowa, wdowa po Wincentym Zborowskim, który cudem tylko uniknął zesłania po upadku powstania listopadowego. Opowiadał, że majątki szlachty zamieszanej w powstanie objęto konfiskatą, czynnych uczestników powstania skazano wraz z rodzinami na zesłanie na roboty do Rosji, a przywódców politycznych i wyższych oficerów skazano na śmierć. Amnestię ogłoszono dopiero w 1855 roku w związku z wizytą cara Aleksandra II w Polsce.
– Czy tym razem się uda, czy też będzie podobnie? – zastanawiała się w głębi ducha Marianna doskonale pamiętająca dzień, kiedy w majątku jej rodziców, położonym na terenie Rzeczypospolitej Krakowskiej, która stała się azylem dla uchodźców uciekających z armii rosyjskiej, zjawił się niczym duch, ledwie trzymając się na nogach, młody Wincenty Zborowski. Trzeba go było ukryć, bo za zdziesiątkowanym korpusem generała Różyckiego zbiegłym wraz z księciem Adamem Czartoryskim do Krakowa, nadciągały oddziały rosyjskie dowodzone przez generała Rudigera. A mimo to, przez następne lata Kraków spełniał rolę serca narodu łącząc ziemie polskie pod zaborami z emigracyjnym rządem Paryżu, co było solą w oku zarówno Rosji jak i Austrii. Asumpt do zdławienia Rzeczypospolitej Krakowskiej dał wybuch rewolucji krakowskiej, po której, w 1846 roku, Kraków został włączony do Galicji. Sprawa polska jednak wciąż żyła i zaangażowany w nią był pierworodny syn Wincentego i Marianny. Józef Zborowski przepowiedział wybuch powstania styczniowego po tym, jak w Królestwie wprowadzono przymusowy zaciąg do wojska rekrutując kolejnych 30 000 mężczyzn.
Helena urodziła się z końcem 1863 roku kiedy należało spodziewać się, że powstanie niebawem upadnie. Miała zaledwie siedem miesięcy kiedy na murach warszawskiej cytadeli nawisł Romuald Traugutt, Krajewski, Toczyski, Żuliński i Jezioranski. Królestwo Kongresowe przekształcono w Nadwislanski kraj. Na Syberię wysłano 80000 ludzi. Tym razem skazańcy nie mieli doczekać się amnestii. Helena dorastała a naród pogrążał się w żałobie po klęsce powstania styczniowego.
W 1865 roku Zborowskim urodził się drugi syn Wincenty. Po nim przyszedł na świat Władysław Zborowski, a jego rodzicami chrzestnymi została Anna wdowa po Wojciechu Zborowskim i starszy brat Józefa, Ludwik Zborowski. Teraz już nikt nie miał nadziei na odzyskanie przez kraj kiedykolwiek niepodległości. Ta umarła bezpowrotnie, a pomimo to Zborowskim rodziły się kolejni synowie – Ludwik, August, Bronisław – i córki – Zofia i Teresa –.

***
Mieszkali w Galicji stanowiącej część wielonarodowej Monarchii Austro– Węgierskiej, gdzie co raz pojawiały się ruchy separatystyczne Węgrów, Ukraińców, narodów bałkańskich, a wreszcie zaczął zagrażać jej anarchizm. Na szczęście wojna krymska popsuła uprzednią zgodność Austrii i Rosji co do sprawy polskiej, ochłodziła też stosunki Rosji z Niemcami. Osłabienie monarchii austriackiej w wyniku przegrywanych wojen z Francją i Piemontem w 1859 roku, później z Prusami w 1866 przyniosło poszerzenie autonomi i wydanie przez cesarza dwóch aktów: tzw. dyplomu październikowego z 1860 oraz patentu lutowego z 26 lutego 1861. W patencie utrzymano Radę Państwa i Sejmy Krajowe, którym pozostawiono mniej ważne sprawy lokalne. Na podstawie tego okrojonego aktu konstytucyjnego wydano akty prawne, które określały podstawę ustroju w królestwie Galicji i Lodomerii. Władzę reprezentował namiestnik pochodzenia polskiego, rezydujący we Lwowie, któremu podlegały powiaty i starostwa. Galicja oraz inne kraje koronne otrzymały sejm koronny. Składał się ze 161 członków, z czego 12 zasiadało w nim z racji zajmowanych stanowisk, zaś 149 posłów pochodziło z wyboru. Ich kadencja trwała 6 lat. Sejm Krajowy we Lwowie był kompetentny tylko w niektórych sprawach wewnętrznych takich jak gospodarka, oświata i kultura, ale początkowo miał także prawo wyboru delegatów do Izby Poselskiej Rady Państwa, co miało istotne znaczenie albowiem posłowie polskiej narodowości zorganizowani byli w prężnie działające Koło Polskie liczące się na arenie politycznej Austrii. Sytuacja zmieniła się w 1873 r., gdy wprowadzono bezpośrednie wybory do Izby Poselskiej Rady Państwa, lecz pomimo to niektórzy posłowie Sejmu Krajowego wciąż uzyskiwali także mandat poselski w Wiedniu. W układzie politycznym Sejmu Krajowego dominację przez praktycznie cały okres jego istnienia zachowywało stronnictwo konserwatywne. Konserwatyści, choć głosili lojalizm wobec władz w Wiedniu, chcieli poszerzenia autonomii Galicji. Ich program pracy organicznej oparty był na przekonaniu, iż społeczeństwo jest swego rodzaju organizmem, który może funkcjonować sprawnie tylko wtedy, gdy zdrowe i silne są jego poszczególne organy. Coraz częściej też pojawiały się głosy, że skoro nie da się pokonać zaborcy zbrojnie trzeba z nim współpracować dla osiągnięcia maksymalnych korzyści.
Zaczęto przekonywać Józefa, aby się włączył do pracy u podstaw. W pierwszej kadencji do Sejmu Krajowego wszedł Zygmunt Zatwardnicki, kuzyn Heleny ze strony jej babki Barbary Motyl de domo Zatwardnickiej. W drugiej, czwartej i piątej znalazł się brat Józefa, Aleksander Zborowski starosta w Myślenicach i późniejszy starosta nowosądecki. Z czasem Józef Zborowski postawił na reformy i zaczął kandydować do Rady Państwa. Bywał w Wiedniu częściej aniżeli we Lwowie czy w Krakowie, mogła więc Helena, bywając w najelegantszych salonach i na balach, zrobić podobnie jak jej siostry, świetną partię. Wybrała Edmunda Hardta cudzoziemca, o którym tak naprawdę nikt nie mógł powiedzieć nic pewnego, poza tym, że urodził się 5 listopada 1856 roku jako syn Rainholda i Amalii z Zinsorów i został ochrzczony w kościele ewangelicko-augsburskim w Łodzi, zaś jego rodzicami chrzestnymi zostali Jan Hardt, Karol Schulz, August Fronczek, Amalia Sisser i Teresa Louge. Tyle wynikało z dokumentu jakim była metryka urodzenia, którą przedstawił.
– Skąd się właściwie ci Hardtowie wzięli? – irytował się Józef Zborowski skłonny przystać na szalony plan swojej córki. – Jaki diabeł przywiódł ich do Polski ?
Starający się o jej rękę Edmund Karol, którego rodzina zainwestowała sporą ilość pieniędzy w rozwijający się przemysł włókienniczy, nie był już młodzieńcem, lecz dojrzałym mężczyzną. Uchodził za inżyniera, budowniczego kolei. Przystojny i elegancki, a przy tym o nienagannych manierach, był ozdobą wiedeńskich salonów, ale to też się Józefowi Zborowskiemu najwyraźniej nie podobało.
Zwrócił się więc do swojego bratanka Jana Zborowskiego, starszego od Heleny o kilkanaście lat, statecznego sędziego sądu grodzkiego w Krakowie, z prośbą o pomoc w tej sprawie. Zdziwił się niepomiernie, gdy Jan Zborowski wrócił do Dubiecka z wiadomością, że dziadek Edmunda Karola, Mateusz vel Mathieu von Hardt, urodzony XII 1804 roku w Diedesfeld kanton Neustadt, departament Mont– Tonnene 23 pluviose’a, był Francuzem a nie Niemcem.
– Przybył na ziemie polskie wraz z małżonką Fryderyką Weinholtz – ustalił Jan Zborowski, wysławszy uprzednio do Łodzi swojego kancelistę na przeszpiegi.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Józef, choć po prawdzie to była dobra wiadomość, aczkolwiek nie rozwiązywała problemu.
– Synowi tegoż Mateusza, Leopoldowi Hardtowi, urodzonemu 1 lutego 1838 roku w Aleksandrowie w kantonie łęczyckim, jako rezydującemu w Polsce Francuzowi , w 1851 roku przyznane zostało prawo do zwolnienia z obowiązku służby wojskowej w piechocie ( armii lądowej ), i w marynarce Jego Wysokości Cesarza Wszechrusi, stosownie do konwencji dyplomatycznych opierających się na wzajemności – odparł sędzia, dodając, że obywatelstwo francuskie Leopolda Hardta potwierdził Konsul Generalny Francji w Warszawie C.Bernard des Luard Lisards, co było wystarczającym dowodem.
– Leopold to brat Edmunda Karola? – dociekał wciąż niestrudzony Józef Zborowski.
– Nie – zaprzeczył Jan. – To jego stryj.
– Ożeniony z Fryderyką Weinholtz Mateusz vel Mathieu von Hardt doczekał się pięciu synów. Oprócz wspomnianych już Leopolda Hardta i Rainholda, ojca Edmunda Karola, było jeszcze trzech innych, młodszych od nich chłopców. Wszyscy cieszą się nieposzlakowaną opinią – orzekł na koniec Jan Zborowski.
Bynajmniej nie zamierzał przekonywać Józefa Zborowskiego
o słuszności wyboru dokonanego przez Helenę, ale mimo woli zaczął zastanawiać się nad jej perspektywami na zamążpójście
w wypadku, gdyby pozostała w Dubiecku.
– A poza tym, co tu dużo mówić stryju, nie jest dzisiaj łatwo wydać córkę dobrze za mąż. Jego zamyślony wzrok przesuwał się po twarzach siedzących przy wielkim stole panien i na koniec doszedł do wniosku, że dobrze by było, gdyby chociaż jedna z pięciu jego kuzynek była szczęśliwa. Helena promieniała wręcz szczęściem na kilometr, co nie uszło uwadze żony Jana.
Małżonka przybywała wraz z nim do Dubiecka, aby przedstawić rodzinie urodzoną 3 sierpnia 1881 roku córeczkę Wandę Zborowską. Wanda w przyszłości miała zostać żoną generała Sosnowskiego.
Ostatecznie ślub się odbył, ale poza młodszym bratem Edmunda Karola, Karolem Edmundem, który wystąpił w roli drużby pana młodego, inni członkowie jego rodziny nań nie przybyli. Trudno dzisiaj z całą pewnością powiedzieć jaka była tego przyczyna, ale można się domyślać, że nie byliby w majątku hrabiego Zborowskiego w Dubiecku mile widziani. Na próżno Helena wywodziła, że Polska zawsze utrzymywała dobre stosunki z Francją, a przodkowie to nawet stamtąd króla sprowadzili.
– Henryk Walezy był Francuzem – upierała się przy swojej racji – a Zborowscy po niego do Francji jeździli.
– Ano jeździli – musiał przyznać Józef Zborowski – ale po zgubę, bo nic dobrego z tego dla Rzeczypospolitej nie wynikło. Król uciekł i trzeba było go kimś zastąpić… – zasępił się. – Batory wiedział, że Zborowscy od samego początku optowali za Habsburgiem, więc choć udzielił Samuelowi Zborowskiemu schronienia w Siedmiogrodzie po awanturze z Wapowskim, której biedak nie przeżył, później nie pomny jego zasług, nie tylko że nie wystąpił w jego obronie, ale dał zgodę na ścięcie.
***
Helena wyobrażała sobie, że wjedzie do stolicy Siedmiogrodu, tak jak niegdyś Izabela Jagiellonka, córka Zygmunta Starego i królowej Bony, a przy tym jej ulubienica wydana za Jan Zápolya, króla Węgier.
– To też był kiedyś wolny kraj – uświadomił jej ojciec dbały o edukację swoich dzieci. Wiązał utratę niepodległości przez Polskę nie tylko z problemami wewnętrznymi kraju, ale przede wszystkim winą obarczał dawnych władców Polski, którzy pozwolili na nagły wzrost potęgi Habsburgów.
– A mogli mu zapobiec? – zapytała Helena.
– Trudno powiedzieć – odpowiedział z powagą Józef Zborowski – ale mogli próbować utrzymać przynajmniej tron węgierski.
Był przekonany, że gdyby Zygmunt Stary wystąpi w obronie swojej córki po śmierci jej męża i zapewnił sukcesję tronu węgierskiego wnukowi, Janowi II Zygmuntowi Zápolya, losy Europy potoczyłyby się inaczej.
– Jedno jest pewne, że nie należało stać z założonymi rękami i patrzeć, jak u boku Polski wyrasta mocarstwo – dodał.
– Ich legendarną siedzibą był Habichtsburg Jastrzębi Zamek, wybudowany w kantonie Aargau w Szwajcarii przez hrabiego Bryzgowii Guntrama Bogatego,którego potomek został wybrany królem niemieckim w 1273 jako Rudolf I. W 1278 przekazał swym synom w dziedziczne władanie Austrię i Styrię po wygasłej dynastii Babenbergów. Później Habsburgowie sięgnęli po tron czeski, a następnie po przegraniu przez Węgrów bitwy z Turkami pod Mochaczem, również po węgierski. Sukces jednak zapewniła im polityka dynastyczna prowadzona w myśl zasady, że wojny należy pozostawić silnym, a samemu zawierać szczęśliwie mariaże. Wyobraź sobie, że w 1490 roku Maksymilian I Habsburg, król Rzymian, był jeszcze uchodźcą z okupowanego przez Węgrów Wiednia. Role się odwróciły dopiero później.
– To ten sam, za którym optowali bracia Zborowscy, po śmierci Zygmunta Augusta – wtrącił Ignacy Ritter von Zborowski, bawiący właśnie w Dubiecku z wizytą.– Obaj z ojcem uważamy, że nie należało ich popierać.
– Ale Jagiellonowie również dbali o odpowiednie koligacje – podchwyciła Helena chcąc przypodobać się ojcu – i drugą z córek wydali za Szweda.
– Nie ulega wątpliwości, patrząc wstecz, że zawsze najkorzystniejsza dla Polski była unia personalna z Węgrami. Sprawdziła się doskonale po śmierci Kazimierza Wielkiego, więc gdyby po śmierci Jan Zápolya, Zygmunt Stary nie dopuścił do utraty Węgier przez Izabelę, nie zawładnęliby tym krajem Habsburgowie. A kto wie, może tron polski przypadłby wówczas jej synowi Janowi II Zygmuntowi Zápolya, na takiej samej zasadzie na jakiej dostał go później Zygmunt III Waza – podsumował dyskusję Józef Zborowski.
– Tyle tylko, że bracia Zborowscy nie mogli takiego obrotu rzeczy przewidzieć – mruknął sarkastycznie pod nosem Ignacy Ritter von Zborowski, sięgając po cygaro.
Po tej rozmowie Helena zainteresowała się historią Izabeli Jagiellonki, lecz w żaden sposób nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do wygnania jej z kraju po śmierci męża.
– To skomplikowane, moja droga – zrobił jej wykład na temat pięknej królewny Ignacy Ritter von Zborowski, znakomity prawnik i historyk w jednej osobie.
– Zygmunt Stary, którego pierwszą żoną była Barbara Zápolya, wyraził zgodę na małżeństwo córki Izabeli z od lat zabiegającym o jej rękę Janem Zápolya, pod warunkiem zawarcia pokoju z Ferdynandem Habsburgiem. Niestety, na mocy zatwierdzonego w1538 roku układu Węgry zostały podzielone między Ferdynanda i Jana, który zachował wprawdzie dożywotni tytuł króla Węgier, ale sukcesja po nim miała przypaść Ferdynandowi i jego spadkobiercy. Tak więc ewentualni przyszli potomkowie Izabeli i Jana nie mieli praw do korony, w zamian mieli otrzymać odszkodowanie pieniężne, tytuł książęcy i dobra na Spiszu. Tymczasem, po śmierci króla, antyhabsbursko nastawiona szlachta na zgromadzeniu narodowym w Rákos wybrała na kolejnego króla syna Izabeli, jako Jana II Zygmunta. Owdowiała Izabela pozostała na zamku w Budzie jak w potrzasku, gdyż wkrótce na Węgry uderzyła armia Habsburgów. Z drugiej strony zagrażali jej pozycji Turcy Osmańscy i choć pokonali wkrótce Austriaków, dla Węgier nie oznaczało to sukcesu, gdyż armia turecka zajęła stolicę wraz z centralną częścią kraju i Izabela musiała udać się z synem do Siedmiogrodu, który miał być odtąd krajem lennym wobec Porty Osmańskiej.
– Wyobraź sobie, moja droga, że ten Turek Sulejman, proponował nawet Izabeli małżeństwo i chciał ją zabrać do haremu jako jedną ze swoich żon – salon wypełnił się gromkim śmiechem jednego z braci Heleny.
– Przestańcie ją straszyć – wystąpił w obronie Heleny Zborowskiej jej ojciec, tymczasem Ignacy Ritter von Zborowski powrócił do przerwanego wykładu.
– Węgry, jakie podlegały wówczas formalnej władzy Izabeli miały stać się w przyszłości Księstwem Siedmiogrodu. Na skutek wojny domowej, 19 lipca 1551 Jagiellonka została zmuszona do podpisania z Ferdynandem ugody i wydania węgierskich insygniów koronacyjnych. Od 1551do 1556 przebywała na wygnaniu i dopiero w lutym 1556 roku przybyła do Lwowa, oficjalnie by doglądać swoich dóbr. W praktyce zaś, by być bliżej Węgier. Tu dowiedziała się o postanowieniach sejmu siedmiogrodzkiego, który zwołany 2 lutego 1556 w Tordzie postanowił wezwać Jagiellonkę i jej syna do Siedmiogrodu, by oddać im władzę nad krajem. Wtedy też wybuchły walki między stronnikami Habsburgów i Zápolyów, lecz ostatecznie Ferdynand zrzekł się Siedmiogrodu. Izabelę witał przyszły książę tego kraju, młody wówczas możnowładca Stefan Batory. Izabela zmarła 15 września 1559 w Gyulafehérvár w Rumunii, a władzę po niej objął Jan Zygmunt, który wkrótce zrzekł się węgierskiego tytułu królewskiego i przyjął tytuł pierwszego księcia Siedmiogrodu.
***
Kilka lat po tej rozmowie, mieszkając w Ploiesti w Rumunii, Helena postanowiła odwiedzić XI wieczną Katedrę św. Michała
w odległym o ponad 300 kilometrów Alba Iulia, dawnym Gyulafehérvár, gdzie pochowana została Izabela Jagiellonka i miejsce to zrobiło na niej niesamowite wrażenie, a nawet doświadczyła swoistego rodzaju de ja vu, o czym opowiadała po latach moja babcia Adela Dunin Wąsowiczowa, która towarzyszyła matce w tamtej wyprawie jako mała dziewczynka. Zapamiętała, że w 1442 roku, wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyady wykorzystał katedrę jako cytadelę w głównej bitwie
z Turkami, a następnie ją rozbudował tak, aby stała się miejscem jego pochówku.
Musiałam przyznać, że rzeczywiście zachodzi jakieś podobieństwo pomiędzy losami Heleny ze Zborowskich Hardtowej a losami Izabeli Jagiellonki, która owdowiała mając zaledwie 21 lat po niespełna półtorarocznym okresie małżeństwa i musiała stoczyć twardą walkę w interesie praw swego jedynego syna, walkę, w której nawet własny ojciec, król Zygmunt Stary, władca potężnej wówczas i liczącej się w świecie Polski, odmówił jej wsparcia.
Alba Iulia, znana w starożytności jako Apulum, jedno z największych centrów rzymskiej Dacji, stała się miejscem pielgrzymek następnych pokoleń. Dotarła tam w latach 70. moja mama. Dotarłam również i ja, a zbudowana na planie krzyża łacińskiego, jako trójnawowa bazylika z transeptem, Katedra św. Michała zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wędrowałam po twierdzy poszukując śladów pięknej Jagiellonki, Samuela Zborowskiego, który tu właśnie po ucieczce z kraju znalazł schronienie, a wreszcie mojej prababki Heleny, która najpiękniejsze lata swego życia spędziła na siedmiogrodzkiej ziemi, podobnie jak Polska, zawładniętej przez Habsburgów. Nie udało mi się tylko odnaleść grobu Edmunda Karola von Hardta, mojego pradziadka. I dopiero tam w Alba Iulia, gdy pochyliłam się nad sarkofagiem Izabeli Jagiellonki, ulubionej córki królowej Bony, kobiety mądrej i starannie wykształconej, a przy tym silnej, zadałam pytanie, z jakich powodów Samuel Zborowski skazany na banicję w 1573 roku, właśnie tutaj szukał schronienia. Izabela nie żyła już od trzynastu lat, w 1571 roku zmarł też jej syn Jan Zygmunt, wnuk Zygmunta Starego i siostrzeniec Zygmunta Augusta oraz Anny Jagiellonki, a władza przeszła w ręce Stefana Batorego. Samuel Zborowski nie mógł przewidzieć, że w niespełna dwa lata później, z 18 na 19 czerwca 1574 r Henryk Walezy pospiesznie opuści Polskę, a na wawelskim tronie zasiądzie Stefan Batory. Z tego punktu widzenia wybór Siedmiogrodu wydaje się irracjonalny, chyba że kryły się za nim jakieś inne, tajemnicze wręcz przesłanki. Również pytanie, dlaczego nie szukał wsparcia u Habsburgów pozostaje bez odpowiedzi, zwłaszcza że również Stefan Batory początkowo związany był z Habsburgami i nawet w 1549 roku w imieniu cesarza Ferdynanda I Habsburga wziął udział w Mantui w zaślubinach jego córki Katarzyny Habsburżanki z Franciszkiem III Gonzagą, a przecież był to czas wojny pomiędzy Habsburgami a Izabelą Jagiellonką.

***
Wracając z powrotem do czasów młodości mojej prababki Heleny ze Zborowskich Hardtowej trzeba powiedzieć, że koleją zainteresował się i związał z nią swoje losy nie tylko jej mąż Edmund Karol von Hardt. Nie mniej zafascynowany tym nowym, jakby na to nie patrzeć, zjawiskiem i wynikającymi stąd możliwościami, był Włodzimierz Kostarkiewicz, noszący po adopcji przez Ignacego Ritter von Zborowskiego oba nazwiska. W 1889 roku uzyskał prawo do tytułu Ritter von. W styczniu 1886 był już inżynierem elewem I klasy w Przemyślu, a więc nieopodal Dubiecka i zarabiał 700 guldenów. Bywał częstym gościem w Dubiecku, już po wyjeździe stamtąd Heleny, i uspokajał jej rodziców. Równoczesnie Ignacy Juliusz Zborowski namawiał synów Józefa Zborowskiego do wyjazdu do Rumunii, podkreslając, że istnieje tam ogrone skupisko Niemców powstałe w skutek kolonizacji Siedmiogrodu przez Sasów.
– To także ich kraj – wywodził – a kolonizacja została zapoczątkowana jeszcze w średniowieczu przez króla Gejzę II, który sprowadzając nowych osadników dążył do zaludnienia ówczesnych kresów państwa węgierskiego. Koloniści przybywali głównie z zachodnich części Świętego Cesarstwa Rzymskiego i w większości posługiwali się dialektami frankońskimi.
– O tym akurat Edmund Hardt nam nie mówił – podchwycił hrabia Józef Zborowski.
– Nic dziwnego – roześmiał się Juliusz – nie chciał
w naszych oczach uchodzić za Niemca.
– Nie jest Niemcem – kategorycznie stwierdził Józef Zborowski.
– Mówi doskonale po francusku – dodała jego żona.
– Ależ, wszyscy mówimy doskonale po francusku – w oczach Kostrakiewicza, znanego z nieokiełzanego poczucia humoru, pojawiły się figlarne ogniki.
– Moi synowie nie muszą pracować – oponowała zazwyczaj
z oburzeniem hrabina Zborowska, ilekroć była mowa o wyjeździe kolejnego dziecka do Rumunii. Śmiertelnie się bała, że niebawem straci wszystkich, a dwór opustoszeje całkowicie. Coraz częściej zdarzały się dnie, kiedy do obiadu zasiadała sama z mężem i z żalem myślała o czasach, kiedy trudno było pomieścić wszystkich przy stole. A w święta i w zapusty, to już w ogóle... Zawsze z radością witała więc gości, a Kostrakiewicz i jego matka, wciąż piękna Alojza, byli szczególnie mile widziani.
– Czasy się zmieniają, dobrodziejko, teraz młodych ludzi ciągnie w świat – dopowiadał w takich wypadkach Włodzimierz. – A wy z pewnością myślicie, że wystarczy, że złowią dobry posag – natrząsał się w duchu.
Zwyciężyła jednak ciekawość i młodzi chłopcy wyruszyli w drogę, choć nie wszyscy do Rumunii. Dwóch braci Heleny wyjechało razem na pokładzie tego samego statku do Ameryki. Jako zawód każdy z nich podał po niemiecku „tapicer, siodlarz”, a potem rzeczywiście obaj pracowali w fabryce powozów. Władysławowi w dość krótkim czasie udało się nauczyć języka angielskiego,
i, pomimo że musiał pracować aby utrzymać młodą żonę i dziecko, jakimś cudem zdołał uzyskać dyplom lekarza. A że cudów nie ma, należy przypuszczać, że medycynę zaczął studiować we Lwowie, Krakowie czy Wiedniu jeszcze przed wyjazdem do Ameryki. W ogłoszeniu z 1902 roku podał, że oprócz amerykańskiej specjalności posiada również „european faculty.”W Ameryce obaj bracia mieszkali najpierw u niejakiego Stefana Zborowskiego, który najprawdopodobniej wyjechał dużo wcześniej i założył fabrykę powozów w Nowym Yorku. On też pomógł Janowi założyć w branży krawieckiej własny interes. Według relacji Władysława Jan zginął w wojnie amerykansko-hiszpanskiej na Kubie, niewykluczone jednak, że Władysław chciał przedstawić przedwczesną śmierć brata w nieco heroicznym świetle, aby umniejszyć tym żal matki Marii. Młodszy od niego o dobrych kilka lat Władysław Zborowski prowadził praktykę lekarską w Filadelfii i tam zmarł. Najmłodszy z rodzeństwa Bronisław wybrał seminarium duchowne, lecz kiedy je ukończył nie przyjął święceń kapłańskich i ostatecznie podjął studia na wydziale filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Świat wydawał się teraz mały, a w każdym razie był łatwo dostępny odkąd pojawiła się na nim kolej, więc nie bacząc na trudy podróży bywał częstym gościem w Rumuni. On też nalegał na wyprawę do Sächsisch Regen na terenie północnego Siedmiogrodu.
– Z całą pewnością zachowały się tam zamki krzyżackie – zachęcał siostrę pełen entuzjazmu, nie bacząc na jej stan.
– To nie takie proste, Bronku, jak ci się wydaje – starała się ostudzić jego zapały – nie mogę ot tak, po prostu zostawić tu dzieci. Jedź sam.
Tym sposobem Bronisław Zborowski dotarł do Sibiu, założonego w początkach XII wieku przez saskich kolonistów
i opisał je później w swoim dzienniku z podróży. Był to doskonały reportaż z poszukiwania śladów gen. Józefa Bema, który 15 marca 1849 w czasie powstania węgierskiego dowodził w okolicach Sybinu powstańcami węgierskimi w bitwie przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Najprawdopodobniej reportaż ten zainspirował Jana Stykę do namalowania obrazu pod tytułem „Panorama siedmiogrodzka”.
– Nad miastem położonym u stóp karpackich gór Parâng, z w pełni zachowaną średniowieczną starówką wznosi się katedra kalwińska i cerkiew prawosławna, a spacerując wąskimi uliczkami odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał przed wiekami – pisał Bronislaw Zborowski w liście do swego ojca Józefa Zborowskiego. – Fascynujący kraj, istny kulturowy tygiel... Chwilami wydaje mi się, że stanę oko w oko z Drakulą, choć trudno uwierzyć, że był wampirem, wiadomo na pewno, że był Seklerem, członkiem spoleczności strażników granic, czyli potomkiem zmadziaryzowanych w XII wieku Pieczyngów, którym udało się zachować własną tożsamość.
***
Tymczasem pracując na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn) Kostrakiewicz-Zborowski poznał, a następnie poślubił w roku 1887 Marię Franciszkę Wierzbicką, córkę inżyniera Ludwika Wierzbickiego. Rok później we Lwowie Maria urodziła pierworodnego syna Juliusza. Ze Lwowa Kostarkiewiczowie przenieśli się do Nowego Sącza, gdzie Włodzimierz otrzymał stanowisko Inspektora kolei państwowych i naczelnika warsztatów kolejowych.
W tym czasie Nowym Sączem zarządzał jako starosta Aleksander Zborowski, brat Józefa Zborowskiego. Tu przyszły na świat dwie córki Wlodzimierza Kostrakiewicza-Zborowskiego, Helena i Wanda (1894). W 1894 mianowany został delegatem Komisji Krajowej dla Spraw Przemysłowych z zadaniem organizacji uzupełniających szkół przemysłowych. W tym samym czasie jego przybrany ojciec Ignacy Ritter von Zborowski został prezydentem Sądu Krajowego Wyższego w Krakowie. Drugi taki sam sąd istniał we Lwowie i oba działały jako trzecia instancja odwoławcza nad sądami powiatowymi i sądami krajowymi. Niezależnie od nich w Wiedniu funkcjonował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości a obok niego Trybunał Stanu, jako sąd prawa publicznego, do którego w jakiś czas później powołany został Ignacy Ritter von Zborowski.
Była to więc wybitnie prawnicza rodzina, złożona zarówno z teoretyków prawa, takich jak dr Stanisław Zborowski ze Lwowa, brat dziadka mojej prababki Heleny, czy jego syn sędzia sądu grodzkiego w Krakowie Jan Zborowski.
***
Maria Zborowska była osobą w wysokim stopniu praktyczną i przewidującą, na nic jednak zdały się wszelkiej jej perswazje, groźby i prośby. Zakochana do nieprzytomności w pięknym Francuzie dwudziestoletnia Helena była zdeterminowana w najwyższym stopniu, a przy tym nieugięta i co najmniej w tym samym stopniu nieustraszona. Nie przerażała jej świadomość, że jeśli poślubi Edmunda znajdzie się daleko od domu bez żadnego zabezpieczenia i przez myśl jej nawet nie przeszło, że on może umrzeć.
– To się nie miało prawa zdarzyć – wykrzykiwała z rozpaczą stojąc nad jego grobem – jak mogłeś mnie opuścić !
Była przekonana, że dożyją w szczęściu późnej starości i zdążą razem odchować gromadkę dzieci. Tymczasem los zgotował jej nie lada niespodziankę i wystawił wysoki rachunek za kilkanaście szczęśliwych lat, jakie danym jej było przeżyć u boku ukochanego mężczyzny.
Mieszkali najpierw w Piteşti, gdzie w 1885 roku urodziła się Amalia i niespełna rok później Józefina, a po nich w 1887 Stanisław Leopold Hardt, następnie w odległym o ponad 100 kilometrów na wschód Ploeszti miejscu urodzenia Adelajdy, która przyszła na świat 16 marca 1890. Stąd było najbliżej do Bukaresztu, gdzie życie towarzyskie koncentrowało się wokół królewskiego dworu i gdzie Hardtowie chętnie bywali. Później przenieśli się do położonego na północy kraju Botosani i tam 2 sierpnia 1892 przyszedł na świat Edmund Bronisław, a wreszcie do położonych nieopodal Paskan, gdzie rodziły się kolejne dzieci. Janina w 1894 roku, następnie Adam, Jadwiga i jako ostatnia z rodzeństwa w 1896 Antonina. Ojcem chrzestnym Edmunda został młodszy brat Heleny, Bronisław Zborowski. Rodzina wędrowała w ślad za Edmundem, który zarządzał budową kolejno powstających odcinków linii kolejowej na długości przeszło tysiąca kilometrów. Tyle właśnie wynosi odległość z Piteşti do Paskan.
W 1880 w Rumuni utworzono państwowy zarząd kolei Căile Ferate Române (CFR), który zajął się administrowaniem zakupionych kolei oraz budową nowych. W 1888 doszło do połączenia „Kolei Rumelijskiej” z siecią węgierską i otwarcia kolei Skopje – Niš , zapewniającej połączenie Salonik z Węgrami i Europą. W 1895 roku, po 35 latach od budowy kolei Konstanca – Cernavoda o długości niespełna 100 kilometrów, otwarto przedłużenia linii do Bukaresztu
z wybudowanym w międzyczasie mostem na Dunaju. Bukareszt dzieli od Konstancy 250 kilometrów, ale aby to połączenie kolejowe mogło powstać trzeba było opanować jedną z najpotężniejszych i najbardziej kapryśnych rzek Europy, płynącą z zachodu na wschód. Poważną przeszkodę stanowił wpadający do Dunaju jego lewobrzeżny dopływ Seret, przez który w miejscowości Paskani należało przerzucić most kolejowy, aby połączyć je z Lasi. Tam o mało nie stracił życia Edmund Karol von Hardt, co doskonale zapamiętała jego córka Adela.
Z Paskan do Lwowa było już znacznie bliżej aniżeli z położonego jeszcze za Bukaresztem Pitesti. Tylko 400 kilometrów. Tyle musiała pokonać Helena z dziećmi i dobytkiem, aby się znaleźć na powrót w rodzinnych stronach. Na szczęście istniało już wtedy połączenie kolejowe Lwów– Czerwniowce, przedłużone do Botosani.
Gdy Helena zdecydowała się wreszcie opuścić dom, w którym mieszkali przez kilka ostatnich lat w Paskanach, wtedy właśnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyciągnęła do niej pomocną dłoń siostra matki Katarzyna, wdowa po zmarłym 17 października 1884 w Tustanowicach kniazi Stefanie Glińskim, osoba majętna, lecz bezdzietna i samotna. Po mężu odziedziczyła nie tylko majątek w Tustanowicach ale również piękny pałacyk w Truskawcu, wybudowany nieopodal Zakładu Kąpielowego, kilka nieruchomości we Lwowie, a w tym ogromną kamienicę przy ulicy Dominikańskiej 1–3 , w której mieściła się jej rezydencja, a co więcej czerpała wielkie zyski z wydobycia ropy z istniejących w Tustanowicach na Podkarpaciu, nieopodal Drohobycza szybów naftowych. Z przyczyn sobie tylko wiadomych Katarzyna z Motylów Glińska odnosiła się do niewiele od siebie młodszej siostrzenicy z wyrozumiałością, na jaką nie było stać jej matki i postanowiła otoczyć Helenę i jej dzieci opieką.
Katarzyna Glińska każdorazowo przyjeżdżając do Dubiecka zarzucała swojej siostrze Marii Zborowskiej, że jest bez serca, a gdy wracała z powrotem do Lwowa, siostra przekonywała ją, że nie jest to prawdą i gdyby tylko Helena raczyła się do niej odezwać, zechciała wyrazić skruchę, z całą pewnością doszłaby z córką do porozumienia.
– Na to nie licz – żartowała kniazini nie chcąc zaogniać sytuacji – twoja córka jest na to zbyt dumna...
Do pojednania Heleny z matką nigdy nie doszło. Po śmierci hrabiego Józefa Zborowskiego sprzedano majątek w Dubiecku,
a wdowa po nim przeniosła się do Gorlic, gdzie zmarła tuż po wybuchu I wojny światowej w 1914 roku.
Katarzyna Glińska przeżyła wprawdzie oblężenie Lwowa przez oddzialy Armii Halickiej, lecz zmarła w 1921 roku przekazawszy testamentem cały swój majątek Helenie Hardtowej.
W międzyczasie jednak szyby naftowe w Zagłębiu Borysławsko– Drohobyckim przestały przynosić jakikolwiek dochód.
                                                                                                                             Joanna Krupińska-Trzebiatowska






Nie wiem, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na portret pięknej kobiety wiszący w pięciopokojowym mieszkaniu mojej babci Adeli Dunin-Wąsowiczowej, znajdującym się na trzecim piętrze eleganckiej kamienicy przy ulicy Piotra Michałowskiego w Krakowie. Wisiał w salonie od zawsze, odkąd pamiętam, ale przez długi czas mnie nie interesował, aż wreszcie przyszedł dzień, gdy zapytałam kogo przedstawia.
– To moja mama – odpowiedziała babcia Adela wyraźnie uradowana. Dotarło do mnie, że ona też kiedyś musiała być dzieckiem i mieć rodziców, choć z pozoru wydawało się to tak nieprawdopodobne, że zaczęłam się śmiać, a wtedy babcia wyciągnęła ze swojej wielkiej przepaścistej szafy sprzed pierwszej wojny światowej, stary album z fotografiami w skórzanej oprawie z pozłacanym mosiężnym herbem.
– A to ja – powiedziała wskazując na maleńką, na oko dwu– lub trzyletnią dziewczynkę siedzącą na podłodze u stóp swoich rodziców z rączką opartą na kolanie ojca, przystojnego, a przy tym postawnego mężczyzny – a to moja mama Helena.
Moim oczom ukazała się rodzina Hardtów z czworgiem dzieci.
Z prawej strony, najprawdopodobniej trzydziestoletniej wówczas Heleny, ustawiła się przytuliwszy się do matki, jej najstarsza córka, ośmioletnia Amalia. Pomiędzy siedzącymi rodzicami uplasował się młodszy od niej brat Stanisław Leopold, a do ojca przywarła Józefina, która przyszła na świat jako drugie z kolei dziecko Heleny i Edmunda Karola von Hardta. Sądząc z wieku urodzonej 16 marca 1890 Adelajdy zdjęcie wykonano około 1893 roku w Ploeszti w Rumunii. Po niej miało jeszcze urodzić się dwóch chłopców, Edmund i Adam, oraz trzy dziewczynki, Janina, Jadwiga i Antonina. Ta ostatnia przyszła na świat w 1900 roku w Paskanach, już po śmierci swego ojca. W międzyczasie Helenie przyszło pochować najmłodszego synka Adasia
i córeczkę Jadwisię.
Piękna, wysoka i szczupła brunetka z włosami upiętymi w kok na czubku głowy i niewielką, można by powiedzieć, że przykrótką i niesforną przy tym, rozwianą na boki grzywką, ku mojemu zaskoczeniu wiekiem bardziej przypominająca moją mamę aniżeli babcię, uśmiechała się do mnie przyjaźnie i od razu zawiązała się pomiędzy nami silna nić sympatii. Wtedy nie uświadamiałam sobie jeszcze, że osoba ta od dawna nie żyje, a wręcz przeciwnie odniosłam wrażenie, że znam ją od dawna i z całą pewnością kiedyś ją już widziałam, a jedynie nie mogłam sobie przypomnieć kiedy i gdzie. Doświadczyłam swoistego rodzaju de ja vu. Byłam zdziwiona, gdy w jakiś czas później pokazano mi grób Heleny von Hardt na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, co miało ostatecznie rozwiać wszelkie moje wątpliwości, co do tego, że nasze spotkanie było raczej niemożliwe. Umarła w 1934 roku, a więc na długo przed moim urodzeniem.
– Przestań się upierać, że ją znasz – poprosiła moja mama mocno przy tym zaniepokojona. Należała do osób, które z założenia wierzą tylko w to, co widzą. Babcia Adela natomiast była zdecydowanie mniej stanowcza w tej kwestii i od razu uraczyła mnie serią opowieści świadczących o tym, że istnieją rzeczy, o których ludzie,
a w tym tacy jak moja mama, nie mają zielonego pojęcia.
Adela chętnie opowiadała o swoim wczesnym dzieciństwie spędzonym w Rumunii i o chorobie ojca, który zmarł w 1900 roku, sądząc z opisu objawów najprawdopodobniej z powodu perforacji wrzodu żołądka albo choroby nowotworowej. Miała wtedy zaledwie dziesięć lat i boleśnie odczuła jego śmierć, podobnie zresztą, jak reszta rodzeństwa. Nigdy jednak nie wspomniała o tym, że sytuacja matki po śmierci ojca stała się niemal tragiczna i Helena zdana na łaskę i niełaskę swojej rodziny wraz z siedmiorgiem dzieci, z których najstarsze miało piętnaście lat a najmłodsze kilka miesięcy, musiała wrócić do Polski. Miała wtedy zaledwie trzydzieści sześć lat i praktycznie życie się dla niej skończyło. Przy takiej liczbie dzieci, nie mając przy tym żadnego własnego majątku, nie mogła liczyć na powtórne zamążpójście, a na romans nigdy by sobie nie pozwoliła. Była osobą z zasadami i wszelkimi sposobami starała się wpoić je swoim córkom, powtarzając do znudzenia, że jeśli panna nie ma posagu to właściwie jedynym jej atutem jest uczciwość. Jakże więc sama mogłaby podważyć ich reputację wdając się w jakiś przypadkowy związek? Posiadanie pięciu panien na wydaniu spędzało jej wszelako sen z powiek i zmuszało do działania. Z tego głównie powodu utrzymywała szeroko zakrojone kontakty rodzinne i towarzyskie, bywała w liczących się salonach Lwowa i chadzała na bale prowadząc za sobą niczym gąski piękne, dobrze urodzone, ale biedne jak myszy kościelne latorośle.
Amalia, podobna niczym kropla wody do matki, była nie tylko najpiękniejsza, ale również wykształcona i wyrobiona towarzysko, co zawdzięczała, podobnie jak młodsza od niej o rok Józefina, pobytowi na pensji. Obie Hardtówny trafiły tam jeszcze zanim umarł ich ojciec, ale przez to osłabiła się ich więź z matką, której szczególnie trudno było porozumieć się z Amalią, gdyż najstarsza córka poza urodą odziedziczyła również jej wulkaniczny temperament. Józefina wzięła po ojcu, nie tylko jasne włosy i błękitne jak niebo oczy, ale również gołębie serce, starała się więc łagodzić wszelkie spory w zarodku i nie pozwalała, aby Amalia ściągnięta ze Lwowa do Rumunii na pogrzeb ojca, nazbyt mocno dokuczała matce, obwiniając ją nie bez racji o wszelkie nieszczęścia, jakie dotknęły rodzinę. Wymówki i kąśliwe uwagi piętnastoletniej wówczas Amalii, trzeźwo oceniającej sytuację w jakiej znaleźli się po śmierci Edmunda Karola von Hardta, każdorazowo wytrącały Helenę z równowagi, a wtedy awantura wisiała na włosku.
– Daj spokój – wkraczała do akcji Józefina – przecież wiesz, że mamie nie wolno się denerwować. Nie pamiętasz, co powiedział pan doktor?
Lekarz istotnie widząc, że Helena nie może dojść do siebie po stracie męża i pogrąża się w coraz większej rozpaczy, zalecił jej spokój i oszczędny tryb życia.
***
Wiele lat musiało upłynąć zanim zdałam sobie sprawę z tego, że hrabianka Helena Zborowska, córka Józefa Zborowskiego i Marii Motyl była postacią wyjątkową i w pełnym tego słowa znaczeniu tragiczną.
Poślubiła Edmunda Karola von Hardta wbrew woli swoich rodziców i z tego choćby powodu nie miała prawa powrotu na łono rodziny. W przeświadczeniu, że matka, Maria Zborowska, nigdy jej tego kroku nie wybaczy, wyjeżdżając do Rumunii zerwała wszystkie kontakty z rodzinnym Dubieckiem. Dzieliło ją zresztą od rodzinnego domu ponad tysiąc kilometrów, których przebycie w końcu dziewiętnastego wieku wcale nie było łatwe. Tyleż samo było do Wiednia, z którym od lat związany był Edmund Karol von Hardt.
– To piękny kraj – opowiadał z zapałem Edmund, trzymając w ręce mapę. – Dunaj tworzy przełom między Karpatami a Górami Wschodnioserbskimi, a po przepłynięciu przez Żelazne Wrota zmienia kierunek na południowy zachód do Gór Banackich, gdzie pod Izlazem wpada do Dunaju Aluta. Dalej rzeka osiąga Orszowę i, przedzierając się przez przełom, dopływa do granicy bułgarskiej, po czym skręca na południe i płynie przez Gruię, Pristol i Calafat.
Brzmiało to jak lekcja geografii, on jednak niezrażony ciągnął swą opowieść dalej:
– Potem Dunaj przez 400 km skieruje się ku wschodowi, tak jakby wiedział, że tam w morzu Czarnym znajdzie ujście. Przepływa koło miast Dabuleni, Corabia, Turnu Măgurele, Zimnicea, Giurgiu, gdzie na przeciwnym brzegu, po bułgarskiej stronie, znajduje się miasto Ruse, dalej przez Oltenița. A jeszcze dalej, jako ograniczenie Dobrudży przepływa koło miast Cernavodă, Topalu, Hirsova, Giurgeni i Gropeni, aż osiąga Braiłę i Gałacz. Dalej zaczyna się granica rumuńsko– Ukraińska, a Dunaj, płynąc wzdłuż niej na zachód ku delcie i ujściu, mija miasta Tulcza i Pardina. Koło miejscowości Tulcza dzieli się na trzy ramiona: Kilia, Sulina i Sfântu Gheorghe (Święty Jerzy), lecz istnieje wiele innych kanałów wodnych, które dzielą deltę na obszary trzcin, bagien i podmokłych lasów, niektóre z nich są corocznie zalewane wiosną i jesienią.
– Według Herodota Dunaj dzielił się na 7 ramion – przerwał opowieść Edmunda przybyły właśnie do Dubiecka z wizytą Stanisław Juliusz Zborowski, docent prawa polskiego na Uniwersytecie Lwowskim, starszy od Heleny o dwadzieścia lat, ale nadal pełen wigoru
i humoru. Jako jedyny z całej rodziny zachowywał się w sposób neutralny, ani nie pochwalał, ani też nie ganił zamysłów pięknej kuzynki. Często bywał za granicą i świat był mu nieobcy, zaś opowiadając o swojej niedawnej bytności w Baden Baden w Schwarzwaldzie szybko nawiązał przyjazne relacje z Edmundem Karolem Hardtem i nie był zdziwiony, gdy ten oświadczył, że stamtąd właśnie wywodzi się jego rodzina.
– Z Lotaryngii i Alzacji – dodał.
Starszy brat Stanisława Juliusza Zborowskiego, zawsze poważny i pryncypialny Ignacy Ritter von Zborowski, prezydent C.K. Sądu Krajowego w Krakowie, był odmiennego zdania. Pałał oburzeniem, słysząc, że jego własny siostrzeniec Włodzimierz Kostrakiewicz, przedstawił onegdaj Helenie Zborowskiej Edmunda Karola von Hardta jako swojego przyjaciela.
Teraz wszyscy spoglądali na Włodzimierza Kostrakiewicza, zadurzonego od lat w Helenie, z wyrzutem, a za tym spojrzeniem kryło się retoryczne pytanie: Jak mogłeś to zrobić?
– A skąd ja u licha miałem wiedzieć, że ona z nagła straci przez niego rozum – odparłby zapewne Włodzimierz. Tak zresztą tłumaczył się swojemu wujowi Ignacemu, gdy ten rozpoczął sąd nad siostrzeńcem w tej delikatnej, jak zwykł mawiać, sprawie. Siostra Ignacego Ritter von Zborowskiego, Alojza Kostrakiewicz, uśmiechała się tylko nieznacznie, bynajmniej nie przekonana o winie swego syna. Owdowiała o wiele za wcześnie, a bezdzietny brat, od lat wspomagający ją w wychowaniu syna, teraz chcąc aby ten został jego wyłącznym spadkobiercą, zaproponował, że go adoptuje. Nie mogła się nie zgodzić, zwłaszcza, że wraz z majątkiem Włodzimierz zyskiwał prawo do tytułu „Ritter von”. Kostrakiewicz-Zborowski studia na Wydziale Budowy
Machin w C.K. Szkole Politechnicznej we Lwowie ukończył w roku 1883, a w styczniu 1884 otrzymał stanowisko technicznego aspiranta I klasy z uposażeniem rocznym 400 florenów na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn). Wtedy też jego droga życiowa skrzyżowała się z Edmundem Karolem von Hartem, zaangażowanym w budowę kolei na terenie Rumunii.
Do adopcji Włodzimierza doszło w kwietniu 1885 roku, gdy miał już dwadzieścia pięć lat. Wtedy właśnie o trzy lata młodsza od niego Helena sposobiła się do ślubu, na przekór wszystkiemu
i wszystkim. W opinii mieszkańców Dubiecka Rumunia była wciąż dzikim opanowanym przez Turków krajem i nie dało się im wytłumaczyć, że czasy się zmieniły i że nie trzeba już tam spieszyć z odsieczą, aby móc zamieszkać. Edmund Karol von Hardt cierpliwie tłumaczył powody, dla których udaje się do tego odległego kraju, ale rodzicom Heleny wydawały się one nieprzekonujące i kończyły się stwierdzeniem:
– Jeśli chcesz to jedź, ale nie narażaj na niebezpieczeństwo naszej córki.
Nie przemawiał do nich argument, że rok 1848 przyniósł ze sobą rewolucję także w Mołdawii, Wołoszczyźnie i Transylwanii,
w efekcie której w 1877roku Rumunia ogłosiła niepodległość, uniezależniając się w pełni od Imperium Osmańskiego, ani fakt, że 26 marca 1881 roku, dzięki poparciu Napoleona III, Karol I Ludwig von Hohenzollern został ogłoszony pierwszym królem Rumunii.
– Mieli więcej szczęścia od nas – westchnął, słysząc to, Józef Zborowski.
– To nie kwestia szczęścia, lecz układu sił geopolitycznych
w Europie – uprzejmie wyjaśnił Edmund Karol. – Po pokonaniu Turcji, Rosja zajęła ogromne obszary jej terytorium, a następnie podzieliła je pomiędzy swoich sojuszników na Bałkanach. Traktat pokojowy
w San Stefano kończąc X wojnę rosyjsko-turecką (1877–1878) gwarantował wyzwolenie Bułgarii spod panowania Imperium Osmańskiego oraz utworzenie niepodległych państw sąsiednich. Niepodległość Rumunii została uznana przez traktat berliński z 1878 roku. Tym też traktatem, aby ustabilizować sytuację na Bałkanach, Bułgaria i Serbia zostały zobowiązane do poprowadzenia linii kolejowych łączących Turcję z Europą. Orientacja w świecie polityki Edmunda Karola von Hardta, inżyniera, była zdumiewająca, ale to nie przysporzyło mu sympatii ze strony Zborowskich. Urodzony w Łodzi syn francuskich emigrantów, nie nadawał się na męża hrabianki i nie był mile widziany w Dubiecku.
– Ma tyle innych możliwości – martwiła się matka Heleny, Maria Zborowska – dlaczego wybrała właśnie jego?
Tymczasem Edmund opowiadał o rozbudowie kolei na terenie Rumunii, z którą związał swoją przyszłość.
– W Bułgarii powstała prywatna Chemins de fer Orientaux (CO) / Gesellschaft der Orientbahnen / budująca na rachunek Turcji przedłużenie Kolei Rumelijskiej przez Sofię do granicy z Serbią w Caribrodzie, zaś w Rumunii austriacko-brytyjska kompania, zarządzana przez Rittera Ofenheim von Ponteuxin, buduje magistralę Suczawa – Roman – Buzau – Ploeşti – Bukareszt i Bukareszt – Piteşti – Krajowa – Orşova. Jedna z nich biegnie w kierunku granicy węgierskiej , a druga z licznymi odgałęzieniami, m.in. do Jass, Gałacza i Braiły, w kierunku Ukrainy.
W Dubiecku spekulowano na temat tego, co łączy młodego Edmunda Karola von Hardta z urodzonym w 1820 roku w Wiedniu Victorem Ritter Ofenheim von Ponteuxin.
Victor Ritter Ofenheim von Ponteuxin dał się poznać w całej Galicji Wschodniej budując w latach 1858–61 dla towarzystwa k.k. priv. galizische Carl–Ludwig– Bahn / Kolej Karola Ludwika / pierwszą linię kolejową na tym terenie, relacji Bochnia – Lwów, prowadzącą notabene przez Przemyśl. W latach 1866–1868 trwały prace nad przedłużeniem dotychczasowej sieci na Bukowinę
i tak powstała linia Lwów – Czerniowce. Wiadomo było, że Ofenheim von Ponteuxin jest Francuzem i pochodzi z żydowskiej rodziny kupieckiej a prawo studiował głównie z myślą o karierze dyplomatycznej, lecz w to miejsce został austriackim przemysłowcem oraz honorowym konsulem generalnym Persji na dworze wiedeńskim, na co patrzono z przymrużeniem oka. Wszyscy jednak byli zgodni, że jego zasługi dla rozwoju kolei w Europie są nie do przecenienia.
W 1843 roku został urzędnikiem w Izbie Trybunału, a w 1849 w Dyrekcji Generalnej ds. Handlu Ministerstwa Kolei. Od 1856 roku zarządzał Galizische Carl Ludwig– Bahn, a w 1864 roku został udziałowcem i generalnym dyrektorem Lemberg– Czernowitz– Jassy–Eisenbahn. Marzył o połączeniu linią kolejową morza Północnego i Bałtyckiego z morzem Czarnym. Na linii kolejowej Lwów– Czernowitz doszło za jego rządów do serii wypadków, a w tym koło Jaremcza do zawalenia się mostu nad Prutem. O rekordowej rozpiętości ceglanego łuku 65 m i wysokości 28 m był przez długi czas największym mostem łukowym na świecie. Jakkolwiek wszczęto wówczas przeciwko Victor Ritter Ponteuxin dochodzenie, to po procesie sądowym w styczniu 1876 roku został uniewinniony od wszelkich zarzutów.
– Rumunia to nie dziki Zachód – żartował brat Heleny, Ludwik, któremu w ręce wpadły nowele Henryka Sienkiewicza „Sachem” i „Przez stepy” o Indianach.
Niestety to właśnie urodzony w 1869 roku, a więc o sześć lat młodszy od Heleny, Ludwik Zborowski, jako jedyny z rodziny, miał stracić życie w Rumunii w awanturze jaką tam wywołał, ale wtedy
o tym jeszcze nie wiedział. A wszystkiemu był winien jego zapalczywy charakter właściwy wszystkim Zborowskim i odziedziczony
w spadku, jak zgodnie twierdzili, po osławionym szesnastowiecznym zabijace Samuelu Zborowskim.
Tymczasem jednak wizyta Edmunda Karola von Hardta w Dubiecku zakończyła się fiaskiem. Pomimo próśb i gróźb Heleny, Maria i Józef Zborowscy stanowczo, aczkolwiek w bardzo uprzejmej formie odprawili pretendenta do ręki córki. Po wyjeździe Edmunda, Helena zamknęła się w swoim pokoju i, udając ciężko chorą, nie schodziła nawet na posiłki. Tace z nietkniętym jedzeniem wracały z powrotem do kuchni, a kiedy wreszcie zaalarmowana przez pozostałe córki hrabina Zborowska pofatygowała się osobiście do pokoju Heleny z porcją świeżego bulionu, przeraziła się tym co tam zastała. Helena nie ubrana z zapuchniętą od płaczu twarzą bardziej przypominała ducha aniżeli osobę z krwi i kości. Nawet krwi w jej ciele zdawało się już nie być, tak była przeraźliwie blada. Najbardziej zżyta z Heleną Teresa mniej więcej po tygodniu oświadczyła rodzicom, że jej siostra, a ich córka postanowiła umrzeć.
– Ona się zabije!
– Co takiego? – głosem pozbawionym emocji zapytał Józef Zborowski, zupełnie tak, jakby nie zrozumiał albo nie dosłyszał.
Nie miał ochoty na kolejną utarczkę z matką i żoną. Denerwował się, ilekroć żona zarzucała Helenie, że wychodząc za mąż za Edmunda Karola von Hardta popełnia mezalians i nie ma szacunku ani dla siebie, ani dla swojej rodziny, że obraża Boga i rodziców, którym winna jest posłuszeństwo i szacunek, a jeszcze bardziej, gdy jego własna matka patrząc na niego z wyrzutem powracała do wydarzeń sprzed pół wieku.
– To widać rodzinne – utyskiwała babka ojczysta nieposłusznej Heleny, wdowa po Wincentym Zborowskim, który zmarł w 1854 roku i został pochowany w Dubiecku. Marianna Zborowska wciąż miała żal do syna o to, że Józef zachował się onegdaj podobnie i żeniąc się wbrew woli rodziców z Marią Motylów,. za nic miał ich protesty
– Nie w tym rzecz – gotów był oświadczyć. – Ja kieruję się wyłącznie troską o jej dobro. Powody, dla których sprzeciwiał się małżeństwu córki były zgoła inne, ale wolał nie wracać do tego drażliwego tematu. Przy stole zapadła grobowa cisza, gdyż żaden z biesiadników nie śmiał się odezwać. Służba poruszała się niemal bezszelestnie wnosząc kolejne potrawy i równie cicho zbierała talerze.
– Toż to twoja nieodrodna córka – odezwała się na koniec babka Heleny – zapomniałeś już synu, jak sam przed laty umierałeś
z miłości?
Stara pani hrabina podniosła się od stołu zanim odsunięto stojące za nią krzesło i nie wiadomo, co wywołało większe wrażenie na obecnych; jej gniewny głos i groźne błyski w oczach, czy też hałas powstały po upadku mebla.
– Pora przerwać ten cyrk – powiedziała wychodząc. Maria Zborowska ani drgnęła, natomiast Józef poderwał się od stołu:
– Pozwoli mama, że ją odprowadzę?
Siostry Heleny poderwały się również, chcąc posłuchać o czym będzie mowa, lecz karcący wzrok matki przykuł je z powrotem do miejsca. Maria Zborowska wiedziała, że jeśli jej teściowa opowie się po stronie Heleny sprawa jej zamążpójścia zostanie przesądzona.
– Wygrała smarkula – ubolewała w głębi ducha Maria Zborowska zaniepokojona w najwyższym stopniu zachowaniem córki.
– Nie zdajesz sobie sprawy na co się porywasz!
– Ależ mama daruje, to nie jest wyprawa na księżyc.

***
Uwaga niby to mimochodem, rzucona przez teściową przy obiedzie, zmusiła Marię Zborowską do zrewidowania swojego stanowiska. Nie pierwszy raz zresztą wypomniano jej w tym domu i przy tym stole, pochodzenie. A przecież przez to nie czuła się ani odrobinę gorsza od innych. Wręcz przeciwnie małżeństwo z Józefem Zborowskim było źródłem jej nieustającej satysfakcji. Miała męża, o jakim inne kobiety mogą tylko marzyć.
Od chwili jednak, gdy jako młoda dziewczyna pojawiła się w majątku Zborowskich, czuła na sobie zawsze krytyczny i pełen dezaprobaty wzrok matki męża. To, że on ją kocha, zdawało się nie mieć dla Marianny Zborowskiej żadnego znaczenia. Motylówna nie była dla niego odpowiednią partią. Marianna nigdy nie zaakceptowała synowej, która w jej opinii poza urodą nie miała żadnych innych atutów, a w szczególności odpowiedniej pozycji, a na domiar złego była greko-katoliczką.
– Rzuciła na ciebie urok – irytowała się Marianna, widząc na co się zanosi.
– Nie musisz kupować browaru, aby napić się piwa – popierał żonę hrabia Wincenty Zborowski, ale syn nie chciał go słuchać, gdyż poza ciemnymi oczami Marii świata nie widział. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy z rodzicami nieopodal przemyskiej katedry w święta Bożego Narodzenia, poczuł się tak, jakby z nagła strzelił w niego piorun. Wystarczyło, aby spojrzała na niego tylko jeden jedyny raz, aby się do niego uśmiechnęła, a on już nie mógł przestać o niej myśleć. Zabiegał o jej względy czując opór również ze strony jej rodziców, bynajmniej nie przekonanych o uczciwości jego zamiarów. Obawiali się, że zbałamuci Marię, a na koniec ożeni się z jedną z tych niezbyt urodziwych, ale za to mocno posażnych panien. A miał młody hrabia Józef Zborowski w czym wybierać, bo choć sam nie legitymował się kluczem dóbr, nosił znakomite nazwisko i wszędzie był witany
z otwartymi ramionami, podobnie jak przed laty jego ojciec Wincenty Zborowski, który pojawił się w krakowskim po upadku powstania listopadowego. Maria Motylówna odwzajemniła uczucia niewiele od siebie starszego Józefa Zborowskiego i po ślubie osiadła razem z nim w niewielkim majątku w Dubiecku. Marianna nie zaakceptowała synowej nawet wówczas, gdy ta po urodzeniu pierwszego dziecka była bliska śmierci.
– Mamo, okaż jej trochę serca – błagał zrozpaczony i odchodzący od zmysłów Józef.
Istniało niepisane prawo, że rodzice jego żony, Barbara i Ksawery Motylowie wstępu na teren posiadłości Zborowskich nie mają. Złamał je widząc, że żona umiera i po nich posłał. Zjawili się w towarzystwie prałata Motyla, który odprawiał nad Marią egzorcyzmy, tak przynajmniej uznała stara hrabina Zborowska, kiedy matka Marii poprosiła, aby zostawili je same.
– To wiedźma – przeżegnała się Marianna Zborowska, mrucząc pod nosem, że Motylowa rzuca czary.
Nie żałował tego co zrobił, bo jakimś cudem po tej wizycie Maria zaczęła wracać do zdrowia.
***
Matka mojej prababki, Maria Zborowska, urodzona w noc listopadową 1830 roku w Gorlicach miała młodszą siostrę Katarzynę, którą wydano za o wiele od niej starszego, lecz uchodzącego za potentata finansowego kniazia Stefana Glińskiego.
Obie córki Ksawerego Motyla i Barbary de domo Zatwardnickiej, były zjawiskowo piękne, dobrze urodzone i wykształcone, obie wyszły doskonale za mąż, lecz żadna z nich nie zaznała tak wielkiej miłości jak Helena. Żadna z nich nigdy nie odważyłaby się sprzeciwić woli rodziców. Tak były wychowane. Posłuszne ojcu i Bogu. Ich brat profesor Narcyzy Motyl dostąpił godności prałata w kościele katolickim i w końcowym okresie swego życia był proboszczem w Uhrowie, gdzie zmarł w 1873 roku, na szczęście zanim wybuchł skandal wywołany przez jego siostrzenicę.
Dziadek mojej prababki Heleny, Wicenty Zborowski, był uciekinierem z zaboru rosyjskiego. W czasie powstania listopadowego zmuszony był opuścić rodzinną Białą Cerkiew, gdyż groziło mu zesłanie na Syberię. Ciężko ranny znalazł schronienie w majątku należącym do Karczewskich, szlachty o mocno patriotycznych tendencjach i szybko wpadł w oko ich córce Mariannie. Tak długo leczył rany, że na koniec nie pozostawało mu nic innego, jak oświadczyć się córce dziedzica. Karczewscy mariaż ten poczytywali sobie za zaszczyt, bo Wincenty Zborowski wywodził się z jednego najwspanialszych magnackich rodów, który wyeliminowany został z gry o tron na skutek zawiści innych i waśni religijnych.
W niedługi czas po tym jak Wicenty Zborowski nastał u Karczewskich w ślad za nim zjawił się tam duch Samuela Zborowskiego, przywołany przez Juliusza Słowackiego w dramacie o tym samym tytule i nie wątpię, że zarówno Wicenty Zborowski, jak i później jego synowie Józef, Wojciech, Ludwik i Aleksander, recytowali wers po wersie, upajając się tekstem, jako że klęska Polski związana została w tym utworze ze zwycięstwem ducha Jana Zamoyskiego. Z mroku dziejów wciąż wyłaniała się postać Samuela w opinii Wincentego Zborowskiego bestialsko zamordowanego i choć nie było na to żadnych dowodów, wszyscy wierzyli, nie wyłączając samego zainteresowanego, że łączą go ze ściętym Banitą więzy krwi. Wincenty nader często zabawiał swoich gospodarzy i ich gości opowieściami o tym, co wydarzyło się na dworze królewskim w Krakowie przed dwustu pięćdziesięciu laty, a oni dziwili się skąd wie tyle o swoim pochodzeniu.
– Są zbrodnie, o których się nie zapomina – mawiał w takich wypadkach, wywodząc, że gdyby nie Jan Zamoyski nigdy by nie doszło do ścięcia jego antenata Samuela Zborowskiego. – Pamięć o nim była przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i każdemu z nas ojciec mówił, że ma o tym pamiętać.
Na niezbyt hucznym ślubie Marianny Karczewskiej i Wincentego Zborowskiego, jednakowoż obowiązywała żałoba narodowa, pojawił się nieoczekiwanie brat pana młodego, Stanisław Zborowski, lwowski prawnik zajmujący się zagadnieniami z historii prawa. Duch Samuela Zborowskiego, który najwyraźniej fascynował obu braci przetrwał w opowieściach rodzinnych przekazywanych
z pokolenia na pokolenie, więc obaj szukali jego śladów.
– Samuel został stracony 26 maja 1584. a okoliczności tego zdarzenia opisał w swoim „Pamiętniku” siostrzeniec Zborowskich, wojewoda Jan Zbigniew Ossoliński – wyjaśnił dr Stanisław Zborowski, lecz ani on, ani jego brat Wincenty, nie potrafili jasno określić, od którego z siedmiu synów Marcina Zborowskiego się wywodzą. Wincenty uważał się za duchowego spadkobiercę jednego z braci Samuela, zaś Stanisław, jak przystało na prawnika, wolałby raczej opierać się na dokumentach. Do tych żaden z nich nie mógł dotrzeć, jako że powrót do Białej Cerkwi groził im zesłaniem na Sybir. Ich ojciec, Jan Zborowski, zresztą już nie żył, więc nie mieli też do kogo tam wracać. Podkreślali, że szczęśliwie nie doczekał konfiskaty swojego majątku. Obaj pamiętali, że ich dziadek Hieronim Zborowski snuł całe opowieści na temat upadku rodu po śmierci Samuela i krzywdy wyrządzonej im przez Zamoyskich, o której pamięć nie tylko przetrwała, ale była wciąż żywa.
– To jak niezabliźniona rana mawiał staruszek – cytował dziadka Zbigniew Zborowski, dodając tytułem komentarza, że w aktualnej sytuacji nie ma to już żadnego znaczenia, po czym następował długi wykład na temat dalszych losów braci Zborowskich, o których wszelako niczego pewnego powiedzieć nie potrafił.

***
Helena urodziła się jako czwarte z kolei dziecko Józefa i Marii Zborowskich. Jako pierwsza przyszła na świat w 1851 roku Rozalia, dwa lata później Katarzyna, a po niej Joannes. Szczęście tej pary zmącił wybuch powstania styczniowego. Na nic zdały się błagalne prośby i łzy ciężarnej wówczas Marii. Józef Zborowski ani myślał stać z założonymi rękami. Na odezwę Rządu Narodowego zebrał ludzi i konie i przekroczył granice Królestwa, by, tak jak niegdyś jego ojciec, ruszyć do walki z zaborcą.
Joannes, choć był bardzo mały, zapamiętał dzień w którym jego ojciec wyruszał na wojnę. Józef powrócił do domu z powstania tylko z lekka poturbowany, lecz całkowicie załamany psychicznie.
Maria Zborowska miała już trzydzieści dwa lata, kiedy przy szczęku zbroi poczęta została Helena i choć była przerażona tym co ją czeka i co czeka cały naród, optymizm wszelako zwyciężał.
Nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości była zbyt silna, aby mogła się załamać. Nie mniej przerażona była jej teściowa, wdowa po Wincentym Zborowskim, który cudem tylko uniknął zesłania po upadku powstania listopadowego. Opowiadał, że majątki szlachty zamieszanej w powstanie objęto konfiskatą, czynnych uczestników powstania skazano wraz z rodzinami na zesłanie na roboty do Rosji, a przywódców politycznych i wyższych oficerów skazano na śmierć. Amnestię ogłoszono dopiero w 1855 roku w związku z wizytą cara Aleksandra II w Polsce.
– Czy tym razem się uda, czy też będzie podobnie? – zastanawiała się w głębi ducha Marianna doskonale pamiętająca dzień, kiedy w majątku jej rodziców, położonym na terenie Rzeczypospolitej Krakowskiej, która stała się azylem dla uchodźców uciekających z armii rosyjskiej, zjawił się niczym duch, ledwie trzymając się na nogach, młody Wincenty Zborowski. Trzeba go było ukryć, bo za zdziesiątkowanym korpusem generała Różyckiego zbiegłym wraz z księciem Adamem Czartoryskim do Krakowa, nadciągały oddziały rosyjskie dowodzone przez generała Rudigera. A mimo to, przez następne lata Kraków spełniał rolę serca narodu łącząc ziemie polskie pod zaborami z emigracyjnym rządem Paryżu, co było solą w oku zarówno Rosji jak i Austrii. Asumpt do zdławienia Rzeczypospolitej Krakowskiej dał wybuch rewolucji krakowskiej, po której, w 1846 roku, Kraków został włączony do Galicji. Sprawa polska jednak wciąż żyła i zaangażowany w nią był pierworodny syn Wincentego i Marianny. Józef Zborowski przepowiedział wybuch powstania styczniowego po tym, jak w Królestwie wprowadzono przymusowy zaciąg do wojska rekrutując kolejnych 30 000 mężczyzn.
Helena urodziła się z końcem 1863 roku kiedy należało spodziewać się, że powstanie niebawem upadnie. Miała zaledwie siedem miesięcy kiedy na murach warszawskiej cytadeli nawisł Romuald Traugutt, Krajewski, Toczyski, Żuliński i Jezioranski. Królestwo Kongresowe przekształcono w Nadwislanski kraj. Na Syberię wysłano 80000 ludzi. Tym razem skazańcy nie mieli doczekać się amnestii. Helena dorastała a naród pogrążał się w żałobie po klęsce powstania styczniowego.
W 1865 roku Zborowskim urodził się drugi syn Wincenty. Po nim przyszedł na świat Władysław Zborowski, a jego rodzicami chrzestnymi została Anna wdowa po Wojciechu Zborowskim i starszy brat Józefa, Ludwik Zborowski. Teraz już nikt nie miał nadziei na odzyskanie przez kraj kiedykolwiek niepodległości. Ta umarła bezpowrotnie, a pomimo to Zborowskim rodziły się kolejni synowie – Ludwik, August, Bronisław – i córki – Zofia i Teresa –.

***
Mieszkali w Galicji stanowiącej część wielonarodowej Monarchii Austro– Węgierskiej, gdzie co raz pojawiały się ruchy separatystyczne Węgrów, Ukraińców, narodów bałkańskich, a wreszcie zaczął zagrażać jej anarchizm. Na szczęście wojna krymska popsuła uprzednią zgodność Austrii i Rosji co do sprawy polskiej, ochłodziła też stosunki Rosji z Niemcami. Osłabienie monarchii austriackiej w wyniku przegrywanych wojen z Francją i Piemontem w 1859 roku, później z Prusami w 1866 przyniosło poszerzenie autonomi i wydanie przez cesarza dwóch aktów: tzw. dyplomu październikowego z 1860 oraz patentu lutowego z 26 lutego 1861. W patencie utrzymano Radę Państwa i Sejmy Krajowe, którym pozostawiono mniej ważne sprawy lokalne. Na podstawie tego okrojonego aktu konstytucyjnego wydano akty prawne, które określały podstawę ustroju w królestwie Galicji i Lodomerii. Władzę reprezentował namiestnik pochodzenia polskiego, rezydujący we Lwowie, któremu podlegały powiaty i starostwa. Galicja oraz inne kraje koronne otrzymały sejm koronny. Składał się ze 161 członków, z czego 12 zasiadało w nim z racji zajmowanych stanowisk, zaś 149 posłów pochodziło z wyboru. Ich kadencja trwała 6 lat. Sejm Krajowy we Lwowie był kompetentny tylko w niektórych sprawach wewnętrznych takich jak gospodarka, oświata i kultura, ale początkowo miał także prawo wyboru delegatów do Izby Poselskiej Rady Państwa, co miało istotne znaczenie albowiem posłowie polskiej narodowości zorganizowani byli w prężnie działające Koło Polskie liczące się na arenie politycznej Austrii. Sytuacja zmieniła się w 1873 r., gdy wprowadzono bezpośrednie wybory do Izby Poselskiej Rady Państwa, lecz pomimo to niektórzy posłowie Sejmu Krajowego wciąż uzyskiwali także mandat poselski w Wiedniu. W układzie politycznym Sejmu Krajowego dominację przez praktycznie cały okres jego istnienia zachowywało stronnictwo konserwatywne. Konserwatyści, choć głosili lojalizm wobec władz w Wiedniu, chcieli poszerzenia autonomii Galicji. Ich program pracy organicznej oparty był na przekonaniu, iż społeczeństwo jest swego rodzaju organizmem, który może funkcjonować sprawnie tylko wtedy, gdy zdrowe i silne są jego poszczególne organy. Coraz częściej też pojawiały się głosy, że skoro nie da się pokonać zaborcy zbrojnie trzeba z nim współpracować dla osiągnięcia maksymalnych korzyści.
Zaczęto przekonywać Józefa, aby się włączył do pracy u podstaw. W pierwszej kadencji do Sejmu Krajowego wszedł Zygmunt Zatwardnicki, kuzyn Heleny ze strony jej babki Barbary Motyl de domo Zatwardnickiej. W drugiej, czwartej i piątej znalazł się brat Józefa, Aleksander Zborowski starosta w Myślenicach i późniejszy starosta nowosądecki. Z czasem Józef Zborowski postawił na reformy i zaczął kandydować do Rady Państwa. Bywał w Wiedniu częściej aniżeli we Lwowie czy w Krakowie, mogła więc Helena, bywając w najelegantszych salonach i na balach, zrobić podobnie jak jej siostry, świetną partię. Wybrała Edmunda Hardta cudzoziemca, o którym tak naprawdę nikt nie mógł powiedzieć nic pewnego, poza tym, że urodził się 5 listopada 1856 roku jako syn Rainholda i Amalii z Zinsorów i został ochrzczony w kościele ewangelicko-augsburskim w Łodzi, zaś jego rodzicami chrzestnymi zostali Jan Hardt, Karol Schulz, August Fronczek, Amalia Sisser i Teresa Louge. Tyle wynikało z dokumentu jakim była metryka urodzenia, którą przedstawił.
– Skąd się właściwie ci Hardtowie wzięli? – irytował się Józef Zborowski skłonny przystać na szalony plan swojej córki. – Jaki diabeł przywiódł ich do Polski ?
Starający się o jej rękę Edmund Karol, którego rodzina zainwestowała sporą ilość pieniędzy w rozwijający się przemysł włókienniczy, nie był już młodzieńcem, lecz dojrzałym mężczyzną. Uchodził za inżyniera, budowniczego kolei. Przystojny i elegancki, a przy tym o nienagannych manierach, był ozdobą wiedeńskich salonów, ale to też się Józefowi Zborowskiemu najwyraźniej nie podobało.
Zwrócił się więc do swojego bratanka Jana Zborowskiego, starszego od Heleny o kilkanaście lat, statecznego sędziego sądu grodzkiego w Krakowie, z prośbą o pomoc w tej sprawie. Zdziwił się niepomiernie, gdy Jan Zborowski wrócił do Dubiecka z wiadomością, że dziadek Edmunda Karola, Mateusz vel Mathieu von Hardt, urodzony XII 1804 roku w Diedesfeld kanton Neustadt, departament Mont– Tonnene 23 pluviose’a, był Francuzem a nie Niemcem.
– Przybył na ziemie polskie wraz z małżonką Fryderyką Weinholtz – ustalił Jan Zborowski, wysławszy uprzednio do Łodzi swojego kancelistę na przeszpiegi.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Józef, choć po prawdzie to była dobra wiadomość, aczkolwiek nie rozwiązywała problemu.
– Synowi tegoż Mateusza, Leopoldowi Hardtowi, urodzonemu 1 lutego 1838 roku w Aleksandrowie w kantonie łęczyckim, jako rezydującemu w Polsce Francuzowi , w 1851 roku przyznane zostało prawo do zwolnienia z obowiązku służby wojskowej w piechocie ( armii lądowej ), i w marynarce Jego Wysokości Cesarza Wszechrusi, stosownie do konwencji dyplomatycznych opierających się na wzajemności – odparł sędzia, dodając, że obywatelstwo francuskie Leopolda Hardta potwierdził Konsul Generalny Francji w Warszawie C.Bernard des Luard Lisards, co było wystarczającym dowodem.
– Leopold to brat Edmunda Karola? – dociekał wciąż niestrudzony Józef Zborowski.
– Nie – zaprzeczył Jan. – To jego stryj.
– Ożeniony z Fryderyką Weinholtz Mateusz vel Mathieu von Hardt doczekał się pięciu synów. Oprócz wspomnianych już Leopolda Hardta i Rainholda, ojca Edmunda Karola, było jeszcze trzech innych, młodszych od nich chłopców. Wszyscy cieszą się nieposzlakowaną opinią – orzekł na koniec Jan Zborowski.
Bynajmniej nie zamierzał przekonywać Józefa Zborowskiego
o słuszności wyboru dokonanego przez Helenę, ale mimo woli zaczął zastanawiać się nad jej perspektywami na zamążpójście
w wypadku, gdyby pozostała w Dubiecku.
– A poza tym, co tu dużo mówić stryju, nie jest dzisiaj łatwo wydać córkę dobrze za mąż. Jego zamyślony wzrok przesuwał się po twarzach siedzących przy wielkim stole panien i na koniec doszedł do wniosku, że dobrze by było, gdyby chociaż jedna z pięciu jego kuzynek była szczęśliwa. Helena promieniała wręcz szczęściem na kilometr, co nie uszło uwadze żony Jana.
Małżonka przybywała wraz z nim do Dubiecka, aby przedstawić rodzinie urodzoną 3 sierpnia 1881 roku córeczkę Wandę Zborowską. Wanda w przyszłości miała zostać żoną generała Sosnowskiego.
Ostatecznie ślub się odbył, ale poza młodszym bratem Edmunda Karola, Karolem Edmundem, który wystąpił w roli drużby pana młodego, inni członkowie jego rodziny nań nie przybyli. Trudno dzisiaj z całą pewnością powiedzieć jaka była tego przyczyna, ale można się domyślać, że nie byliby w majątku hrabiego Zborowskiego w Dubiecku mile widziani. Na próżno Helena wywodziła, że Polska zawsze utrzymywała dobre stosunki z Francją, a przodkowie to nawet stamtąd króla sprowadzili.
– Henryk Walezy był Francuzem – upierała się przy swojej racji – a Zborowscy po niego do Francji jeździli.
– Ano jeździli – musiał przyznać Józef Zborowski – ale po zgubę, bo nic dobrego z tego dla Rzeczypospolitej nie wynikło. Król uciekł i trzeba było go kimś zastąpić… – zasępił się. – Batory wiedział, że Zborowscy od samego początku optowali za Habsburgiem, więc choć udzielił Samuelowi Zborowskiemu schronienia w Siedmiogrodzie po awanturze z Wapowskim, której biedak nie przeżył, później nie pomny jego zasług, nie tylko że nie wystąpił w jego obronie, ale dał zgodę na ścięcie.
***
Helena wyobrażała sobie, że wjedzie do stolicy Siedmiogrodu, tak jak niegdyś Izabela Jagiellonka, córka Zygmunta Starego i królowej Bony, a przy tym jej ulubienica wydana za Jan Zápolya, króla Węgier.
– To też był kiedyś wolny kraj – uświadomił jej ojciec dbały o edukację swoich dzieci. Wiązał utratę niepodległości przez Polskę nie tylko z problemami wewnętrznymi kraju, ale przede wszystkim winą obarczał dawnych władców Polski, którzy pozwolili na nagły wzrost potęgi Habsburgów.
– A mogli mu zapobiec? – zapytała Helena.
– Trudno powiedzieć – odpowiedział z powagą Józef Zborowski – ale mogli próbować utrzymać przynajmniej tron węgierski.
Był przekonany, że gdyby Zygmunt Stary wystąpi w obronie swojej córki po śmierci jej męża i zapewnił sukcesję tronu węgierskiego wnukowi, Janowi II Zygmuntowi Zápolya, losy Europy potoczyłyby się inaczej.
– Jedno jest pewne, że nie należało stać z założonymi rękami i patrzeć, jak u boku Polski wyrasta mocarstwo – dodał.
– Ich legendarną siedzibą był Habichtsburg Jastrzębi Zamek, wybudowany w kantonie Aargau w Szwajcarii przez hrabiego Bryzgowii Guntrama Bogatego,którego potomek został wybrany królem niemieckim w 1273 jako Rudolf I. W 1278 przekazał swym synom w dziedziczne władanie Austrię i Styrię po wygasłej dynastii Babenbergów. Później Habsburgowie sięgnęli po tron czeski, a następnie po przegraniu przez Węgrów bitwy z Turkami pod Mochaczem, również po węgierski. Sukces jednak zapewniła im polityka dynastyczna prowadzona w myśl zasady, że wojny należy pozostawić silnym, a samemu zawierać szczęśliwie mariaże. Wyobraź sobie, że w 1490 roku Maksymilian I Habsburg, król Rzymian, był jeszcze uchodźcą z okupowanego przez Węgrów Wiednia. Role się odwróciły dopiero później.
– To ten sam, za którym optowali bracia Zborowscy, po śmierci Zygmunta Augusta – wtrącił Ignacy Ritter von Zborowski, bawiący właśnie w Dubiecku z wizytą.– Obaj z ojcem uważamy, że nie należało ich popierać.
– Ale Jagiellonowie również dbali o odpowiednie koligacje – podchwyciła Helena chcąc przypodobać się ojcu – i drugą z córek wydali za Szweda.
– Nie ulega wątpliwości, patrząc wstecz, że zawsze najkorzystniejsza dla Polski była unia personalna z Węgrami. Sprawdziła się doskonale po śmierci Kazimierza Wielkiego, więc gdyby po śmierci Jan Zápolya, Zygmunt Stary nie dopuścił do utraty Węgier przez Izabelę, nie zawładnęliby tym krajem Habsburgowie. A kto wie, może tron polski przypadłby wówczas jej synowi Janowi II Zygmuntowi Zápolya, na takiej samej zasadzie na jakiej dostał go później Zygmunt III Waza – podsumował dyskusję Józef Zborowski.
– Tyle tylko, że bracia Zborowscy nie mogli takiego obrotu rzeczy przewidzieć – mruknął sarkastycznie pod nosem Ignacy Ritter von Zborowski, sięgając po cygaro.
Po tej rozmowie Helena zainteresowała się historią Izabeli Jagiellonki, lecz w żaden sposób nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do wygnania jej z kraju po śmierci męża.
– To skomplikowane, moja droga – zrobił jej wykład na temat pięknej królewny Ignacy Ritter von Zborowski, znakomity prawnik i historyk w jednej osobie.
– Zygmunt Stary, którego pierwszą żoną była Barbara Zápolya, wyraził zgodę na małżeństwo córki Izabeli z od lat zabiegającym o jej rękę Janem Zápolya, pod warunkiem zawarcia pokoju z Ferdynandem Habsburgiem. Niestety, na mocy zatwierdzonego w1538 roku układu Węgry zostały podzielone między Ferdynanda i Jana, który zachował wprawdzie dożywotni tytuł króla Węgier, ale sukcesja po nim miała przypaść Ferdynandowi i jego spadkobiercy. Tak więc ewentualni przyszli potomkowie Izabeli i Jana nie mieli praw do korony, w zamian mieli otrzymać odszkodowanie pieniężne, tytuł książęcy i dobra na Spiszu. Tymczasem, po śmierci króla, antyhabsbursko nastawiona szlachta na zgromadzeniu narodowym w Rákos wybrała na kolejnego króla syna Izabeli, jako Jana II Zygmunta. Owdowiała Izabela pozostała na zamku w Budzie jak w potrzasku, gdyż wkrótce na Węgry uderzyła armia Habsburgów. Z drugiej strony zagrażali jej pozycji Turcy Osmańscy i choć pokonali wkrótce Austriaków, dla Węgier nie oznaczało to sukcesu, gdyż armia turecka zajęła stolicę wraz z centralną częścią kraju i Izabela musiała udać się z synem do Siedmiogrodu, który miał być odtąd krajem lennym wobec Porty Osmańskiej.
– Wyobraź sobie, moja droga, że ten Turek Sulejman, proponował nawet Izabeli małżeństwo i chciał ją zabrać do haremu jako jedną ze swoich żon – salon wypełnił się gromkim śmiechem jednego z braci Heleny.
– Przestańcie ją straszyć – wystąpił w obronie Heleny Zborowskiej jej ojciec, tymczasem Ignacy Ritter von Zborowski powrócił do przerwanego wykładu.
– Węgry, jakie podlegały wówczas formalnej władzy Izabeli miały stać się w przyszłości Księstwem Siedmiogrodu. Na skutek wojny domowej, 19 lipca 1551 Jagiellonka została zmuszona do podpisania z Ferdynandem ugody i wydania węgierskich insygniów koronacyjnych. Od 1551do 1556 przebywała na wygnaniu i dopiero w lutym 1556 roku przybyła do Lwowa, oficjalnie by doglądać swoich dóbr. W praktyce zaś, by być bliżej Węgier. Tu dowiedziała się o postanowieniach sejmu siedmiogrodzkiego, który zwołany 2 lutego 1556 w Tordzie postanowił wezwać Jagiellonkę i jej syna do Siedmiogrodu, by oddać im władzę nad krajem. Wtedy też wybuchły walki między stronnikami Habsburgów i Zápolyów, lecz ostatecznie Ferdynand zrzekł się Siedmiogrodu. Izabelę witał przyszły książę tego kraju, młody wówczas możnowładca Stefan Batory. Izabela zmarła 15 września 1559 w Gyulafehérvár w Rumunii, a władzę po niej objął Jan Zygmunt, który wkrótce zrzekł się węgierskiego tytułu królewskiego i przyjął tytuł pierwszego księcia Siedmiogrodu.
***
Kilka lat po tej rozmowie, mieszkając w Ploiesti w Rumunii, Helena postanowiła odwiedzić XI wieczną Katedrę św. Michała
w odległym o ponad 300 kilometrów Alba Iulia, dawnym Gyulafehérvár, gdzie pochowana została Izabela Jagiellonka i miejsce to zrobiło na niej niesamowite wrażenie, a nawet doświadczyła swoistego rodzaju de ja vu, o czym opowiadała po latach moja babcia Adela Dunin Wąsowiczowa, która towarzyszyła matce w tamtej wyprawie jako mała dziewczynka. Zapamiętała, że w 1442 roku, wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyady wykorzystał katedrę jako cytadelę w głównej bitwie
z Turkami, a następnie ją rozbudował tak, aby stała się miejscem jego pochówku.
Musiałam przyznać, że rzeczywiście zachodzi jakieś podobieństwo pomiędzy losami Heleny ze Zborowskich Hardtowej a losami Izabeli Jagiellonki, która owdowiała mając zaledwie 21 lat po niespełna półtorarocznym okresie małżeństwa i musiała stoczyć twardą walkę w interesie praw swego jedynego syna, walkę, w której nawet własny ojciec, król Zygmunt Stary, władca potężnej wówczas i liczącej się w świecie Polski, odmówił jej wsparcia.
Alba Iulia, znana w starożytności jako Apulum, jedno z największych centrów rzymskiej Dacji, stała się miejscem pielgrzymek następnych pokoleń. Dotarła tam w latach 70. moja mama. Dotarłam również i ja, a zbudowana na planie krzyża łacińskiego, jako trójnawowa bazylika z transeptem, Katedra św. Michała zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wędrowałam po twierdzy poszukując śladów pięknej Jagiellonki, Samuela Zborowskiego, który tu właśnie po ucieczce z kraju znalazł schronienie, a wreszcie mojej prababki Heleny, która najpiękniejsze lata swego życia spędziła na siedmiogrodzkiej ziemi, podobnie jak Polska, zawładniętej przez Habsburgów. Nie udało mi się tylko odnaleść grobu Edmunda Karola von Hardta, mojego pradziadka. I dopiero tam w Alba Iulia, gdy pochyliłam się nad sarkofagiem Izabeli Jagiellonki, ulubionej córki królowej Bony, kobiety mądrej i starannie wykształconej, a przy tym silnej, zadałam pytanie, z jakich powodów Samuel Zborowski skazany na banicję w 1573 roku, właśnie tutaj szukał schronienia. Izabela nie żyła już od trzynastu lat, w 1571 roku zmarł też jej syn Jan Zygmunt, wnuk Zygmunta Starego i siostrzeniec Zygmunta Augusta oraz Anny Jagiellonki, a władza przeszła w ręce Stefana Batorego. Samuel Zborowski nie mógł przewidzieć, że w niespełna dwa lata później, z 18 na 19 czerwca 1574 r Henryk Walezy pospiesznie opuści Polskę, a na wawelskim tronie zasiądzie Stefan Batory. Z tego punktu widzenia wybór Siedmiogrodu wydaje się irracjonalny, chyba że kryły się za nim jakieś inne, tajemnicze wręcz przesłanki. Również pytanie, dlaczego nie szukał wsparcia u Habsburgów pozostaje bez odpowiedzi, zwłaszcza że również Stefan Batory początkowo związany był z Habsburgami i nawet w 1549 roku w imieniu cesarza Ferdynanda I Habsburga wziął udział w Mantui w zaślubinach jego córki Katarzyny Habsburżanki z Franciszkiem III Gonzagą, a przecież był to czas wojny pomiędzy Habsburgami a Izabelą Jagiellonką.

***
Wracając z powrotem do czasów młodości mojej prababki Heleny ze Zborowskich Hardtowej trzeba powiedzieć, że koleją zainteresował się i związał z nią swoje losy nie tylko jej mąż Edmund Karol von Hardt. Nie mniej zafascynowany tym nowym, jakby na to nie patrzeć, zjawiskiem i wynikającymi stąd możliwościami, był Włodzimierz Kostarkiewicz, noszący po adopcji przez Ignacego Ritter von Zborowskiego oba nazwiska. W 1889 roku uzyskał prawo do tytułu Ritter von. W styczniu 1886 był już inżynierem elewem I klasy w Przemyślu, a więc nieopodal Dubiecka i zarabiał 700 guldenów. Bywał częstym gościem w Dubiecku, już po wyjeździe stamtąd Heleny, i uspokajał jej rodziców. Równoczesnie Ignacy Juliusz Zborowski namawiał synów Józefa Zborowskiego do wyjazdu do Rumunii, podkreslając, że istnieje tam ogrone skupisko Niemców powstałe w skutek kolonizacji Siedmiogrodu przez Sasów.
– To także ich kraj – wywodził – a kolonizacja została zapoczątkowana jeszcze w średniowieczu przez króla Gejzę II, który sprowadzając nowych osadników dążył do zaludnienia ówczesnych kresów państwa węgierskiego. Koloniści przybywali głównie z zachodnich części Świętego Cesarstwa Rzymskiego i w większości posługiwali się dialektami frankońskimi.
– O tym akurat Edmund Hardt nam nie mówił – podchwycił hrabia Józef Zborowski.
– Nic dziwnego – roześmiał się Juliusz – nie chciał
w naszych oczach uchodzić za Niemca.
– Nie jest Niemcem – kategorycznie stwierdził Józef Zborowski.
– Mówi doskonale po francusku – dodała jego żona.
– Ależ, wszyscy mówimy doskonale po francusku – w oczach Kostrakiewicza, znanego z nieokiełzanego poczucia humoru, pojawiły się figlarne ogniki.
– Moi synowie nie muszą pracować – oponowała zazwyczaj
z oburzeniem hrabina Zborowska, ilekroć była mowa o wyjeździe kolejnego dziecka do Rumunii. Śmiertelnie się bała, że niebawem straci wszystkich, a dwór opustoszeje całkowicie. Coraz częściej zdarzały się dnie, kiedy do obiadu zasiadała sama z mężem i z żalem myślała o czasach, kiedy trudno było pomieścić wszystkich przy stole. A w święta i w zapusty, to już w ogóle... Zawsze z radością witała więc gości, a Kostrakiewicz i jego matka, wciąż piękna Alojza, byli szczególnie mile widziani.
– Czasy się zmieniają, dobrodziejko, teraz młodych ludzi ciągnie w świat – dopowiadał w takich wypadkach Włodzimierz. – A wy z pewnością myślicie, że wystarczy, że złowią dobry posag – natrząsał się w duchu.
Zwyciężyła jednak ciekawość i młodzi chłopcy wyruszyli w drogę, choć nie wszyscy do Rumunii. Dwóch braci Heleny wyjechało razem na pokładzie tego samego statku do Ameryki. Jako zawód każdy z nich podał po niemiecku „tapicer, siodlarz”, a potem rzeczywiście obaj pracowali w fabryce powozów. Władysławowi w dość krótkim czasie udało się nauczyć języka angielskiego,
i, pomimo że musiał pracować aby utrzymać młodą żonę i dziecko, jakimś cudem zdołał uzyskać dyplom lekarza. A że cudów nie ma, należy przypuszczać, że medycynę zaczął studiować we Lwowie, Krakowie czy Wiedniu jeszcze przed wyjazdem do Ameryki. W ogłoszeniu z 1902 roku podał, że oprócz amerykańskiej specjalności posiada również „european faculty.”W Ameryce obaj bracia mieszkali najpierw u niejakiego Stefana Zborowskiego, który najprawdopodobniej wyjechał dużo wcześniej i założył fabrykę powozów w Nowym Yorku. On też pomógł Janowi założyć w branży krawieckiej własny interes. Według relacji Władysława Jan zginął w wojnie amerykansko-hiszpanskiej na Kubie, niewykluczone jednak, że Władysław chciał przedstawić przedwczesną śmierć brata w nieco heroicznym świetle, aby umniejszyć tym żal matki Marii. Młodszy od niego o dobrych kilka lat Władysław Zborowski prowadził praktykę lekarską w Filadelfii i tam zmarł. Najmłodszy z rodzeństwa Bronisław wybrał seminarium duchowne, lecz kiedy je ukończył nie przyjął święceń kapłańskich i ostatecznie podjął studia na wydziale filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Świat wydawał się teraz mały, a w każdym razie był łatwo dostępny odkąd pojawiła się na nim kolej, więc nie bacząc na trudy podróży bywał częstym gościem w Rumuni. On też nalegał na wyprawę do Sächsisch Regen na terenie północnego Siedmiogrodu.
– Z całą pewnością zachowały się tam zamki krzyżackie – zachęcał siostrę pełen entuzjazmu, nie bacząc na jej stan.
– To nie takie proste, Bronku, jak ci się wydaje – starała się ostudzić jego zapały – nie mogę ot tak, po prostu zostawić tu dzieci. Jedź sam.
Tym sposobem Bronisław Zborowski dotarł do Sibiu, założonego w początkach XII wieku przez saskich kolonistów
i opisał je później w swoim dzienniku z podróży. Był to doskonały reportaż z poszukiwania śladów gen. Józefa Bema, który 15 marca 1849 w czasie powstania węgierskiego dowodził w okolicach Sybinu powstańcami węgierskimi w bitwie przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Najprawdopodobniej reportaż ten zainspirował Jana Stykę do namalowania obrazu pod tytułem „Panorama siedmiogrodzka”.
– Nad miastem położonym u stóp karpackich gór Parâng, z w pełni zachowaną średniowieczną starówką wznosi się katedra kalwińska i cerkiew prawosławna, a spacerując wąskimi uliczkami odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał przed wiekami – pisał Bronislaw Zborowski w liście do swego ojca Józefa Zborowskiego. – Fascynujący kraj, istny kulturowy tygiel... Chwilami wydaje mi się, że stanę oko w oko z Drakulą, choć trudno uwierzyć, że był wampirem, wiadomo na pewno, że był Seklerem, członkiem spoleczności strażników granic, czyli potomkiem zmadziaryzowanych w XII wieku Pieczyngów, którym udało się zachować własną tożsamość.
***
Tymczasem pracując na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn) Kostrakiewicz-Zborowski poznał, a następnie poślubił w roku 1887 Marię Franciszkę Wierzbicką, córkę inżyniera Ludwika Wierzbickiego. Rok później we Lwowie Maria urodziła pierworodnego syna Juliusza. Ze Lwowa Kostarkiewiczowie przenieśli się do Nowego Sącza, gdzie Włodzimierz otrzymał stanowisko Inspektora kolei państwowych i naczelnika warsztatów kolejowych.
W tym czasie Nowym Sączem zarządzał jako starosta Aleksander Zborowski, brat Józefa Zborowskiego. Tu przyszły na świat dwie córki Wlodzimierza Kostrakiewicza-Zborowskiego, Helena i Wanda (1894). W 1894 mianowany został delegatem Komisji Krajowej dla Spraw Przemysłowych z zadaniem organizacji uzupełniających szkół przemysłowych. W tym samym czasie jego przybrany ojciec Ignacy Ritter von Zborowski został prezydentem Sądu Krajowego Wyższego w Krakowie. Drugi taki sam sąd istniał we Lwowie i oba działały jako trzecia instancja odwoławcza nad sądami powiatowymi i sądami krajowymi. Niezależnie od nich w Wiedniu funkcjonował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości a obok niego Trybunał Stanu, jako sąd prawa publicznego, do którego w jakiś czas później powołany został Ignacy Ritter von Zborowski.
Była to więc wybitnie prawnicza rodzina, złożona zarówno z teoretyków prawa, takich jak dr Stanisław Zborowski ze Lwowa, brat dziadka mojej prababki Heleny, czy jego syn sędzia sądu grodzkiego w Krakowie Jan Zborowski.
***
Maria Zborowska była osobą w wysokim stopniu praktyczną i przewidującą, na nic jednak zdały się wszelkiej jej perswazje, groźby i prośby. Zakochana do nieprzytomności w pięknym Francuzie dwudziestoletnia Helena była zdeterminowana w najwyższym stopniu, a przy tym nieugięta i co najmniej w tym samym stopniu nieustraszona. Nie przerażała jej świadomość, że jeśli poślubi Edmunda znajdzie się daleko od domu bez żadnego zabezpieczenia i przez myśl jej nawet nie przeszło, że on może umrzeć.
– To się nie miało prawa zdarzyć – wykrzykiwała z rozpaczą stojąc nad jego grobem – jak mogłeś mnie opuścić !
Była przekonana, że dożyją w szczęściu późnej starości i zdążą razem odchować gromadkę dzieci. Tymczasem los zgotował jej nie lada niespodziankę i wystawił wysoki rachunek za kilkanaście szczęśliwych lat, jakie danym jej było przeżyć u boku ukochanego mężczyzny.
Mieszkali najpierw w Piteşti, gdzie w 1885 roku urodziła się Amalia i niespełna rok później Józefina, a po nich w 1887 Stanisław Leopold Hardt, następnie w odległym o ponad 100 kilometrów na wschód Ploeszti miejscu urodzenia Adelajdy, która przyszła na świat 16 marca 1890. Stąd było najbliżej do Bukaresztu, gdzie życie towarzyskie koncentrowało się wokół królewskiego dworu i gdzie Hardtowie chętnie bywali. Później przenieśli się do położonego na północy kraju Botosani i tam 2 sierpnia 1892 przyszedł na świat Edmund Bronisław, a wreszcie do położonych nieopodal Paskan, gdzie rodziły się kolejne dzieci. Janina w 1894 roku, następnie Adam, Jadwiga i jako ostatnia z rodzeństwa w 1896 Antonina. Ojcem chrzestnym Edmunda został młodszy brat Heleny, Bronisław Zborowski. Rodzina wędrowała w ślad za Edmundem, który zarządzał budową kolejno powstających odcinków linii kolejowej na długości przeszło tysiąca kilometrów. Tyle właśnie wynosi odległość z Piteşti do Paskan.
W 1880 w Rumuni utworzono państwowy zarząd kolei Căile Ferate Române (CFR), który zajął się administrowaniem zakupionych kolei oraz budową nowych. W 1888 doszło do połączenia „Kolei Rumelijskiej” z siecią węgierską i otwarcia kolei Skopje – Niš , zapewniającej połączenie Salonik z Węgrami i Europą. W 1895 roku, po 35 latach od budowy kolei Konstanca – Cernavoda o długości niespełna 100 kilometrów, otwarto przedłużenia linii do Bukaresztu
z wybudowanym w międzyczasie mostem na Dunaju. Bukareszt dzieli od Konstancy 250 kilometrów, ale aby to połączenie kolejowe mogło powstać trzeba było opanować jedną z najpotężniejszych i najbardziej kapryśnych rzek Europy, płynącą z zachodu na wschód. Poważną przeszkodę stanowił wpadający do Dunaju jego lewobrzeżny dopływ Seret, przez który w miejscowości Paskani należało przerzucić most kolejowy, aby połączyć je z Lasi. Tam o mało nie stracił życia Edmund Karol von Hardt, co doskonale zapamiętała jego córka Adela.
Z Paskan do Lwowa było już znacznie bliżej aniżeli z położonego jeszcze za Bukaresztem Pitesti. Tylko 400 kilometrów. Tyle musiała pokonać Helena z dziećmi i dobytkiem, aby się znaleźć na powrót w rodzinnych stronach. Na szczęście istniało już wtedy połączenie kolejowe Lwów– Czerwniowce, przedłużone do Botosani.
Gdy Helena zdecydowała się wreszcie opuścić dom, w którym mieszkali przez kilka ostatnich lat w Paskanach, wtedy właśnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyciągnęła do niej pomocną dłoń siostra matki Katarzyna, wdowa po zmarłym 17 października 1884 w Tustanowicach kniazi Stefanie Glińskim, osoba majętna, lecz bezdzietna i samotna. Po mężu odziedziczyła nie tylko majątek w Tustanowicach ale również piękny pałacyk w Truskawcu, wybudowany nieopodal Zakładu Kąpielowego, kilka nieruchomości we Lwowie, a w tym ogromną kamienicę przy ulicy Dominikańskiej 1–3 , w której mieściła się jej rezydencja, a co więcej czerpała wielkie zyski z wydobycia ropy z istniejących w Tustanowicach na Podkarpaciu, nieopodal Drohobycza szybów naftowych. Z przyczyn sobie tylko wiadomych Katarzyna z Motylów Glińska odnosiła się do niewiele od siebie młodszej siostrzenicy z wyrozumiałością, na jaką nie było stać jej matki i postanowiła otoczyć Helenę i jej dzieci opieką.
Katarzyna Glińska każdorazowo przyjeżdżając do Dubiecka zarzucała swojej siostrze Marii Zborowskiej, że jest bez serca, a gdy wracała z powrotem do Lwowa, siostra przekonywała ją, że nie jest to prawdą i gdyby tylko Helena raczyła się do niej odezwać, zechciała wyrazić skruchę, z całą pewnością doszłaby z córką do porozumienia.
– Na to nie licz – żartowała kniazini nie chcąc zaogniać sytuacji – twoja córka jest na to zbyt dumna...
Do pojednania Heleny z matką nigdy nie doszło. Po śmierci hrabiego Józefa Zborowskiego sprzedano majątek w Dubiecku,
a wdowa po nim przeniosła się do Gorlic, gdzie zmarła tuż po wybuchu I wojny światowej w 1914 roku.
Katarzyna Glińska przeżyła wprawdzie oblężenie Lwowa przez oddzialy Armii Halickiej, lecz zmarła w 1921 roku przekazawszy testamentem cały swój majątek Helenie Hardtowej.
W międzyczasie jednak szyby naftowe w Zagłębiu Borysławsko– Drohobyckim przestały przynosić jakikolwiek dochód.
                                                                                                                             Joanna Krupińska-Trzebiatowska






Nie wiem, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na portret pięknej kobiety wiszący w pięciopokojowym mieszkaniu mojej babci Adeli Dunin-Wąsowiczowej, znajdującym się na trzecim piętrze eleganckiej kamienicy przy ulicy Piotra Michałowskiego w Krakowie. Wisiał w salonie od zawsze, odkąd pamiętam, ale przez długi czas mnie nie interesował, aż wreszcie przyszedł dzień, gdy zapytałam kogo przedstawia.
– To moja mama – odpowiedziała babcia Adela wyraźnie uradowana. Dotarło do mnie, że ona też kiedyś musiała być dzieckiem i mieć rodziców, choć z pozoru wydawało się to tak nieprawdopodobne, że zaczęłam się śmiać, a wtedy babcia wyciągnęła ze swojej wielkiej przepaścistej szafy sprzed pierwszej wojny światowej, stary album z fotografiami w skórzanej oprawie z pozłacanym mosiężnym herbem.
– A to ja – powiedziała wskazując na maleńką, na oko dwu– lub trzyletnią dziewczynkę siedzącą na podłodze u stóp swoich rodziców z rączką opartą na kolanie ojca, przystojnego, a przy tym postawnego mężczyzny – a to moja mama Helena.
Moim oczom ukazała się rodzina Hardtów z czworgiem dzieci.
Z prawej strony, najprawdopodobniej trzydziestoletniej wówczas Heleny, ustawiła się przytuliwszy się do matki, jej najstarsza córka, ośmioletnia Amalia. Pomiędzy siedzącymi rodzicami uplasował się młodszy od niej brat Stanisław Leopold, a do ojca przywarła Józefina, która przyszła na świat jako drugie z kolei dziecko Heleny i Edmunda Karola von Hardta. Sądząc z wieku urodzonej 16 marca 1890 Adelajdy zdjęcie wykonano około 1893 roku w Ploeszti w Rumunii. Po niej miało jeszcze urodzić się dwóch chłopców, Edmund i Adam, oraz trzy dziewczynki, Janina, Jadwiga i Antonina. Ta ostatnia przyszła na świat w 1900 roku w Paskanach, już po śmierci swego ojca. W międzyczasie Helenie przyszło pochować najmłodszego synka Adasia
i córeczkę Jadwisię.
Piękna, wysoka i szczupła brunetka z włosami upiętymi w kok na czubku głowy i niewielką, można by powiedzieć, że przykrótką i niesforną przy tym, rozwianą na boki grzywką, ku mojemu zaskoczeniu wiekiem bardziej przypominająca moją mamę aniżeli babcię, uśmiechała się do mnie przyjaźnie i od razu zawiązała się pomiędzy nami silna nić sympatii. Wtedy nie uświadamiałam sobie jeszcze, że osoba ta od dawna nie żyje, a wręcz przeciwnie odniosłam wrażenie, że znam ją od dawna i z całą pewnością kiedyś ją już widziałam, a jedynie nie mogłam sobie przypomnieć kiedy i gdzie. Doświadczyłam swoistego rodzaju de ja vu. Byłam zdziwiona, gdy w jakiś czas później pokazano mi grób Heleny von Hardt na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, co miało ostatecznie rozwiać wszelkie moje wątpliwości, co do tego, że nasze spotkanie było raczej niemożliwe. Umarła w 1934 roku, a więc na długo przed moim urodzeniem.
– Przestań się upierać, że ją znasz – poprosiła moja mama mocno przy tym zaniepokojona. Należała do osób, które z założenia wierzą tylko w to, co widzą. Babcia Adela natomiast była zdecydowanie mniej stanowcza w tej kwestii i od razu uraczyła mnie serią opowieści świadczących o tym, że istnieją rzeczy, o których ludzie,
a w tym tacy jak moja mama, nie mają zielonego pojęcia.
Adela chętnie opowiadała o swoim wczesnym dzieciństwie spędzonym w Rumunii i o chorobie ojca, który zmarł w 1900 roku, sądząc z opisu objawów najprawdopodobniej z powodu perforacji wrzodu żołądka albo choroby nowotworowej. Miała wtedy zaledwie dziesięć lat i boleśnie odczuła jego śmierć, podobnie zresztą, jak reszta rodzeństwa. Nigdy jednak nie wspomniała o tym, że sytuacja matki po śmierci ojca stała się niemal tragiczna i Helena zdana na łaskę i niełaskę swojej rodziny wraz z siedmiorgiem dzieci, z których najstarsze miało piętnaście lat a najmłodsze kilka miesięcy, musiała wrócić do Polski. Miała wtedy zaledwie trzydzieści sześć lat i praktycznie życie się dla niej skończyło. Przy takiej liczbie dzieci, nie mając przy tym żadnego własnego majątku, nie mogła liczyć na powtórne zamążpójście, a na romans nigdy by sobie nie pozwoliła. Była osobą z zasadami i wszelkimi sposobami starała się wpoić je swoim córkom, powtarzając do znudzenia, że jeśli panna nie ma posagu to właściwie jedynym jej atutem jest uczciwość. Jakże więc sama mogłaby podważyć ich reputację wdając się w jakiś przypadkowy związek? Posiadanie pięciu panien na wydaniu spędzało jej wszelako sen z powiek i zmuszało do działania. Z tego głównie powodu utrzymywała szeroko zakrojone kontakty rodzinne i towarzyskie, bywała w liczących się salonach Lwowa i chadzała na bale prowadząc za sobą niczym gąski piękne, dobrze urodzone, ale biedne jak myszy kościelne latorośle.
Amalia, podobna niczym kropla wody do matki, była nie tylko najpiękniejsza, ale również wykształcona i wyrobiona towarzysko, co zawdzięczała, podobnie jak młodsza od niej o rok Józefina, pobytowi na pensji. Obie Hardtówny trafiły tam jeszcze zanim umarł ich ojciec, ale przez to osłabiła się ich więź z matką, której szczególnie trudno było porozumieć się z Amalią, gdyż najstarsza córka poza urodą odziedziczyła również jej wulkaniczny temperament. Józefina wzięła po ojcu, nie tylko jasne włosy i błękitne jak niebo oczy, ale również gołębie serce, starała się więc łagodzić wszelkie spory w zarodku i nie pozwalała, aby Amalia ściągnięta ze Lwowa do Rumunii na pogrzeb ojca, nazbyt mocno dokuczała matce, obwiniając ją nie bez racji o wszelkie nieszczęścia, jakie dotknęły rodzinę. Wymówki i kąśliwe uwagi piętnastoletniej wówczas Amalii, trzeźwo oceniającej sytuację w jakiej znaleźli się po śmierci Edmunda Karola von Hardta, każdorazowo wytrącały Helenę z równowagi, a wtedy awantura wisiała na włosku.
– Daj spokój – wkraczała do akcji Józefina – przecież wiesz, że mamie nie wolno się denerwować. Nie pamiętasz, co powiedział pan doktor?
Lekarz istotnie widząc, że Helena nie może dojść do siebie po stracie męża i pogrąża się w coraz większej rozpaczy, zalecił jej spokój i oszczędny tryb życia.
***
Wiele lat musiało upłynąć zanim zdałam sobie sprawę z tego, że hrabianka Helena Zborowska, córka Józefa Zborowskiego i Marii Motyl była postacią wyjątkową i w pełnym tego słowa znaczeniu tragiczną.
Poślubiła Edmunda Karola von Hardta wbrew woli swoich rodziców i z tego choćby powodu nie miała prawa powrotu na łono rodziny. W przeświadczeniu, że matka, Maria Zborowska, nigdy jej tego kroku nie wybaczy, wyjeżdżając do Rumunii zerwała wszystkie kontakty z rodzinnym Dubieckiem. Dzieliło ją zresztą od rodzinnego domu ponad tysiąc kilometrów, których przebycie w końcu dziewiętnastego wieku wcale nie było łatwe. Tyleż samo było do Wiednia, z którym od lat związany był Edmund Karol von Hardt.
– To piękny kraj – opowiadał z zapałem Edmund, trzymając w ręce mapę. – Dunaj tworzy przełom między Karpatami a Górami Wschodnioserbskimi, a po przepłynięciu przez Żelazne Wrota zmienia kierunek na południowy zachód do Gór Banackich, gdzie pod Izlazem wpada do Dunaju Aluta. Dalej rzeka osiąga Orszowę i, przedzierając się przez przełom, dopływa do granicy bułgarskiej, po czym skręca na południe i płynie przez Gruię, Pristol i Calafat.
Brzmiało to jak lekcja geografii, on jednak niezrażony ciągnął swą opowieść dalej:
– Potem Dunaj przez 400 km skieruje się ku wschodowi, tak jakby wiedział, że tam w morzu Czarnym znajdzie ujście. Przepływa koło miast Dabuleni, Corabia, Turnu Măgurele, Zimnicea, Giurgiu, gdzie na przeciwnym brzegu, po bułgarskiej stronie, znajduje się miasto Ruse, dalej przez Oltenița. A jeszcze dalej, jako ograniczenie Dobrudży przepływa koło miast Cernavodă, Topalu, Hirsova, Giurgeni i Gropeni, aż osiąga Braiłę i Gałacz. Dalej zaczyna się granica rumuńsko– Ukraińska, a Dunaj, płynąc wzdłuż niej na zachód ku delcie i ujściu, mija miasta Tulcza i Pardina. Koło miejscowości Tulcza dzieli się na trzy ramiona: Kilia, Sulina i Sfântu Gheorghe (Święty Jerzy), lecz istnieje wiele innych kanałów wodnych, które dzielą deltę na obszary trzcin, bagien i podmokłych lasów, niektóre z nich są corocznie zalewane wiosną i jesienią.
– Według Herodota Dunaj dzielił się na 7 ramion – przerwał opowieść Edmunda przybyły właśnie do Dubiecka z wizytą Stanisław Juliusz Zborowski, docent prawa polskiego na Uniwersytecie Lwowskim, starszy od Heleny o dwadzieścia lat, ale nadal pełen wigoru
i humoru. Jako jedyny z całej rodziny zachowywał się w sposób neutralny, ani nie pochwalał, ani też nie ganił zamysłów pięknej kuzynki. Często bywał za granicą i świat był mu nieobcy, zaś opowiadając o swojej niedawnej bytności w Baden Baden w Schwarzwaldzie szybko nawiązał przyjazne relacje z Edmundem Karolem Hardtem i nie był zdziwiony, gdy ten oświadczył, że stamtąd właśnie wywodzi się jego rodzina.
– Z Lotaryngii i Alzacji – dodał.
Starszy brat Stanisława Juliusza Zborowskiego, zawsze poważny i pryncypialny Ignacy Ritter von Zborowski, prezydent C.K. Sądu Krajowego w Krakowie, był odmiennego zdania. Pałał oburzeniem, słysząc, że jego własny siostrzeniec Włodzimierz Kostrakiewicz, przedstawił onegdaj Helenie Zborowskiej Edmunda Karola von Hardta jako swojego przyjaciela.
Teraz wszyscy spoglądali na Włodzimierza Kostrakiewicza, zadurzonego od lat w Helenie, z wyrzutem, a za tym spojrzeniem kryło się retoryczne pytanie: Jak mogłeś to zrobić?
– A skąd ja u licha miałem wiedzieć, że ona z nagła straci przez niego rozum – odparłby zapewne Włodzimierz. Tak zresztą tłumaczył się swojemu wujowi Ignacemu, gdy ten rozpoczął sąd nad siostrzeńcem w tej delikatnej, jak zwykł mawiać, sprawie. Siostra Ignacego Ritter von Zborowskiego, Alojza Kostrakiewicz, uśmiechała się tylko nieznacznie, bynajmniej nie przekonana o winie swego syna. Owdowiała o wiele za wcześnie, a bezdzietny brat, od lat wspomagający ją w wychowaniu syna, teraz chcąc aby ten został jego wyłącznym spadkobiercą, zaproponował, że go adoptuje. Nie mogła się nie zgodzić, zwłaszcza, że wraz z majątkiem Włodzimierz zyskiwał prawo do tytułu „Ritter von”. Kostrakiewicz-Zborowski studia na Wydziale Budowy
Machin w C.K. Szkole Politechnicznej we Lwowie ukończył w roku 1883, a w styczniu 1884 otrzymał stanowisko technicznego aspiranta I klasy z uposażeniem rocznym 400 florenów na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn). Wtedy też jego droga życiowa skrzyżowała się z Edmundem Karolem von Hartem, zaangażowanym w budowę kolei na terenie Rumunii.
Do adopcji Włodzimierza doszło w kwietniu 1885 roku, gdy miał już dwadzieścia pięć lat. Wtedy właśnie o trzy lata młodsza od niego Helena sposobiła się do ślubu, na przekór wszystkiemu
i wszystkim. W opinii mieszkańców Dubiecka Rumunia była wciąż dzikim opanowanym przez Turków krajem i nie dało się im wytłumaczyć, że czasy się zmieniły i że nie trzeba już tam spieszyć z odsieczą, aby móc zamieszkać. Edmund Karol von Hardt cierpliwie tłumaczył powody, dla których udaje się do tego odległego kraju, ale rodzicom Heleny wydawały się one nieprzekonujące i kończyły się stwierdzeniem:
– Jeśli chcesz to jedź, ale nie narażaj na niebezpieczeństwo naszej córki.
Nie przemawiał do nich argument, że rok 1848 przyniósł ze sobą rewolucję także w Mołdawii, Wołoszczyźnie i Transylwanii,
w efekcie której w 1877roku Rumunia ogłosiła niepodległość, uniezależniając się w pełni od Imperium Osmańskiego, ani fakt, że 26 marca 1881 roku, dzięki poparciu Napoleona III, Karol I Ludwig von Hohenzollern został ogłoszony pierwszym królem Rumunii.
– Mieli więcej szczęścia od nas – westchnął, słysząc to, Józef Zborowski.
– To nie kwestia szczęścia, lecz układu sił geopolitycznych
w Europie – uprzejmie wyjaśnił Edmund Karol. – Po pokonaniu Turcji, Rosja zajęła ogromne obszary jej terytorium, a następnie podzieliła je pomiędzy swoich sojuszników na Bałkanach. Traktat pokojowy
w San Stefano kończąc X wojnę rosyjsko-turecką (1877–1878) gwarantował wyzwolenie Bułgarii spod panowania Imperium Osmańskiego oraz utworzenie niepodległych państw sąsiednich. Niepodległość Rumunii została uznana przez traktat berliński z 1878 roku. Tym też traktatem, aby ustabilizować sytuację na Bałkanach, Bułgaria i Serbia zostały zobowiązane do poprowadzenia linii kolejowych łączących Turcję z Europą. Orientacja w świecie polityki Edmunda Karola von Hardta, inżyniera, była zdumiewająca, ale to nie przysporzyło mu sympatii ze strony Zborowskich. Urodzony w Łodzi syn francuskich emigrantów, nie nadawał się na męża hrabianki i nie był mile widziany w Dubiecku.
– Ma tyle innych możliwości – martwiła się matka Heleny, Maria Zborowska – dlaczego wybrała właśnie jego?
Tymczasem Edmund opowiadał o rozbudowie kolei na terenie Rumunii, z którą związał swoją przyszłość.
– W Bułgarii powstała prywatna Chemins de fer Orientaux (CO) / Gesellschaft der Orientbahnen / budująca na rachunek Turcji przedłużenie Kolei Rumelijskiej przez Sofię do granicy z Serbią w Caribrodzie, zaś w Rumunii austriacko-brytyjska kompania, zarządzana przez Rittera Ofenheim von Ponteuxin, buduje magistralę Suczawa – Roman – Buzau – Ploeşti – Bukareszt i Bukareszt – Piteşti – Krajowa – Orşova. Jedna z nich biegnie w kierunku granicy węgierskiej , a druga z licznymi odgałęzieniami, m.in. do Jass, Gałacza i Braiły, w kierunku Ukrainy.
W Dubiecku spekulowano na temat tego, co łączy młodego Edmunda Karola von Hardta z urodzonym w 1820 roku w Wiedniu Victorem Ritter Ofenheim von Ponteuxin.
Victor Ritter Ofenheim von Ponteuxin dał się poznać w całej Galicji Wschodniej budując w latach 1858–61 dla towarzystwa k.k. priv. galizische Carl–Ludwig– Bahn / Kolej Karola Ludwika / pierwszą linię kolejową na tym terenie, relacji Bochnia – Lwów, prowadzącą notabene przez Przemyśl. W latach 1866–1868 trwały prace nad przedłużeniem dotychczasowej sieci na Bukowinę
i tak powstała linia Lwów – Czerniowce. Wiadomo było, że Ofenheim von Ponteuxin jest Francuzem i pochodzi z żydowskiej rodziny kupieckiej a prawo studiował głównie z myślą o karierze dyplomatycznej, lecz w to miejsce został austriackim przemysłowcem oraz honorowym konsulem generalnym Persji na dworze wiedeńskim, na co patrzono z przymrużeniem oka. Wszyscy jednak byli zgodni, że jego zasługi dla rozwoju kolei w Europie są nie do przecenienia.
W 1843 roku został urzędnikiem w Izbie Trybunału, a w 1849 w Dyrekcji Generalnej ds. Handlu Ministerstwa Kolei. Od 1856 roku zarządzał Galizische Carl Ludwig– Bahn, a w 1864 roku został udziałowcem i generalnym dyrektorem Lemberg– Czernowitz– Jassy–Eisenbahn. Marzył o połączeniu linią kolejową morza Północnego i Bałtyckiego z morzem Czarnym. Na linii kolejowej Lwów– Czernowitz doszło za jego rządów do serii wypadków, a w tym koło Jaremcza do zawalenia się mostu nad Prutem. O rekordowej rozpiętości ceglanego łuku 65 m i wysokości 28 m był przez długi czas największym mostem łukowym na świecie. Jakkolwiek wszczęto wówczas przeciwko Victor Ritter Ponteuxin dochodzenie, to po procesie sądowym w styczniu 1876 roku został uniewinniony od wszelkich zarzutów.
– Rumunia to nie dziki Zachód – żartował brat Heleny, Ludwik, któremu w ręce wpadły nowele Henryka Sienkiewicza „Sachem” i „Przez stepy” o Indianach.
Niestety to właśnie urodzony w 1869 roku, a więc o sześć lat młodszy od Heleny, Ludwik Zborowski, jako jedyny z rodziny, miał stracić życie w Rumunii w awanturze jaką tam wywołał, ale wtedy
o tym jeszcze nie wiedział. A wszystkiemu był winien jego zapalczywy charakter właściwy wszystkim Zborowskim i odziedziczony
w spadku, jak zgodnie twierdzili, po osławionym szesnastowiecznym zabijace Samuelu Zborowskim.
Tymczasem jednak wizyta Edmunda Karola von Hardta w Dubiecku zakończyła się fiaskiem. Pomimo próśb i gróźb Heleny, Maria i Józef Zborowscy stanowczo, aczkolwiek w bardzo uprzejmej formie odprawili pretendenta do ręki córki. Po wyjeździe Edmunda, Helena zamknęła się w swoim pokoju i, udając ciężko chorą, nie schodziła nawet na posiłki. Tace z nietkniętym jedzeniem wracały z powrotem do kuchni, a kiedy wreszcie zaalarmowana przez pozostałe córki hrabina Zborowska pofatygowała się osobiście do pokoju Heleny z porcją świeżego bulionu, przeraziła się tym co tam zastała. Helena nie ubrana z zapuchniętą od płaczu twarzą bardziej przypominała ducha aniżeli osobę z krwi i kości. Nawet krwi w jej ciele zdawało się już nie być, tak była przeraźliwie blada. Najbardziej zżyta z Heleną Teresa mniej więcej po tygodniu oświadczyła rodzicom, że jej siostra, a ich córka postanowiła umrzeć.
– Ona się zabije!
– Co takiego? – głosem pozbawionym emocji zapytał Józef Zborowski, zupełnie tak, jakby nie zrozumiał albo nie dosłyszał.
Nie miał ochoty na kolejną utarczkę z matką i żoną. Denerwował się, ilekroć żona zarzucała Helenie, że wychodząc za mąż za Edmunda Karola von Hardta popełnia mezalians i nie ma szacunku ani dla siebie, ani dla swojej rodziny, że obraża Boga i rodziców, którym winna jest posłuszeństwo i szacunek, a jeszcze bardziej, gdy jego własna matka patrząc na niego z wyrzutem powracała do wydarzeń sprzed pół wieku.
– To widać rodzinne – utyskiwała babka ojczysta nieposłusznej Heleny, wdowa po Wincentym Zborowskim, który zmarł w 1854 roku i został pochowany w Dubiecku. Marianna Zborowska wciąż miała żal do syna o to, że Józef zachował się onegdaj podobnie i żeniąc się wbrew woli rodziców z Marią Motylów,. za nic miał ich protesty
– Nie w tym rzecz – gotów był oświadczyć. – Ja kieruję się wyłącznie troską o jej dobro. Powody, dla których sprzeciwiał się małżeństwu córki były zgoła inne, ale wolał nie wracać do tego drażliwego tematu. Przy stole zapadła grobowa cisza, gdyż żaden z biesiadników nie śmiał się odezwać. Służba poruszała się niemal bezszelestnie wnosząc kolejne potrawy i równie cicho zbierała talerze.
– Toż to twoja nieodrodna córka – odezwała się na koniec babka Heleny – zapomniałeś już synu, jak sam przed laty umierałeś
z miłości?
Stara pani hrabina podniosła się od stołu zanim odsunięto stojące za nią krzesło i nie wiadomo, co wywołało większe wrażenie na obecnych; jej gniewny głos i groźne błyski w oczach, czy też hałas powstały po upadku mebla.
– Pora przerwać ten cyrk – powiedziała wychodząc. Maria Zborowska ani drgnęła, natomiast Józef poderwał się od stołu:
– Pozwoli mama, że ją odprowadzę?
Siostry Heleny poderwały się również, chcąc posłuchać o czym będzie mowa, lecz karcący wzrok matki przykuł je z powrotem do miejsca. Maria Zborowska wiedziała, że jeśli jej teściowa opowie się po stronie Heleny sprawa jej zamążpójścia zostanie przesądzona.
– Wygrała smarkula – ubolewała w głębi ducha Maria Zborowska zaniepokojona w najwyższym stopniu zachowaniem córki.
– Nie zdajesz sobie sprawy na co się porywasz!
– Ależ mama daruje, to nie jest wyprawa na księżyc.

***
Uwaga niby to mimochodem, rzucona przez teściową przy obiedzie, zmusiła Marię Zborowską do zrewidowania swojego stanowiska. Nie pierwszy raz zresztą wypomniano jej w tym domu i przy tym stole, pochodzenie. A przecież przez to nie czuła się ani odrobinę gorsza od innych. Wręcz przeciwnie małżeństwo z Józefem Zborowskim było źródłem jej nieustającej satysfakcji. Miała męża, o jakim inne kobiety mogą tylko marzyć.
Od chwili jednak, gdy jako młoda dziewczyna pojawiła się w majątku Zborowskich, czuła na sobie zawsze krytyczny i pełen dezaprobaty wzrok matki męża. To, że on ją kocha, zdawało się nie mieć dla Marianny Zborowskiej żadnego znaczenia. Motylówna nie była dla niego odpowiednią partią. Marianna nigdy nie zaakceptowała synowej, która w jej opinii poza urodą nie miała żadnych innych atutów, a w szczególności odpowiedniej pozycji, a na domiar złego była greko-katoliczką.
– Rzuciła na ciebie urok – irytowała się Marianna, widząc na co się zanosi.
– Nie musisz kupować browaru, aby napić się piwa – popierał żonę hrabia Wincenty Zborowski, ale syn nie chciał go słuchać, gdyż poza ciemnymi oczami Marii świata nie widział. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy z rodzicami nieopodal przemyskiej katedry w święta Bożego Narodzenia, poczuł się tak, jakby z nagła strzelił w niego piorun. Wystarczyło, aby spojrzała na niego tylko jeden jedyny raz, aby się do niego uśmiechnęła, a on już nie mógł przestać o niej myśleć. Zabiegał o jej względy czując opór również ze strony jej rodziców, bynajmniej nie przekonanych o uczciwości jego zamiarów. Obawiali się, że zbałamuci Marię, a na koniec ożeni się z jedną z tych niezbyt urodziwych, ale za to mocno posażnych panien. A miał młody hrabia Józef Zborowski w czym wybierać, bo choć sam nie legitymował się kluczem dóbr, nosił znakomite nazwisko i wszędzie był witany
z otwartymi ramionami, podobnie jak przed laty jego ojciec Wincenty Zborowski, który pojawił się w krakowskim po upadku powstania listopadowego. Maria Motylówna odwzajemniła uczucia niewiele od siebie starszego Józefa Zborowskiego i po ślubie osiadła razem z nim w niewielkim majątku w Dubiecku. Marianna nie zaakceptowała synowej nawet wówczas, gdy ta po urodzeniu pierwszego dziecka była bliska śmierci.
– Mamo, okaż jej trochę serca – błagał zrozpaczony i odchodzący od zmysłów Józef.
Istniało niepisane prawo, że rodzice jego żony, Barbara i Ksawery Motylowie wstępu na teren posiadłości Zborowskich nie mają. Złamał je widząc, że żona umiera i po nich posłał. Zjawili się w towarzystwie prałata Motyla, który odprawiał nad Marią egzorcyzmy, tak przynajmniej uznała stara hrabina Zborowska, kiedy matka Marii poprosiła, aby zostawili je same.
– To wiedźma – przeżegnała się Marianna Zborowska, mrucząc pod nosem, że Motylowa rzuca czary.
Nie żałował tego co zrobił, bo jakimś cudem po tej wizycie Maria zaczęła wracać do zdrowia.
***
Matka mojej prababki, Maria Zborowska, urodzona w noc listopadową 1830 roku w Gorlicach miała młodszą siostrę Katarzynę, którą wydano za o wiele od niej starszego, lecz uchodzącego za potentata finansowego kniazia Stefana Glińskiego.
Obie córki Ksawerego Motyla i Barbary de domo Zatwardnickiej, były zjawiskowo piękne, dobrze urodzone i wykształcone, obie wyszły doskonale za mąż, lecz żadna z nich nie zaznała tak wielkiej miłości jak Helena. Żadna z nich nigdy nie odważyłaby się sprzeciwić woli rodziców. Tak były wychowane. Posłuszne ojcu i Bogu. Ich brat profesor Narcyzy Motyl dostąpił godności prałata w kościele katolickim i w końcowym okresie swego życia był proboszczem w Uhrowie, gdzie zmarł w 1873 roku, na szczęście zanim wybuchł skandal wywołany przez jego siostrzenicę.
Dziadek mojej prababki Heleny, Wicenty Zborowski, był uciekinierem z zaboru rosyjskiego. W czasie powstania listopadowego zmuszony był opuścić rodzinną Białą Cerkiew, gdyż groziło mu zesłanie na Syberię. Ciężko ranny znalazł schronienie w majątku należącym do Karczewskich, szlachty o mocno patriotycznych tendencjach i szybko wpadł w oko ich córce Mariannie. Tak długo leczył rany, że na koniec nie pozostawało mu nic innego, jak oświadczyć się córce dziedzica. Karczewscy mariaż ten poczytywali sobie za zaszczyt, bo Wincenty Zborowski wywodził się z jednego najwspanialszych magnackich rodów, który wyeliminowany został z gry o tron na skutek zawiści innych i waśni religijnych.
W niedługi czas po tym jak Wicenty Zborowski nastał u Karczewskich w ślad za nim zjawił się tam duch Samuela Zborowskiego, przywołany przez Juliusza Słowackiego w dramacie o tym samym tytule i nie wątpię, że zarówno Wicenty Zborowski, jak i później jego synowie Józef, Wojciech, Ludwik i Aleksander, recytowali wers po wersie, upajając się tekstem, jako że klęska Polski związana została w tym utworze ze zwycięstwem ducha Jana Zamoyskiego. Z mroku dziejów wciąż wyłaniała się postać Samuela w opinii Wincentego Zborowskiego bestialsko zamordowanego i choć nie było na to żadnych dowodów, wszyscy wierzyli, nie wyłączając samego zainteresowanego, że łączą go ze ściętym Banitą więzy krwi. Wincenty nader często zabawiał swoich gospodarzy i ich gości opowieściami o tym, co wydarzyło się na dworze królewskim w Krakowie przed dwustu pięćdziesięciu laty, a oni dziwili się skąd wie tyle o swoim pochodzeniu.
– Są zbrodnie, o których się nie zapomina – mawiał w takich wypadkach, wywodząc, że gdyby nie Jan Zamoyski nigdy by nie doszło do ścięcia jego antenata Samuela Zborowskiego. – Pamięć o nim była przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i każdemu z nas ojciec mówił, że ma o tym pamiętać.
Na niezbyt hucznym ślubie Marianny Karczewskiej i Wincentego Zborowskiego, jednakowoż obowiązywała żałoba narodowa, pojawił się nieoczekiwanie brat pana młodego, Stanisław Zborowski, lwowski prawnik zajmujący się zagadnieniami z historii prawa. Duch Samuela Zborowskiego, który najwyraźniej fascynował obu braci przetrwał w opowieściach rodzinnych przekazywanych
z pokolenia na pokolenie, więc obaj szukali jego śladów.
– Samuel został stracony 26 maja 1584. a okoliczności tego zdarzenia opisał w swoim „Pamiętniku” siostrzeniec Zborowskich, wojewoda Jan Zbigniew Ossoliński – wyjaśnił dr Stanisław Zborowski, lecz ani on, ani jego brat Wincenty, nie potrafili jasno określić, od którego z siedmiu synów Marcina Zborowskiego się wywodzą. Wincenty uważał się za duchowego spadkobiercę jednego z braci Samuela, zaś Stanisław, jak przystało na prawnika, wolałby raczej opierać się na dokumentach. Do tych żaden z nich nie mógł dotrzeć, jako że powrót do Białej Cerkwi groził im zesłaniem na Sybir. Ich ojciec, Jan Zborowski, zresztą już nie żył, więc nie mieli też do kogo tam wracać. Podkreślali, że szczęśliwie nie doczekał konfiskaty swojego majątku. Obaj pamiętali, że ich dziadek Hieronim Zborowski snuł całe opowieści na temat upadku rodu po śmierci Samuela i krzywdy wyrządzonej im przez Zamoyskich, o której pamięć nie tylko przetrwała, ale była wciąż żywa.
– To jak niezabliźniona rana mawiał staruszek – cytował dziadka Zbigniew Zborowski, dodając tytułem komentarza, że w aktualnej sytuacji nie ma to już żadnego znaczenia, po czym następował długi wykład na temat dalszych losów braci Zborowskich, o których wszelako niczego pewnego powiedzieć nie potrafił.

***
Helena urodziła się jako czwarte z kolei dziecko Józefa i Marii Zborowskich. Jako pierwsza przyszła na świat w 1851 roku Rozalia, dwa lata później Katarzyna, a po niej Joannes. Szczęście tej pary zmącił wybuch powstania styczniowego. Na nic zdały się błagalne prośby i łzy ciężarnej wówczas Marii. Józef Zborowski ani myślał stać z założonymi rękami. Na odezwę Rządu Narodowego zebrał ludzi i konie i przekroczył granice Królestwa, by, tak jak niegdyś jego ojciec, ruszyć do walki z zaborcą.
Joannes, choć był bardzo mały, zapamiętał dzień w którym jego ojciec wyruszał na wojnę. Józef powrócił do domu z powstania tylko z lekka poturbowany, lecz całkowicie załamany psychicznie.
Maria Zborowska miała już trzydzieści dwa lata, kiedy przy szczęku zbroi poczęta została Helena i choć była przerażona tym co ją czeka i co czeka cały naród, optymizm wszelako zwyciężał.
Nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości była zbyt silna, aby mogła się załamać. Nie mniej przerażona była jej teściowa, wdowa po Wincentym Zborowskim, który cudem tylko uniknął zesłania po upadku powstania listopadowego. Opowiadał, że majątki szlachty zamieszanej w powstanie objęto konfiskatą, czynnych uczestników powstania skazano wraz z rodzinami na zesłanie na roboty do Rosji, a przywódców politycznych i wyższych oficerów skazano na śmierć. Amnestię ogłoszono dopiero w 1855 roku w związku z wizytą cara Aleksandra II w Polsce.
– Czy tym razem się uda, czy też będzie podobnie? – zastanawiała się w głębi ducha Marianna doskonale pamiętająca dzień, kiedy w majątku jej rodziców, położonym na terenie Rzeczypospolitej Krakowskiej, która stała się azylem dla uchodźców uciekających z armii rosyjskiej, zjawił się niczym duch, ledwie trzymając się na nogach, młody Wincenty Zborowski. Trzeba go było ukryć, bo za zdziesiątkowanym korpusem generała Różyckiego zbiegłym wraz z księciem Adamem Czartoryskim do Krakowa, nadciągały oddziały rosyjskie dowodzone przez generała Rudigera. A mimo to, przez następne lata Kraków spełniał rolę serca narodu łącząc ziemie polskie pod zaborami z emigracyjnym rządem Paryżu, co było solą w oku zarówno Rosji jak i Austrii. Asumpt do zdławienia Rzeczypospolitej Krakowskiej dał wybuch rewolucji krakowskiej, po której, w 1846 roku, Kraków został włączony do Galicji. Sprawa polska jednak wciąż żyła i zaangażowany w nią był pierworodny syn Wincentego i Marianny. Józef Zborowski przepowiedział wybuch powstania styczniowego po tym, jak w Królestwie wprowadzono przymusowy zaciąg do wojska rekrutując kolejnych 30 000 mężczyzn.
Helena urodziła się z końcem 1863 roku kiedy należało spodziewać się, że powstanie niebawem upadnie. Miała zaledwie siedem miesięcy kiedy na murach warszawskiej cytadeli nawisł Romuald Traugutt, Krajewski, Toczyski, Żuliński i Jezioranski. Królestwo Kongresowe przekształcono w Nadwislanski kraj. Na Syberię wysłano 80000 ludzi. Tym razem skazańcy nie mieli doczekać się amnestii. Helena dorastała a naród pogrążał się w żałobie po klęsce powstania styczniowego.
W 1865 roku Zborowskim urodził się drugi syn Wincenty. Po nim przyszedł na świat Władysław Zborowski, a jego rodzicami chrzestnymi została Anna wdowa po Wojciechu Zborowskim i starszy brat Józefa, Ludwik Zborowski. Teraz już nikt nie miał nadziei na odzyskanie przez kraj kiedykolwiek niepodległości. Ta umarła bezpowrotnie, a pomimo to Zborowskim rodziły się kolejni synowie – Ludwik, August, Bronisław – i córki – Zofia i Teresa –.

***
Mieszkali w Galicji stanowiącej część wielonarodowej Monarchii Austro– Węgierskiej, gdzie co raz pojawiały się ruchy separatystyczne Węgrów, Ukraińców, narodów bałkańskich, a wreszcie zaczął zagrażać jej anarchizm. Na szczęście wojna krymska popsuła uprzednią zgodność Austrii i Rosji co do sprawy polskiej, ochłodziła też stosunki Rosji z Niemcami. Osłabienie monarchii austriackiej w wyniku przegrywanych wojen z Francją i Piemontem w 1859 roku, później z Prusami w 1866 przyniosło poszerzenie autonomi i wydanie przez cesarza dwóch aktów: tzw. dyplomu październikowego z 1860 oraz patentu lutowego z 26 lutego 1861. W patencie utrzymano Radę Państwa i Sejmy Krajowe, którym pozostawiono mniej ważne sprawy lokalne. Na podstawie tego okrojonego aktu konstytucyjnego wydano akty prawne, które określały podstawę ustroju w królestwie Galicji i Lodomerii. Władzę reprezentował namiestnik pochodzenia polskiego, rezydujący we Lwowie, któremu podlegały powiaty i starostwa. Galicja oraz inne kraje koronne otrzymały sejm koronny. Składał się ze 161 członków, z czego 12 zasiadało w nim z racji zajmowanych stanowisk, zaś 149 posłów pochodziło z wyboru. Ich kadencja trwała 6 lat. Sejm Krajowy we Lwowie był kompetentny tylko w niektórych sprawach wewnętrznych takich jak gospodarka, oświata i kultura, ale początkowo miał także prawo wyboru delegatów do Izby Poselskiej Rady Państwa, co miało istotne znaczenie albowiem posłowie polskiej narodowości zorganizowani byli w prężnie działające Koło Polskie liczące się na arenie politycznej Austrii. Sytuacja zmieniła się w 1873 r., gdy wprowadzono bezpośrednie wybory do Izby Poselskiej Rady Państwa, lecz pomimo to niektórzy posłowie Sejmu Krajowego wciąż uzyskiwali także mandat poselski w Wiedniu. W układzie politycznym Sejmu Krajowego dominację przez praktycznie cały okres jego istnienia zachowywało stronnictwo konserwatywne. Konserwatyści, choć głosili lojalizm wobec władz w Wiedniu, chcieli poszerzenia autonomii Galicji. Ich program pracy organicznej oparty był na przekonaniu, iż społeczeństwo jest swego rodzaju organizmem, który może funkcjonować sprawnie tylko wtedy, gdy zdrowe i silne są jego poszczególne organy. Coraz częściej też pojawiały się głosy, że skoro nie da się pokonać zaborcy zbrojnie trzeba z nim współpracować dla osiągnięcia maksymalnych korzyści.
Zaczęto przekonywać Józefa, aby się włączył do pracy u podstaw. W pierwszej kadencji do Sejmu Krajowego wszedł Zygmunt Zatwardnicki, kuzyn Heleny ze strony jej babki Barbary Motyl de domo Zatwardnickiej. W drugiej, czwartej i piątej znalazł się brat Józefa, Aleksander Zborowski starosta w Myślenicach i późniejszy starosta nowosądecki. Z czasem Józef Zborowski postawił na reformy i zaczął kandydować do Rady Państwa. Bywał w Wiedniu częściej aniżeli we Lwowie czy w Krakowie, mogła więc Helena, bywając w najelegantszych salonach i na balach, zrobić podobnie jak jej siostry, świetną partię. Wybrała Edmunda Hardta cudzoziemca, o którym tak naprawdę nikt nie mógł powiedzieć nic pewnego, poza tym, że urodził się 5 listopada 1856 roku jako syn Rainholda i Amalii z Zinsorów i został ochrzczony w kościele ewangelicko-augsburskim w Łodzi, zaś jego rodzicami chrzestnymi zostali Jan Hardt, Karol Schulz, August Fronczek, Amalia Sisser i Teresa Louge. Tyle wynikało z dokumentu jakim była metryka urodzenia, którą przedstawił.
– Skąd się właściwie ci Hardtowie wzięli? – irytował się Józef Zborowski skłonny przystać na szalony plan swojej córki. – Jaki diabeł przywiódł ich do Polski ?
Starający się o jej rękę Edmund Karol, którego rodzina zainwestowała sporą ilość pieniędzy w rozwijający się przemysł włókienniczy, nie był już młodzieńcem, lecz dojrzałym mężczyzną. Uchodził za inżyniera, budowniczego kolei. Przystojny i elegancki, a przy tym o nienagannych manierach, był ozdobą wiedeńskich salonów, ale to też się Józefowi Zborowskiemu najwyraźniej nie podobało.
Zwrócił się więc do swojego bratanka Jana Zborowskiego, starszego od Heleny o kilkanaście lat, statecznego sędziego sądu grodzkiego w Krakowie, z prośbą o pomoc w tej sprawie. Zdziwił się niepomiernie, gdy Jan Zborowski wrócił do Dubiecka z wiadomością, że dziadek Edmunda Karola, Mateusz vel Mathieu von Hardt, urodzony XII 1804 roku w Diedesfeld kanton Neustadt, departament Mont– Tonnene 23 pluviose’a, był Francuzem a nie Niemcem.
– Przybył na ziemie polskie wraz z małżonką Fryderyką Weinholtz – ustalił Jan Zborowski, wysławszy uprzednio do Łodzi swojego kancelistę na przeszpiegi.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Józef, choć po prawdzie to była dobra wiadomość, aczkolwiek nie rozwiązywała problemu.
– Synowi tegoż Mateusza, Leopoldowi Hardtowi, urodzonemu 1 lutego 1838 roku w Aleksandrowie w kantonie łęczyckim, jako rezydującemu w Polsce Francuzowi , w 1851 roku przyznane zostało prawo do zwolnienia z obowiązku służby wojskowej w piechocie ( armii lądowej ), i w marynarce Jego Wysokości Cesarza Wszechrusi, stosownie do konwencji dyplomatycznych opierających się na wzajemności – odparł sędzia, dodając, że obywatelstwo francuskie Leopolda Hardta potwierdził Konsul Generalny Francji w Warszawie C.Bernard des Luard Lisards, co było wystarczającym dowodem.
– Leopold to brat Edmunda Karola? – dociekał wciąż niestrudzony Józef Zborowski.
– Nie – zaprzeczył Jan. – To jego stryj.
– Ożeniony z Fryderyką Weinholtz Mateusz vel Mathieu von Hardt doczekał się pięciu synów. Oprócz wspomnianych już Leopolda Hardta i Rainholda, ojca Edmunda Karola, było jeszcze trzech innych, młodszych od nich chłopców. Wszyscy cieszą się nieposzlakowaną opinią – orzekł na koniec Jan Zborowski.
Bynajmniej nie zamierzał przekonywać Józefa Zborowskiego
o słuszności wyboru dokonanego przez Helenę, ale mimo woli zaczął zastanawiać się nad jej perspektywami na zamążpójście
w wypadku, gdyby pozostała w Dubiecku.
– A poza tym, co tu dużo mówić stryju, nie jest dzisiaj łatwo wydać córkę dobrze za mąż. Jego zamyślony wzrok przesuwał się po twarzach siedzących przy wielkim stole panien i na koniec doszedł do wniosku, że dobrze by było, gdyby chociaż jedna z pięciu jego kuzynek była szczęśliwa. Helena promieniała wręcz szczęściem na kilometr, co nie uszło uwadze żony Jana.
Małżonka przybywała wraz z nim do Dubiecka, aby przedstawić rodzinie urodzoną 3 sierpnia 1881 roku córeczkę Wandę Zborowską. Wanda w przyszłości miała zostać żoną generała Sosnowskiego.
Ostatecznie ślub się odbył, ale poza młodszym bratem Edmunda Karola, Karolem Edmundem, który wystąpił w roli drużby pana młodego, inni członkowie jego rodziny nań nie przybyli. Trudno dzisiaj z całą pewnością powiedzieć jaka była tego przyczyna, ale można się domyślać, że nie byliby w majątku hrabiego Zborowskiego w Dubiecku mile widziani. Na próżno Helena wywodziła, że Polska zawsze utrzymywała dobre stosunki z Francją, a przodkowie to nawet stamtąd króla sprowadzili.
– Henryk Walezy był Francuzem – upierała się przy swojej racji – a Zborowscy po niego do Francji jeździli.
– Ano jeździli – musiał przyznać Józef Zborowski – ale po zgubę, bo nic dobrego z tego dla Rzeczypospolitej nie wynikło. Król uciekł i trzeba było go kimś zastąpić… – zasępił się. – Batory wiedział, że Zborowscy od samego początku optowali za Habsburgiem, więc choć udzielił Samuelowi Zborowskiemu schronienia w Siedmiogrodzie po awanturze z Wapowskim, której biedak nie przeżył, później nie pomny jego zasług, nie tylko że nie wystąpił w jego obronie, ale dał zgodę na ścięcie.
***
Helena wyobrażała sobie, że wjedzie do stolicy Siedmiogrodu, tak jak niegdyś Izabela Jagiellonka, córka Zygmunta Starego i królowej Bony, a przy tym jej ulubienica wydana za Jan Zápolya, króla Węgier.
– To też był kiedyś wolny kraj – uświadomił jej ojciec dbały o edukację swoich dzieci. Wiązał utratę niepodległości przez Polskę nie tylko z problemami wewnętrznymi kraju, ale przede wszystkim winą obarczał dawnych władców Polski, którzy pozwolili na nagły wzrost potęgi Habsburgów.
– A mogli mu zapobiec? – zapytała Helena.
– Trudno powiedzieć – odpowiedział z powagą Józef Zborowski – ale mogli próbować utrzymać przynajmniej tron węgierski.
Był przekonany, że gdyby Zygmunt Stary wystąpi w obronie swojej córki po śmierci jej męża i zapewnił sukcesję tronu węgierskiego wnukowi, Janowi II Zygmuntowi Zápolya, losy Europy potoczyłyby się inaczej.
– Jedno jest pewne, że nie należało stać z założonymi rękami i patrzeć, jak u boku Polski wyrasta mocarstwo – dodał.
– Ich legendarną siedzibą był Habichtsburg Jastrzębi Zamek, wybudowany w kantonie Aargau w Szwajcarii przez hrabiego Bryzgowii Guntrama Bogatego,którego potomek został wybrany królem niemieckim w 1273 jako Rudolf I. W 1278 przekazał swym synom w dziedziczne władanie Austrię i Styrię po wygasłej dynastii Babenbergów. Później Habsburgowie sięgnęli po tron czeski, a następnie po przegraniu przez Węgrów bitwy z Turkami pod Mochaczem, również po węgierski. Sukces jednak zapewniła im polityka dynastyczna prowadzona w myśl zasady, że wojny należy pozostawić silnym, a samemu zawierać szczęśliwie mariaże. Wyobraź sobie, że w 1490 roku Maksymilian I Habsburg, król Rzymian, był jeszcze uchodźcą z okupowanego przez Węgrów Wiednia. Role się odwróciły dopiero później.
– To ten sam, za którym optowali bracia Zborowscy, po śmierci Zygmunta Augusta – wtrącił Ignacy Ritter von Zborowski, bawiący właśnie w Dubiecku z wizytą.– Obaj z ojcem uważamy, że nie należało ich popierać.
– Ale Jagiellonowie również dbali o odpowiednie koligacje – podchwyciła Helena chcąc przypodobać się ojcu – i drugą z córek wydali za Szweda.
– Nie ulega wątpliwości, patrząc wstecz, że zawsze najkorzystniejsza dla Polski była unia personalna z Węgrami. Sprawdziła się doskonale po śmierci Kazimierza Wielkiego, więc gdyby po śmierci Jan Zápolya, Zygmunt Stary nie dopuścił do utraty Węgier przez Izabelę, nie zawładnęliby tym krajem Habsburgowie. A kto wie, może tron polski przypadłby wówczas jej synowi Janowi II Zygmuntowi Zápolya, na takiej samej zasadzie na jakiej dostał go później Zygmunt III Waza – podsumował dyskusję Józef Zborowski.
– Tyle tylko, że bracia Zborowscy nie mogli takiego obrotu rzeczy przewidzieć – mruknął sarkastycznie pod nosem Ignacy Ritter von Zborowski, sięgając po cygaro.
Po tej rozmowie Helena zainteresowała się historią Izabeli Jagiellonki, lecz w żaden sposób nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do wygnania jej z kraju po śmierci męża.
– To skomplikowane, moja droga – zrobił jej wykład na temat pięknej królewny Ignacy Ritter von Zborowski, znakomity prawnik i historyk w jednej osobie.
– Zygmunt Stary, którego pierwszą żoną była Barbara Zápolya, wyraził zgodę na małżeństwo córki Izabeli z od lat zabiegającym o jej rękę Janem Zápolya, pod warunkiem zawarcia pokoju z Ferdynandem Habsburgiem. Niestety, na mocy zatwierdzonego w1538 roku układu Węgry zostały podzielone między Ferdynanda i Jana, który zachował wprawdzie dożywotni tytuł króla Węgier, ale sukcesja po nim miała przypaść Ferdynandowi i jego spadkobiercy. Tak więc ewentualni przyszli potomkowie Izabeli i Jana nie mieli praw do korony, w zamian mieli otrzymać odszkodowanie pieniężne, tytuł książęcy i dobra na Spiszu. Tymczasem, po śmierci króla, antyhabsbursko nastawiona szlachta na zgromadzeniu narodowym w Rákos wybrała na kolejnego króla syna Izabeli, jako Jana II Zygmunta. Owdowiała Izabela pozostała na zamku w Budzie jak w potrzasku, gdyż wkrótce na Węgry uderzyła armia Habsburgów. Z drugiej strony zagrażali jej pozycji Turcy Osmańscy i choć pokonali wkrótce Austriaków, dla Węgier nie oznaczało to sukcesu, gdyż armia turecka zajęła stolicę wraz z centralną częścią kraju i Izabela musiała udać się z synem do Siedmiogrodu, który miał być odtąd krajem lennym wobec Porty Osmańskiej.
– Wyobraź sobie, moja droga, że ten Turek Sulejman, proponował nawet Izabeli małżeństwo i chciał ją zabrać do haremu jako jedną ze swoich żon – salon wypełnił się gromkim śmiechem jednego z braci Heleny.
– Przestańcie ją straszyć – wystąpił w obronie Heleny Zborowskiej jej ojciec, tymczasem Ignacy Ritter von Zborowski powrócił do przerwanego wykładu.
– Węgry, jakie podlegały wówczas formalnej władzy Izabeli miały stać się w przyszłości Księstwem Siedmiogrodu. Na skutek wojny domowej, 19 lipca 1551 Jagiellonka została zmuszona do podpisania z Ferdynandem ugody i wydania węgierskich insygniów koronacyjnych. Od 1551do 1556 przebywała na wygnaniu i dopiero w lutym 1556 roku przybyła do Lwowa, oficjalnie by doglądać swoich dóbr. W praktyce zaś, by być bliżej Węgier. Tu dowiedziała się o postanowieniach sejmu siedmiogrodzkiego, który zwołany 2 lutego 1556 w Tordzie postanowił wezwać Jagiellonkę i jej syna do Siedmiogrodu, by oddać im władzę nad krajem. Wtedy też wybuchły walki między stronnikami Habsburgów i Zápolyów, lecz ostatecznie Ferdynand zrzekł się Siedmiogrodu. Izabelę witał przyszły książę tego kraju, młody wówczas możnowładca Stefan Batory. Izabela zmarła 15 września 1559 w Gyulafehérvár w Rumunii, a władzę po niej objął Jan Zygmunt, który wkrótce zrzekł się węgierskiego tytułu królewskiego i przyjął tytuł pierwszego księcia Siedmiogrodu.
***
Kilka lat po tej rozmowie, mieszkając w Ploiesti w Rumunii, Helena postanowiła odwiedzić XI wieczną Katedrę św. Michała
w odległym o ponad 300 kilometrów Alba Iulia, dawnym Gyulafehérvár, gdzie pochowana została Izabela Jagiellonka i miejsce to zrobiło na niej niesamowite wrażenie, a nawet doświadczyła swoistego rodzaju de ja vu, o czym opowiadała po latach moja babcia Adela Dunin Wąsowiczowa, która towarzyszyła matce w tamtej wyprawie jako mała dziewczynka. Zapamiętała, że w 1442 roku, wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyady wykorzystał katedrę jako cytadelę w głównej bitwie
z Turkami, a następnie ją rozbudował tak, aby stała się miejscem jego pochówku.
Musiałam przyznać, że rzeczywiście zachodzi jakieś podobieństwo pomiędzy losami Heleny ze Zborowskich Hardtowej a losami Izabeli Jagiellonki, która owdowiała mając zaledwie 21 lat po niespełna półtorarocznym okresie małżeństwa i musiała stoczyć twardą walkę w interesie praw swego jedynego syna, walkę, w której nawet własny ojciec, król Zygmunt Stary, władca potężnej wówczas i liczącej się w świecie Polski, odmówił jej wsparcia.
Alba Iulia, znana w starożytności jako Apulum, jedno z największych centrów rzymskiej Dacji, stała się miejscem pielgrzymek następnych pokoleń. Dotarła tam w latach 70. moja mama. Dotarłam również i ja, a zbudowana na planie krzyża łacińskiego, jako trójnawowa bazylika z transeptem, Katedra św. Michała zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wędrowałam po twierdzy poszukując śladów pięknej Jagiellonki, Samuela Zborowskiego, który tu właśnie po ucieczce z kraju znalazł schronienie, a wreszcie mojej prababki Heleny, która najpiękniejsze lata swego życia spędziła na siedmiogrodzkiej ziemi, podobnie jak Polska, zawładniętej przez Habsburgów. Nie udało mi się tylko odnaleść grobu Edmunda Karola von Hardta, mojego pradziadka. I dopiero tam w Alba Iulia, gdy pochyliłam się nad sarkofagiem Izabeli Jagiellonki, ulubionej córki królowej Bony, kobiety mądrej i starannie wykształconej, a przy tym silnej, zadałam pytanie, z jakich powodów Samuel Zborowski skazany na banicję w 1573 roku, właśnie tutaj szukał schronienia. Izabela nie żyła już od trzynastu lat, w 1571 roku zmarł też jej syn Jan Zygmunt, wnuk Zygmunta Starego i siostrzeniec Zygmunta Augusta oraz Anny Jagiellonki, a władza przeszła w ręce Stefana Batorego. Samuel Zborowski nie mógł przewidzieć, że w niespełna dwa lata później, z 18 na 19 czerwca 1574 r Henryk Walezy pospiesznie opuści Polskę, a na wawelskim tronie zasiądzie Stefan Batory. Z tego punktu widzenia wybór Siedmiogrodu wydaje się irracjonalny, chyba że kryły się za nim jakieś inne, tajemnicze wręcz przesłanki. Również pytanie, dlaczego nie szukał wsparcia u Habsburgów pozostaje bez odpowiedzi, zwłaszcza że również Stefan Batory początkowo związany był z Habsburgami i nawet w 1549 roku w imieniu cesarza Ferdynanda I Habsburga wziął udział w Mantui w zaślubinach jego córki Katarzyny Habsburżanki z Franciszkiem III Gonzagą, a przecież był to czas wojny pomiędzy Habsburgami a Izabelą Jagiellonką.

***
Wracając z powrotem do czasów młodości mojej prababki Heleny ze Zborowskich Hardtowej trzeba powiedzieć, że koleją zainteresował się i związał z nią swoje losy nie tylko jej mąż Edmund Karol von Hardt. Nie mniej zafascynowany tym nowym, jakby na to nie patrzeć, zjawiskiem i wynikającymi stąd możliwościami, był Włodzimierz Kostarkiewicz, noszący po adopcji przez Ignacego Ritter von Zborowskiego oba nazwiska. W 1889 roku uzyskał prawo do tytułu Ritter von. W styczniu 1886 był już inżynierem elewem I klasy w Przemyślu, a więc nieopodal Dubiecka i zarabiał 700 guldenów. Bywał częstym gościem w Dubiecku, już po wyjeździe stamtąd Heleny, i uspokajał jej rodziców. Równoczesnie Ignacy Juliusz Zborowski namawiał synów Józefa Zborowskiego do wyjazdu do Rumunii, podkreslając, że istnieje tam ogrone skupisko Niemców powstałe w skutek kolonizacji Siedmiogrodu przez Sasów.
– To także ich kraj – wywodził – a kolonizacja została zapoczątkowana jeszcze w średniowieczu przez króla Gejzę II, który sprowadzając nowych osadników dążył do zaludnienia ówczesnych kresów państwa węgierskiego. Koloniści przybywali głównie z zachodnich części Świętego Cesarstwa Rzymskiego i w większości posługiwali się dialektami frankońskimi.
– O tym akurat Edmund Hardt nam nie mówił – podchwycił hrabia Józef Zborowski.
– Nic dziwnego – roześmiał się Juliusz – nie chciał
w naszych oczach uchodzić za Niemca.
– Nie jest Niemcem – kategorycznie stwierdził Józef Zborowski.
– Mówi doskonale po francusku – dodała jego żona.
– Ależ, wszyscy mówimy doskonale po francusku – w oczach Kostrakiewicza, znanego z nieokiełzanego poczucia humoru, pojawiły się figlarne ogniki.
– Moi synowie nie muszą pracować – oponowała zazwyczaj
z oburzeniem hrabina Zborowska, ilekroć była mowa o wyjeździe kolejnego dziecka do Rumunii. Śmiertelnie się bała, że niebawem straci wszystkich, a dwór opustoszeje całkowicie. Coraz częściej zdarzały się dnie, kiedy do obiadu zasiadała sama z mężem i z żalem myślała o czasach, kiedy trudno było pomieścić wszystkich przy stole. A w święta i w zapusty, to już w ogóle... Zawsze z radością witała więc gości, a Kostrakiewicz i jego matka, wciąż piękna Alojza, byli szczególnie mile widziani.
– Czasy się zmieniają, dobrodziejko, teraz młodych ludzi ciągnie w świat – dopowiadał w takich wypadkach Włodzimierz. – A wy z pewnością myślicie, że wystarczy, że złowią dobry posag – natrząsał się w duchu.
Zwyciężyła jednak ciekawość i młodzi chłopcy wyruszyli w drogę, choć nie wszyscy do Rumunii. Dwóch braci Heleny wyjechało razem na pokładzie tego samego statku do Ameryki. Jako zawód każdy z nich podał po niemiecku „tapicer, siodlarz”, a potem rzeczywiście obaj pracowali w fabryce powozów. Władysławowi w dość krótkim czasie udało się nauczyć języka angielskiego,
i, pomimo że musiał pracować aby utrzymać młodą żonę i dziecko, jakimś cudem zdołał uzyskać dyplom lekarza. A że cudów nie ma, należy przypuszczać, że medycynę zaczął studiować we Lwowie, Krakowie czy Wiedniu jeszcze przed wyjazdem do Ameryki. W ogłoszeniu z 1902 roku podał, że oprócz amerykańskiej specjalności posiada również „european faculty.”W Ameryce obaj bracia mieszkali najpierw u niejakiego Stefana Zborowskiego, który najprawdopodobniej wyjechał dużo wcześniej i założył fabrykę powozów w Nowym Yorku. On też pomógł Janowi założyć w branży krawieckiej własny interes. Według relacji Władysława Jan zginął w wojnie amerykansko-hiszpanskiej na Kubie, niewykluczone jednak, że Władysław chciał przedstawić przedwczesną śmierć brata w nieco heroicznym świetle, aby umniejszyć tym żal matki Marii. Młodszy od niego o dobrych kilka lat Władysław Zborowski prowadził praktykę lekarską w Filadelfii i tam zmarł. Najmłodszy z rodzeństwa Bronisław wybrał seminarium duchowne, lecz kiedy je ukończył nie przyjął święceń kapłańskich i ostatecznie podjął studia na wydziale filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Świat wydawał się teraz mały, a w każdym razie był łatwo dostępny odkąd pojawiła się na nim kolej, więc nie bacząc na trudy podróży bywał częstym gościem w Rumuni. On też nalegał na wyprawę do Sächsisch Regen na terenie północnego Siedmiogrodu.
– Z całą pewnością zachowały się tam zamki krzyżackie – zachęcał siostrę pełen entuzjazmu, nie bacząc na jej stan.
– To nie takie proste, Bronku, jak ci się wydaje – starała się ostudzić jego zapały – nie mogę ot tak, po prostu zostawić tu dzieci. Jedź sam.
Tym sposobem Bronisław Zborowski dotarł do Sibiu, założonego w początkach XII wieku przez saskich kolonistów
i opisał je później w swoim dzienniku z podróży. Był to doskonały reportaż z poszukiwania śladów gen. Józefa Bema, który 15 marca 1849 w czasie powstania węgierskiego dowodził w okolicach Sybinu powstańcami węgierskimi w bitwie przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Najprawdopodobniej reportaż ten zainspirował Jana Stykę do namalowania obrazu pod tytułem „Panorama siedmiogrodzka”.
– Nad miastem położonym u stóp karpackich gór Parâng, z w pełni zachowaną średniowieczną starówką wznosi się katedra kalwińska i cerkiew prawosławna, a spacerując wąskimi uliczkami odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał przed wiekami – pisał Bronislaw Zborowski w liście do swego ojca Józefa Zborowskiego. – Fascynujący kraj, istny kulturowy tygiel... Chwilami wydaje mi się, że stanę oko w oko z Drakulą, choć trudno uwierzyć, że był wampirem, wiadomo na pewno, że był Seklerem, członkiem spoleczności strażników granic, czyli potomkiem zmadziaryzowanych w XII wieku Pieczyngów, którym udało się zachować własną tożsamość.
***
Tymczasem pracując na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn) Kostrakiewicz-Zborowski poznał, a następnie poślubił w roku 1887 Marię Franciszkę Wierzbicką, córkę inżyniera Ludwika Wierzbickiego. Rok później we Lwowie Maria urodziła pierworodnego syna Juliusza. Ze Lwowa Kostarkiewiczowie przenieśli się do Nowego Sącza, gdzie Włodzimierz otrzymał stanowisko Inspektora kolei państwowych i naczelnika warsztatów kolejowych.
W tym czasie Nowym Sączem zarządzał jako starosta Aleksander Zborowski, brat Józefa Zborowskiego. Tu przyszły na świat dwie córki Wlodzimierza Kostrakiewicza-Zborowskiego, Helena i Wanda (1894). W 1894 mianowany został delegatem Komisji Krajowej dla Spraw Przemysłowych z zadaniem organizacji uzupełniających szkół przemysłowych. W tym samym czasie jego przybrany ojciec Ignacy Ritter von Zborowski został prezydentem Sądu Krajowego Wyższego w Krakowie. Drugi taki sam sąd istniał we Lwowie i oba działały jako trzecia instancja odwoławcza nad sądami powiatowymi i sądami krajowymi. Niezależnie od nich w Wiedniu funkcjonował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości a obok niego Trybunał Stanu, jako sąd prawa publicznego, do którego w jakiś czas później powołany został Ignacy Ritter von Zborowski.
Była to więc wybitnie prawnicza rodzina, złożona zarówno z teoretyków prawa, takich jak dr Stanisław Zborowski ze Lwowa, brat dziadka mojej prababki Heleny, czy jego syn sędzia sądu grodzkiego w Krakowie Jan Zborowski.
***
Maria Zborowska była osobą w wysokim stopniu praktyczną i przewidującą, na nic jednak zdały się wszelkiej jej perswazje, groźby i prośby. Zakochana do nieprzytomności w pięknym Francuzie dwudziestoletnia Helena była zdeterminowana w najwyższym stopniu, a przy tym nieugięta i co najmniej w tym samym stopniu nieustraszona. Nie przerażała jej świadomość, że jeśli poślubi Edmunda znajdzie się daleko od domu bez żadnego zabezpieczenia i przez myśl jej nawet nie przeszło, że on może umrzeć.
– To się nie miało prawa zdarzyć – wykrzykiwała z rozpaczą stojąc nad jego grobem – jak mogłeś mnie opuścić !
Była przekonana, że dożyją w szczęściu późnej starości i zdążą razem odchować gromadkę dzieci. Tymczasem los zgotował jej nie lada niespodziankę i wystawił wysoki rachunek za kilkanaście szczęśliwych lat, jakie danym jej było przeżyć u boku ukochanego mężczyzny.
Mieszkali najpierw w Piteşti, gdzie w 1885 roku urodziła się Amalia i niespełna rok później Józefina, a po nich w 1887 Stanisław Leopold Hardt, następnie w odległym o ponad 100 kilometrów na wschód Ploeszti miejscu urodzenia Adelajdy, która przyszła na świat 16 marca 1890. Stąd było najbliżej do Bukaresztu, gdzie życie towarzyskie koncentrowało się wokół królewskiego dworu i gdzie Hardtowie chętnie bywali. Później przenieśli się do położonego na północy kraju Botosani i tam 2 sierpnia 1892 przyszedł na świat Edmund Bronisław, a wreszcie do położonych nieopodal Paskan, gdzie rodziły się kolejne dzieci. Janina w 1894 roku, następnie Adam, Jadwiga i jako ostatnia z rodzeństwa w 1896 Antonina. Ojcem chrzestnym Edmunda został młodszy brat Heleny, Bronisław Zborowski. Rodzina wędrowała w ślad za Edmundem, który zarządzał budową kolejno powstających odcinków linii kolejowej na długości przeszło tysiąca kilometrów. Tyle właśnie wynosi odległość z Piteşti do Paskan.
W 1880 w Rumuni utworzono państwowy zarząd kolei Căile Ferate Române (CFR), który zajął się administrowaniem zakupionych kolei oraz budową nowych. W 1888 doszło do połączenia „Kolei Rumelijskiej” z siecią węgierską i otwarcia kolei Skopje – Niš , zapewniającej połączenie Salonik z Węgrami i Europą. W 1895 roku, po 35 latach od budowy kolei Konstanca – Cernavoda o długości niespełna 100 kilometrów, otwarto przedłużenia linii do Bukaresztu
z wybudowanym w międzyczasie mostem na Dunaju. Bukareszt dzieli od Konstancy 250 kilometrów, ale aby to połączenie kolejowe mogło powstać trzeba było opanować jedną z najpotężniejszych i najbardziej kapryśnych rzek Europy, płynącą z zachodu na wschód. Poważną przeszkodę stanowił wpadający do Dunaju jego lewobrzeżny dopływ Seret, przez który w miejscowości Paskani należało przerzucić most kolejowy, aby połączyć je z Lasi. Tam o mało nie stracił życia Edmund Karol von Hardt, co doskonale zapamiętała jego córka Adela.
Z Paskan do Lwowa było już znacznie bliżej aniżeli z położonego jeszcze za Bukaresztem Pitesti. Tylko 400 kilometrów. Tyle musiała pokonać Helena z dziećmi i dobytkiem, aby się znaleźć na powrót w rodzinnych stronach. Na szczęście istniało już wtedy połączenie kolejowe Lwów– Czerwniowce, przedłużone do Botosani.
Gdy Helena zdecydowała się wreszcie opuścić dom, w którym mieszkali przez kilka ostatnich lat w Paskanach, wtedy właśnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyciągnęła do niej pomocną dłoń siostra matki Katarzyna, wdowa po zmarłym 17 października 1884 w Tustanowicach kniazi Stefanie Glińskim, osoba majętna, lecz bezdzietna i samotna. Po mężu odziedziczyła nie tylko majątek w Tustanowicach ale również piękny pałacyk w Truskawcu, wybudowany nieopodal Zakładu Kąpielowego, kilka nieruchomości we Lwowie, a w tym ogromną kamienicę przy ulicy Dominikańskiej 1–3 , w której mieściła się jej rezydencja, a co więcej czerpała wielkie zyski z wydobycia ropy z istniejących w Tustanowicach na Podkarpaciu, nieopodal Drohobycza szybów naftowych. Z przyczyn sobie tylko wiadomych Katarzyna z Motylów Glińska odnosiła się do niewiele od siebie młodszej siostrzenicy z wyrozumiałością, na jaką nie było stać jej matki i postanowiła otoczyć Helenę i jej dzieci opieką.
Katarzyna Glińska każdorazowo przyjeżdżając do Dubiecka zarzucała swojej siostrze Marii Zborowskiej, że jest bez serca, a gdy wracała z powrotem do Lwowa, siostra przekonywała ją, że nie jest to prawdą i gdyby tylko Helena raczyła się do niej odezwać, zechciała wyrazić skruchę, z całą pewnością doszłaby z córką do porozumienia.
– Na to nie licz – żartowała kniazini nie chcąc zaogniać sytuacji – twoja córka jest na to zbyt dumna...
Do pojednania Heleny z matką nigdy nie doszło. Po śmierci hrabiego Józefa Zborowskiego sprzedano majątek w Dubiecku,
a wdowa po nim przeniosła się do Gorlic, gdzie zmarła tuż po wybuchu I wojny światowej w 1914 roku.
Katarzyna Glińska przeżyła wprawdzie oblężenie Lwowa przez oddzialy Armii Halickiej, lecz zmarła w 1921 roku przekazawszy testamentem cały swój majątek Helenie Hardtowej.
W międzyczasie jednak szyby naftowe w Zagłębiu Borysławsko– Drohobyckim przestały przynosić jakikolwiek dochód.
                                                                                                                             Joanna Krupińska-Trzebiatowska






Nie wiem, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na portret pięknej kobiety wiszący w pięciopokojowym mieszkaniu mojej babci Adeli Dunin-Wąsowiczowej, znajdującym się na trzecim piętrze eleganckiej kamienicy przy ulicy Piotra Michałowskiego w Krakowie. Wisiał w salonie od zawsze, odkąd pamiętam, ale przez długi czas mnie nie interesował, aż wreszcie przyszedł dzień, gdy zapytałam kogo przedstawia.
– To moja mama – odpowiedziała babcia Adela wyraźnie uradowana. Dotarło do mnie, że ona też kiedyś musiała być dzieckiem i mieć rodziców, choć z pozoru wydawało się to tak nieprawdopodobne, że zaczęłam się śmiać, a wtedy babcia wyciągnęła ze swojej wielkiej przepaścistej szafy sprzed pierwszej wojny światowej, stary album z fotografiami w skórzanej oprawie z pozłacanym mosiężnym herbem.
– A to ja – powiedziała wskazując na maleńką, na oko dwu– lub trzyletnią dziewczynkę siedzącą na podłodze u stóp swoich rodziców z rączką opartą na kolanie ojca, przystojnego, a przy tym postawnego mężczyzny – a to moja mama Helena.
Moim oczom ukazała się rodzina Hardtów z czworgiem dzieci.
Z prawej strony, najprawdopodobniej trzydziestoletniej wówczas Heleny, ustawiła się przytuliwszy się do matki, jej najstarsza córka, ośmioletnia Amalia. Pomiędzy siedzącymi rodzicami uplasował się młodszy od niej brat Stanisław Leopold, a do ojca przywarła Józefina, która przyszła na świat jako drugie z kolei dziecko Heleny i Edmunda Karola von Hardta. Sądząc z wieku urodzonej 16 marca 1890 Adelajdy zdjęcie wykonano około 1893 roku w Ploeszti w Rumunii. Po niej miało jeszcze urodzić się dwóch chłopców, Edmund i Adam, oraz trzy dziewczynki, Janina, Jadwiga i Antonina. Ta ostatnia przyszła na świat w 1900 roku w Paskanach, już po śmierci swego ojca. W międzyczasie Helenie przyszło pochować najmłodszego synka Adasia
i córeczkę Jadwisię.
Piękna, wysoka i szczupła brunetka z włosami upiętymi w kok na czubku głowy i niewielką, można by powiedzieć, że przykrótką i niesforną przy tym, rozwianą na boki grzywką, ku mojemu zaskoczeniu wiekiem bardziej przypominająca moją mamę aniżeli babcię, uśmiechała się do mnie przyjaźnie i od razu zawiązała się pomiędzy nami silna nić sympatii. Wtedy nie uświadamiałam sobie jeszcze, że osoba ta od dawna nie żyje, a wręcz przeciwnie odniosłam wrażenie, że znam ją od dawna i z całą pewnością kiedyś ją już widziałam, a jedynie nie mogłam sobie przypomnieć kiedy i gdzie. Doświadczyłam swoistego rodzaju de ja vu. Byłam zdziwiona, gdy w jakiś czas później pokazano mi grób Heleny von Hardt na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, co miało ostatecznie rozwiać wszelkie moje wątpliwości, co do tego, że nasze spotkanie było raczej niemożliwe. Umarła w 1934 roku, a więc na długo przed moim urodzeniem.
– Przestań się upierać, że ją znasz – poprosiła moja mama mocno przy tym zaniepokojona. Należała do osób, które z założenia wierzą tylko w to, co widzą. Babcia Adela natomiast była zdecydowanie mniej stanowcza w tej kwestii i od razu uraczyła mnie serią opowieści świadczących o tym, że istnieją rzeczy, o których ludzie,
a w tym tacy jak moja mama, nie mają zielonego pojęcia.
Adela chętnie opowiadała o swoim wczesnym dzieciństwie spędzonym w Rumunii i o chorobie ojca, który zmarł w 1900 roku, sądząc z opisu objawów najprawdopodobniej z powodu perforacji wrzodu żołądka albo choroby nowotworowej. Miała wtedy zaledwie dziesięć lat i boleśnie odczuła jego śmierć, podobnie zresztą, jak reszta rodzeństwa. Nigdy jednak nie wspomniała o tym, że sytuacja matki po śmierci ojca stała się niemal tragiczna i Helena zdana na łaskę i niełaskę swojej rodziny wraz z siedmiorgiem dzieci, z których najstarsze miało piętnaście lat a najmłodsze kilka miesięcy, musiała wrócić do Polski. Miała wtedy zaledwie trzydzieści sześć lat i praktycznie życie się dla niej skończyło. Przy takiej liczbie dzieci, nie mając przy tym żadnego własnego majątku, nie mogła liczyć na powtórne zamążpójście, a na romans nigdy by sobie nie pozwoliła. Była osobą z zasadami i wszelkimi sposobami starała się wpoić je swoim córkom, powtarzając do znudzenia, że jeśli panna nie ma posagu to właściwie jedynym jej atutem jest uczciwość. Jakże więc sama mogłaby podważyć ich reputację wdając się w jakiś przypadkowy związek? Posiadanie pięciu panien na wydaniu spędzało jej wszelako sen z powiek i zmuszało do działania. Z tego głównie powodu utrzymywała szeroko zakrojone kontakty rodzinne i towarzyskie, bywała w liczących się salonach Lwowa i chadzała na bale prowadząc za sobą niczym gąski piękne, dobrze urodzone, ale biedne jak myszy kościelne latorośle.
Amalia, podobna niczym kropla wody do matki, była nie tylko najpiękniejsza, ale również wykształcona i wyrobiona towarzysko, co zawdzięczała, podobnie jak młodsza od niej o rok Józefina, pobytowi na pensji. Obie Hardtówny trafiły tam jeszcze zanim umarł ich ojciec, ale przez to osłabiła się ich więź z matką, której szczególnie trudno było porozumieć się z Amalią, gdyż najstarsza córka poza urodą odziedziczyła również jej wulkaniczny temperament. Józefina wzięła po ojcu, nie tylko jasne włosy i błękitne jak niebo oczy, ale również gołębie serce, starała się więc łagodzić wszelkie spory w zarodku i nie pozwalała, aby Amalia ściągnięta ze Lwowa do Rumunii na pogrzeb ojca, nazbyt mocno dokuczała matce, obwiniając ją nie bez racji o wszelkie nieszczęścia, jakie dotknęły rodzinę. Wymówki i kąśliwe uwagi piętnastoletniej wówczas Amalii, trzeźwo oceniającej sytuację w jakiej znaleźli się po śmierci Edmunda Karola von Hardta, każdorazowo wytrącały Helenę z równowagi, a wtedy awantura wisiała na włosku.
– Daj spokój – wkraczała do akcji Józefina – przecież wiesz, że mamie nie wolno się denerwować. Nie pamiętasz, co powiedział pan doktor?
Lekarz istotnie widząc, że Helena nie może dojść do siebie po stracie męża i pogrąża się w coraz większej rozpaczy, zalecił jej spokój i oszczędny tryb życia.
***
Wiele lat musiało upłynąć zanim zdałam sobie sprawę z tego, że hrabianka Helena Zborowska, córka Józefa Zborowskiego i Marii Motyl była postacią wyjątkową i w pełnym tego słowa znaczeniu tragiczną.
Poślubiła Edmunda Karola von Hardta wbrew woli swoich rodziców i z tego choćby powodu nie miała prawa powrotu na łono rodziny. W przeświadczeniu, że matka, Maria Zborowska, nigdy jej tego kroku nie wybaczy, wyjeżdżając do Rumunii zerwała wszystkie kontakty z rodzinnym Dubieckiem. Dzieliło ją zresztą od rodzinnego domu ponad tysiąc kilometrów, których przebycie w końcu dziewiętnastego wieku wcale nie było łatwe. Tyleż samo było do Wiednia, z którym od lat związany był Edmund Karol von Hardt.
– To piękny kraj – opowiadał z zapałem Edmund, trzymając w ręce mapę. – Dunaj tworzy przełom między Karpatami a Górami Wschodnioserbskimi, a po przepłynięciu przez Żelazne Wrota zmienia kierunek na południowy zachód do Gór Banackich, gdzie pod Izlazem wpada do Dunaju Aluta. Dalej rzeka osiąga Orszowę i, przedzierając się przez przełom, dopływa do granicy bułgarskiej, po czym skręca na południe i płynie przez Gruię, Pristol i Calafat.
Brzmiało to jak lekcja geografii, on jednak niezrażony ciągnął swą opowieść dalej:
– Potem Dunaj przez 400 km skieruje się ku wschodowi, tak jakby wiedział, że tam w morzu Czarnym znajdzie ujście. Przepływa koło miast Dabuleni, Corabia, Turnu Măgurele, Zimnicea, Giurgiu, gdzie na przeciwnym brzegu, po bułgarskiej stronie, znajduje się miasto Ruse, dalej przez Oltenița. A jeszcze dalej, jako ograniczenie Dobrudży przepływa koło miast Cernavodă, Topalu, Hirsova, Giurgeni i Gropeni, aż osiąga Braiłę i Gałacz. Dalej zaczyna się granica rumuńsko– Ukraińska, a Dunaj, płynąc wzdłuż niej na zachód ku delcie i ujściu, mija miasta Tulcza i Pardina. Koło miejscowości Tulcza dzieli się na trzy ramiona: Kilia, Sulina i Sfântu Gheorghe (Święty Jerzy), lecz istnieje wiele innych kanałów wodnych, które dzielą deltę na obszary trzcin, bagien i podmokłych lasów, niektóre z nich są corocznie zalewane wiosną i jesienią.
– Według Herodota Dunaj dzielił się na 7 ramion – przerwał opowieść Edmunda przybyły właśnie do Dubiecka z wizytą Stanisław Juliusz Zborowski, docent prawa polskiego na Uniwersytecie Lwowskim, starszy od Heleny o dwadzieścia lat, ale nadal pełen wigoru
i humoru. Jako jedyny z całej rodziny zachowywał się w sposób neutralny, ani nie pochwalał, ani też nie ganił zamysłów pięknej kuzynki. Często bywał za granicą i świat był mu nieobcy, zaś opowiadając o swojej niedawnej bytności w Baden Baden w Schwarzwaldzie szybko nawiązał przyjazne relacje z Edmundem Karolem Hardtem i nie był zdziwiony, gdy ten oświadczył, że stamtąd właśnie wywodzi się jego rodzina.
– Z Lotaryngii i Alzacji – dodał.
Starszy brat Stanisława Juliusza Zborowskiego, zawsze poważny i pryncypialny Ignacy Ritter von Zborowski, prezydent C.K. Sądu Krajowego w Krakowie, był odmiennego zdania. Pałał oburzeniem, słysząc, że jego własny siostrzeniec Włodzimierz Kostrakiewicz, przedstawił onegdaj Helenie Zborowskiej Edmunda Karola von Hardta jako swojego przyjaciela.
Teraz wszyscy spoglądali na Włodzimierza Kostrakiewicza, zadurzonego od lat w Helenie, z wyrzutem, a za tym spojrzeniem kryło się retoryczne pytanie: Jak mogłeś to zrobić?
– A skąd ja u licha miałem wiedzieć, że ona z nagła straci przez niego rozum – odparłby zapewne Włodzimierz. Tak zresztą tłumaczył się swojemu wujowi Ignacemu, gdy ten rozpoczął sąd nad siostrzeńcem w tej delikatnej, jak zwykł mawiać, sprawie. Siostra Ignacego Ritter von Zborowskiego, Alojza Kostrakiewicz, uśmiechała się tylko nieznacznie, bynajmniej nie przekonana o winie swego syna. Owdowiała o wiele za wcześnie, a bezdzietny brat, od lat wspomagający ją w wychowaniu syna, teraz chcąc aby ten został jego wyłącznym spadkobiercą, zaproponował, że go adoptuje. Nie mogła się nie zgodzić, zwłaszcza, że wraz z majątkiem Włodzimierz zyskiwał prawo do tytułu „Ritter von”. Kostrakiewicz-Zborowski studia na Wydziale Budowy
Machin w C.K. Szkole Politechnicznej we Lwowie ukończył w roku 1883, a w styczniu 1884 otrzymał stanowisko technicznego aspiranta I klasy z uposażeniem rocznym 400 florenów na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn). Wtedy też jego droga życiowa skrzyżowała się z Edmundem Karolem von Hartem, zaangażowanym w budowę kolei na terenie Rumunii.
Do adopcji Włodzimierza doszło w kwietniu 1885 roku, gdy miał już dwadzieścia pięć lat. Wtedy właśnie o trzy lata młodsza od niego Helena sposobiła się do ślubu, na przekór wszystkiemu
i wszystkim. W opinii mieszkańców Dubiecka Rumunia była wciąż dzikim opanowanym przez Turków krajem i nie dało się im wytłumaczyć, że czasy się zmieniły i że nie trzeba już tam spieszyć z odsieczą, aby móc zamieszkać. Edmund Karol von Hardt cierpliwie tłumaczył powody, dla których udaje się do tego odległego kraju, ale rodzicom Heleny wydawały się one nieprzekonujące i kończyły się stwierdzeniem:
– Jeśli chcesz to jedź, ale nie narażaj na niebezpieczeństwo naszej córki.
Nie przemawiał do nich argument, że rok 1848 przyniósł ze sobą rewolucję także w Mołdawii, Wołoszczyźnie i Transylwanii,
w efekcie której w 1877roku Rumunia ogłosiła niepodległość, uniezależniając się w pełni od Imperium Osmańskiego, ani fakt, że 26 marca 1881 roku, dzięki poparciu Napoleona III, Karol I Ludwig von Hohenzollern został ogłoszony pierwszym królem Rumunii.
– Mieli więcej szczęścia od nas – westchnął, słysząc to, Józef Zborowski.
– To nie kwestia szczęścia, lecz układu sił geopolitycznych
w Europie – uprzejmie wyjaśnił Edmund Karol. – Po pokonaniu Turcji, Rosja zajęła ogromne obszary jej terytorium, a następnie podzieliła je pomiędzy swoich sojuszników na Bałkanach. Traktat pokojowy
w San Stefano kończąc X wojnę rosyjsko-turecką (1877–1878) gwarantował wyzwolenie Bułgarii spod panowania Imperium Osmańskiego oraz utworzenie niepodległych państw sąsiednich. Niepodległość Rumunii została uznana przez traktat berliński z 1878 roku. Tym też traktatem, aby ustabilizować sytuację na Bałkanach, Bułgaria i Serbia zostały zobowiązane do poprowadzenia linii kolejowych łączących Turcję z Europą. Orientacja w świecie polityki Edmunda Karola von Hardta, inżyniera, była zdumiewająca, ale to nie przysporzyło mu sympatii ze strony Zborowskich. Urodzony w Łodzi syn francuskich emigrantów, nie nadawał się na męża hrabianki i nie był mile widziany w Dubiecku.
– Ma tyle innych możliwości – martwiła się matka Heleny, Maria Zborowska – dlaczego wybrała właśnie jego?
Tymczasem Edmund opowiadał o rozbudowie kolei na terenie Rumunii, z którą związał swoją przyszłość.
– W Bułgarii powstała prywatna Chemins de fer Orientaux (CO) / Gesellschaft der Orientbahnen / budująca na rachunek Turcji przedłużenie Kolei Rumelijskiej przez Sofię do granicy z Serbią w Caribrodzie, zaś w Rumunii austriacko-brytyjska kompania, zarządzana przez Rittera Ofenheim von Ponteuxin, buduje magistralę Suczawa – Roman – Buzau – Ploeşti – Bukareszt i Bukareszt – Piteşti – Krajowa – Orşova. Jedna z nich biegnie w kierunku granicy węgierskiej , a druga z licznymi odgałęzieniami, m.in. do Jass, Gałacza i Braiły, w kierunku Ukrainy.
W Dubiecku spekulowano na temat tego, co łączy młodego Edmunda Karola von Hardta z urodzonym w 1820 roku w Wiedniu Victorem Ritter Ofenheim von Ponteuxin.
Victor Ritter Ofenheim von Ponteuxin dał się poznać w całej Galicji Wschodniej budując w latach 1858–61 dla towarzystwa k.k. priv. galizische Carl–Ludwig– Bahn / Kolej Karola Ludwika / pierwszą linię kolejową na tym terenie, relacji Bochnia – Lwów, prowadzącą notabene przez Przemyśl. W latach 1866–1868 trwały prace nad przedłużeniem dotychczasowej sieci na Bukowinę
i tak powstała linia Lwów – Czerniowce. Wiadomo było, że Ofenheim von Ponteuxin jest Francuzem i pochodzi z żydowskiej rodziny kupieckiej a prawo studiował głównie z myślą o karierze dyplomatycznej, lecz w to miejsce został austriackim przemysłowcem oraz honorowym konsulem generalnym Persji na dworze wiedeńskim, na co patrzono z przymrużeniem oka. Wszyscy jednak byli zgodni, że jego zasługi dla rozwoju kolei w Europie są nie do przecenienia.
W 1843 roku został urzędnikiem w Izbie Trybunału, a w 1849 w Dyrekcji Generalnej ds. Handlu Ministerstwa Kolei. Od 1856 roku zarządzał Galizische Carl Ludwig– Bahn, a w 1864 roku został udziałowcem i generalnym dyrektorem Lemberg– Czernowitz– Jassy–Eisenbahn. Marzył o połączeniu linią kolejową morza Północnego i Bałtyckiego z morzem Czarnym. Na linii kolejowej Lwów– Czernowitz doszło za jego rządów do serii wypadków, a w tym koło Jaremcza do zawalenia się mostu nad Prutem. O rekordowej rozpiętości ceglanego łuku 65 m i wysokości 28 m był przez długi czas największym mostem łukowym na świecie. Jakkolwiek wszczęto wówczas przeciwko Victor Ritter Ponteuxin dochodzenie, to po procesie sądowym w styczniu 1876 roku został uniewinniony od wszelkich zarzutów.
– Rumunia to nie dziki Zachód – żartował brat Heleny, Ludwik, któremu w ręce wpadły nowele Henryka Sienkiewicza „Sachem” i „Przez stepy” o Indianach.
Niestety to właśnie urodzony w 1869 roku, a więc o sześć lat młodszy od Heleny, Ludwik Zborowski, jako jedyny z rodziny, miał stracić życie w Rumunii w awanturze jaką tam wywołał, ale wtedy
o tym jeszcze nie wiedział. A wszystkiemu był winien jego zapalczywy charakter właściwy wszystkim Zborowskim i odziedziczony
w spadku, jak zgodnie twierdzili, po osławionym szesnastowiecznym zabijace Samuelu Zborowskim.
Tymczasem jednak wizyta Edmunda Karola von Hardta w Dubiecku zakończyła się fiaskiem. Pomimo próśb i gróźb Heleny, Maria i Józef Zborowscy stanowczo, aczkolwiek w bardzo uprzejmej formie odprawili pretendenta do ręki córki. Po wyjeździe Edmunda, Helena zamknęła się w swoim pokoju i, udając ciężko chorą, nie schodziła nawet na posiłki. Tace z nietkniętym jedzeniem wracały z powrotem do kuchni, a kiedy wreszcie zaalarmowana przez pozostałe córki hrabina Zborowska pofatygowała się osobiście do pokoju Heleny z porcją świeżego bulionu, przeraziła się tym co tam zastała. Helena nie ubrana z zapuchniętą od płaczu twarzą bardziej przypominała ducha aniżeli osobę z krwi i kości. Nawet krwi w jej ciele zdawało się już nie być, tak była przeraźliwie blada. Najbardziej zżyta z Heleną Teresa mniej więcej po tygodniu oświadczyła rodzicom, że jej siostra, a ich córka postanowiła umrzeć.
– Ona się zabije!
– Co takiego? – głosem pozbawionym emocji zapytał Józef Zborowski, zupełnie tak, jakby nie zrozumiał albo nie dosłyszał.
Nie miał ochoty na kolejną utarczkę z matką i żoną. Denerwował się, ilekroć żona zarzucała Helenie, że wychodząc za mąż za Edmunda Karola von Hardta popełnia mezalians i nie ma szacunku ani dla siebie, ani dla swojej rodziny, że obraża Boga i rodziców, którym winna jest posłuszeństwo i szacunek, a jeszcze bardziej, gdy jego własna matka patrząc na niego z wyrzutem powracała do wydarzeń sprzed pół wieku.
– To widać rodzinne – utyskiwała babka ojczysta nieposłusznej Heleny, wdowa po Wincentym Zborowskim, który zmarł w 1854 roku i został pochowany w Dubiecku. Marianna Zborowska wciąż miała żal do syna o to, że Józef zachował się onegdaj podobnie i żeniąc się wbrew woli rodziców z Marią Motylów,. za nic miał ich protesty
– Nie w tym rzecz – gotów był oświadczyć. – Ja kieruję się wyłącznie troską o jej dobro. Powody, dla których sprzeciwiał się małżeństwu córki były zgoła inne, ale wolał nie wracać do tego drażliwego tematu. Przy stole zapadła grobowa cisza, gdyż żaden z biesiadników nie śmiał się odezwać. Służba poruszała się niemal bezszelestnie wnosząc kolejne potrawy i równie cicho zbierała talerze.
– Toż to twoja nieodrodna córka – odezwała się na koniec babka Heleny – zapomniałeś już synu, jak sam przed laty umierałeś
z miłości?
Stara pani hrabina podniosła się od stołu zanim odsunięto stojące za nią krzesło i nie wiadomo, co wywołało większe wrażenie na obecnych; jej gniewny głos i groźne błyski w oczach, czy też hałas powstały po upadku mebla.
– Pora przerwać ten cyrk – powiedziała wychodząc. Maria Zborowska ani drgnęła, natomiast Józef poderwał się od stołu:
– Pozwoli mama, że ją odprowadzę?
Siostry Heleny poderwały się również, chcąc posłuchać o czym będzie mowa, lecz karcący wzrok matki przykuł je z powrotem do miejsca. Maria Zborowska wiedziała, że jeśli jej teściowa opowie się po stronie Heleny sprawa jej zamążpójścia zostanie przesądzona.
– Wygrała smarkula – ubolewała w głębi ducha Maria Zborowska zaniepokojona w najwyższym stopniu zachowaniem córki.
– Nie zdajesz sobie sprawy na co się porywasz!
– Ależ mama daruje, to nie jest wyprawa na księżyc.

***
Uwaga niby to mimochodem, rzucona przez teściową przy obiedzie, zmusiła Marię Zborowską do zrewidowania swojego stanowiska. Nie pierwszy raz zresztą wypomniano jej w tym domu i przy tym stole, pochodzenie. A przecież przez to nie czuła się ani odrobinę gorsza od innych. Wręcz przeciwnie małżeństwo z Józefem Zborowskim było źródłem jej nieustającej satysfakcji. Miała męża, o jakim inne kobiety mogą tylko marzyć.
Od chwili jednak, gdy jako młoda dziewczyna pojawiła się w majątku Zborowskich, czuła na sobie zawsze krytyczny i pełen dezaprobaty wzrok matki męża. To, że on ją kocha, zdawało się nie mieć dla Marianny Zborowskiej żadnego znaczenia. Motylówna nie była dla niego odpowiednią partią. Marianna nigdy nie zaakceptowała synowej, która w jej opinii poza urodą nie miała żadnych innych atutów, a w szczególności odpowiedniej pozycji, a na domiar złego była greko-katoliczką.
– Rzuciła na ciebie urok – irytowała się Marianna, widząc na co się zanosi.
– Nie musisz kupować browaru, aby napić się piwa – popierał żonę hrabia Wincenty Zborowski, ale syn nie chciał go słuchać, gdyż poza ciemnymi oczami Marii świata nie widział. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy z rodzicami nieopodal przemyskiej katedry w święta Bożego Narodzenia, poczuł się tak, jakby z nagła strzelił w niego piorun. Wystarczyło, aby spojrzała na niego tylko jeden jedyny raz, aby się do niego uśmiechnęła, a on już nie mógł przestać o niej myśleć. Zabiegał o jej względy czując opór również ze strony jej rodziców, bynajmniej nie przekonanych o uczciwości jego zamiarów. Obawiali się, że zbałamuci Marię, a na koniec ożeni się z jedną z tych niezbyt urodziwych, ale za to mocno posażnych panien. A miał młody hrabia Józef Zborowski w czym wybierać, bo choć sam nie legitymował się kluczem dóbr, nosił znakomite nazwisko i wszędzie był witany
z otwartymi ramionami, podobnie jak przed laty jego ojciec Wincenty Zborowski, który pojawił się w krakowskim po upadku powstania listopadowego. Maria Motylówna odwzajemniła uczucia niewiele od siebie starszego Józefa Zborowskiego i po ślubie osiadła razem z nim w niewielkim majątku w Dubiecku. Marianna nie zaakceptowała synowej nawet wówczas, gdy ta po urodzeniu pierwszego dziecka była bliska śmierci.
– Mamo, okaż jej trochę serca – błagał zrozpaczony i odchodzący od zmysłów Józef.
Istniało niepisane prawo, że rodzice jego żony, Barbara i Ksawery Motylowie wstępu na teren posiadłości Zborowskich nie mają. Złamał je widząc, że żona umiera i po nich posłał. Zjawili się w towarzystwie prałata Motyla, który odprawiał nad Marią egzorcyzmy, tak przynajmniej uznała stara hrabina Zborowska, kiedy matka Marii poprosiła, aby zostawili je same.
– To wiedźma – przeżegnała się Marianna Zborowska, mrucząc pod nosem, że Motylowa rzuca czary.
Nie żałował tego co zrobił, bo jakimś cudem po tej wizycie Maria zaczęła wracać do zdrowia.
***
Matka mojej prababki, Maria Zborowska, urodzona w noc listopadową 1830 roku w Gorlicach miała młodszą siostrę Katarzynę, którą wydano za o wiele od niej starszego, lecz uchodzącego za potentata finansowego kniazia Stefana Glińskiego.
Obie córki Ksawerego Motyla i Barbary de domo Zatwardnickiej, były zjawiskowo piękne, dobrze urodzone i wykształcone, obie wyszły doskonale za mąż, lecz żadna z nich nie zaznała tak wielkiej miłości jak Helena. Żadna z nich nigdy nie odważyłaby się sprzeciwić woli rodziców. Tak były wychowane. Posłuszne ojcu i Bogu. Ich brat profesor Narcyzy Motyl dostąpił godności prałata w kościele katolickim i w końcowym okresie swego życia był proboszczem w Uhrowie, gdzie zmarł w 1873 roku, na szczęście zanim wybuchł skandal wywołany przez jego siostrzenicę.
Dziadek mojej prababki Heleny, Wicenty Zborowski, był uciekinierem z zaboru rosyjskiego. W czasie powstania listopadowego zmuszony był opuścić rodzinną Białą Cerkiew, gdyż groziło mu zesłanie na Syberię. Ciężko ranny znalazł schronienie w majątku należącym do Karczewskich, szlachty o mocno patriotycznych tendencjach i szybko wpadł w oko ich córce Mariannie. Tak długo leczył rany, że na koniec nie pozostawało mu nic innego, jak oświadczyć się córce dziedzica. Karczewscy mariaż ten poczytywali sobie za zaszczyt, bo Wincenty Zborowski wywodził się z jednego najwspanialszych magnackich rodów, który wyeliminowany został z gry o tron na skutek zawiści innych i waśni religijnych.
W niedługi czas po tym jak Wicenty Zborowski nastał u Karczewskich w ślad za nim zjawił się tam duch Samuela Zborowskiego, przywołany przez Juliusza Słowackiego w dramacie o tym samym tytule i nie wątpię, że zarówno Wicenty Zborowski, jak i później jego synowie Józef, Wojciech, Ludwik i Aleksander, recytowali wers po wersie, upajając się tekstem, jako że klęska Polski związana została w tym utworze ze zwycięstwem ducha Jana Zamoyskiego. Z mroku dziejów wciąż wyłaniała się postać Samuela w opinii Wincentego Zborowskiego bestialsko zamordowanego i choć nie było na to żadnych dowodów, wszyscy wierzyli, nie wyłączając samego zainteresowanego, że łączą go ze ściętym Banitą więzy krwi. Wincenty nader często zabawiał swoich gospodarzy i ich gości opowieściami o tym, co wydarzyło się na dworze królewskim w Krakowie przed dwustu pięćdziesięciu laty, a oni dziwili się skąd wie tyle o swoim pochodzeniu.
– Są zbrodnie, o których się nie zapomina – mawiał w takich wypadkach, wywodząc, że gdyby nie Jan Zamoyski nigdy by nie doszło do ścięcia jego antenata Samuela Zborowskiego. – Pamięć o nim była przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i każdemu z nas ojciec mówił, że ma o tym pamiętać.
Na niezbyt hucznym ślubie Marianny Karczewskiej i Wincentego Zborowskiego, jednakowoż obowiązywała żałoba narodowa, pojawił się nieoczekiwanie brat pana młodego, Stanisław Zborowski, lwowski prawnik zajmujący się zagadnieniami z historii prawa. Duch Samuela Zborowskiego, który najwyraźniej fascynował obu braci przetrwał w opowieściach rodzinnych przekazywanych
z pokolenia na pokolenie, więc obaj szukali jego śladów.
– Samuel został stracony 26 maja 1584. a okoliczności tego zdarzenia opisał w swoim „Pamiętniku” siostrzeniec Zborowskich, wojewoda Jan Zbigniew Ossoliński – wyjaśnił dr Stanisław Zborowski, lecz ani on, ani jego brat Wincenty, nie potrafili jasno określić, od którego z siedmiu synów Marcina Zborowskiego się wywodzą. Wincenty uważał się za duchowego spadkobiercę jednego z braci Samuela, zaś Stanisław, jak przystało na prawnika, wolałby raczej opierać się na dokumentach. Do tych żaden z nich nie mógł dotrzeć, jako że powrót do Białej Cerkwi groził im zesłaniem na Sybir. Ich ojciec, Jan Zborowski, zresztą już nie żył, więc nie mieli też do kogo tam wracać. Podkreślali, że szczęśliwie nie doczekał konfiskaty swojego majątku. Obaj pamiętali, że ich dziadek Hieronim Zborowski snuł całe opowieści na temat upadku rodu po śmierci Samuela i krzywdy wyrządzonej im przez Zamoyskich, o której pamięć nie tylko przetrwała, ale była wciąż żywa.
– To jak niezabliźniona rana mawiał staruszek – cytował dziadka Zbigniew Zborowski, dodając tytułem komentarza, że w aktualnej sytuacji nie ma to już żadnego znaczenia, po czym następował długi wykład na temat dalszych losów braci Zborowskich, o których wszelako niczego pewnego powiedzieć nie potrafił.

***
Helena urodziła się jako czwarte z kolei dziecko Józefa i Marii Zborowskich. Jako pierwsza przyszła na świat w 1851 roku Rozalia, dwa lata później Katarzyna, a po niej Joannes. Szczęście tej pary zmącił wybuch powstania styczniowego. Na nic zdały się błagalne prośby i łzy ciężarnej wówczas Marii. Józef Zborowski ani myślał stać z założonymi rękami. Na odezwę Rządu Narodowego zebrał ludzi i konie i przekroczył granice Królestwa, by, tak jak niegdyś jego ojciec, ruszyć do walki z zaborcą.
Joannes, choć był bardzo mały, zapamiętał dzień w którym jego ojciec wyruszał na wojnę. Józef powrócił do domu z powstania tylko z lekka poturbowany, lecz całkowicie załamany psychicznie.
Maria Zborowska miała już trzydzieści dwa lata, kiedy przy szczęku zbroi poczęta została Helena i choć była przerażona tym co ją czeka i co czeka cały naród, optymizm wszelako zwyciężał.
Nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości była zbyt silna, aby mogła się załamać. Nie mniej przerażona była jej teściowa, wdowa po Wincentym Zborowskim, który cudem tylko uniknął zesłania po upadku powstania listopadowego. Opowiadał, że majątki szlachty zamieszanej w powstanie objęto konfiskatą, czynnych uczestników powstania skazano wraz z rodzinami na zesłanie na roboty do Rosji, a przywódców politycznych i wyższych oficerów skazano na śmierć. Amnestię ogłoszono dopiero w 1855 roku w związku z wizytą cara Aleksandra II w Polsce.
– Czy tym razem się uda, czy też będzie podobnie? – zastanawiała się w głębi ducha Marianna doskonale pamiętająca dzień, kiedy w majątku jej rodziców, położonym na terenie Rzeczypospolitej Krakowskiej, która stała się azylem dla uchodźców uciekających z armii rosyjskiej, zjawił się niczym duch, ledwie trzymając się na nogach, młody Wincenty Zborowski. Trzeba go było ukryć, bo za zdziesiątkowanym korpusem generała Różyckiego zbiegłym wraz z księciem Adamem Czartoryskim do Krakowa, nadciągały oddziały rosyjskie dowodzone przez generała Rudigera. A mimo to, przez następne lata Kraków spełniał rolę serca narodu łącząc ziemie polskie pod zaborami z emigracyjnym rządem Paryżu, co było solą w oku zarówno Rosji jak i Austrii. Asumpt do zdławienia Rzeczypospolitej Krakowskiej dał wybuch rewolucji krakowskiej, po której, w 1846 roku, Kraków został włączony do Galicji. Sprawa polska jednak wciąż żyła i zaangażowany w nią był pierworodny syn Wincentego i Marianny. Józef Zborowski przepowiedział wybuch powstania styczniowego po tym, jak w Królestwie wprowadzono przymusowy zaciąg do wojska rekrutując kolejnych 30 000 mężczyzn.
Helena urodziła się z końcem 1863 roku kiedy należało spodziewać się, że powstanie niebawem upadnie. Miała zaledwie siedem miesięcy kiedy na murach warszawskiej cytadeli nawisł Romuald Traugutt, Krajewski, Toczyski, Żuliński i Jezioranski. Królestwo Kongresowe przekształcono w Nadwislanski kraj. Na Syberię wysłano 80000 ludzi. Tym razem skazańcy nie mieli doczekać się amnestii. Helena dorastała a naród pogrążał się w żałobie po klęsce powstania styczniowego.
W 1865 roku Zborowskim urodził się drugi syn Wincenty. Po nim przyszedł na świat Władysław Zborowski, a jego rodzicami chrzestnymi została Anna wdowa po Wojciechu Zborowskim i starszy brat Józefa, Ludwik Zborowski. Teraz już nikt nie miał nadziei na odzyskanie przez kraj kiedykolwiek niepodległości. Ta umarła bezpowrotnie, a pomimo to Zborowskim rodziły się kolejni synowie – Ludwik, August, Bronisław – i córki – Zofia i Teresa –.

***
Mieszkali w Galicji stanowiącej część wielonarodowej Monarchii Austro– Węgierskiej, gdzie co raz pojawiały się ruchy separatystyczne Węgrów, Ukraińców, narodów bałkańskich, a wreszcie zaczął zagrażać jej anarchizm. Na szczęście wojna krymska popsuła uprzednią zgodność Austrii i Rosji co do sprawy polskiej, ochłodziła też stosunki Rosji z Niemcami. Osłabienie monarchii austriackiej w wyniku przegrywanych wojen z Francją i Piemontem w 1859 roku, później z Prusami w 1866 przyniosło poszerzenie autonomi i wydanie przez cesarza dwóch aktów: tzw. dyplomu październikowego z 1860 oraz patentu lutowego z 26 lutego 1861. W patencie utrzymano Radę Państwa i Sejmy Krajowe, którym pozostawiono mniej ważne sprawy lokalne. Na podstawie tego okrojonego aktu konstytucyjnego wydano akty prawne, które określały podstawę ustroju w królestwie Galicji i Lodomerii. Władzę reprezentował namiestnik pochodzenia polskiego, rezydujący we Lwowie, któremu podlegały powiaty i starostwa. Galicja oraz inne kraje koronne otrzymały sejm koronny. Składał się ze 161 członków, z czego 12 zasiadało w nim z racji zajmowanych stanowisk, zaś 149 posłów pochodziło z wyboru. Ich kadencja trwała 6 lat. Sejm Krajowy we Lwowie był kompetentny tylko w niektórych sprawach wewnętrznych takich jak gospodarka, oświata i kultura, ale początkowo miał także prawo wyboru delegatów do Izby Poselskiej Rady Państwa, co miało istotne znaczenie albowiem posłowie polskiej narodowości zorganizowani byli w prężnie działające Koło Polskie liczące się na arenie politycznej Austrii. Sytuacja zmieniła się w 1873 r., gdy wprowadzono bezpośrednie wybory do Izby Poselskiej Rady Państwa, lecz pomimo to niektórzy posłowie Sejmu Krajowego wciąż uzyskiwali także mandat poselski w Wiedniu. W układzie politycznym Sejmu Krajowego dominację przez praktycznie cały okres jego istnienia zachowywało stronnictwo konserwatywne. Konserwatyści, choć głosili lojalizm wobec władz w Wiedniu, chcieli poszerzenia autonomii Galicji. Ich program pracy organicznej oparty był na przekonaniu, iż społeczeństwo jest swego rodzaju organizmem, który może funkcjonować sprawnie tylko wtedy, gdy zdrowe i silne są jego poszczególne organy. Coraz częściej też pojawiały się głosy, że skoro nie da się pokonać zaborcy zbrojnie trzeba z nim współpracować dla osiągnięcia maksymalnych korzyści.
Zaczęto przekonywać Józefa, aby się włączył do pracy u podstaw. W pierwszej kadencji do Sejmu Krajowego wszedł Zygmunt Zatwardnicki, kuzyn Heleny ze strony jej babki Barbary Motyl de domo Zatwardnickiej. W drugiej, czwartej i piątej znalazł się brat Józefa, Aleksander Zborowski starosta w Myślenicach i późniejszy starosta nowosądecki. Z czasem Józef Zborowski postawił na reformy i zaczął kandydować do Rady Państwa. Bywał w Wiedniu częściej aniżeli we Lwowie czy w Krakowie, mogła więc Helena, bywając w najelegantszych salonach i na balach, zrobić podobnie jak jej siostry, świetną partię. Wybrała Edmunda Hardta cudzoziemca, o którym tak naprawdę nikt nie mógł powiedzieć nic pewnego, poza tym, że urodził się 5 listopada 1856 roku jako syn Rainholda i Amalii z Zinsorów i został ochrzczony w kościele ewangelicko-augsburskim w Łodzi, zaś jego rodzicami chrzestnymi zostali Jan Hardt, Karol Schulz, August Fronczek, Amalia Sisser i Teresa Louge. Tyle wynikało z dokumentu jakim była metryka urodzenia, którą przedstawił.
– Skąd się właściwie ci Hardtowie wzięli? – irytował się Józef Zborowski skłonny przystać na szalony plan swojej córki. – Jaki diabeł przywiódł ich do Polski ?
Starający się o jej rękę Edmund Karol, którego rodzina zainwestowała sporą ilość pieniędzy w rozwijający się przemysł włókienniczy, nie był już młodzieńcem, lecz dojrzałym mężczyzną. Uchodził za inżyniera, budowniczego kolei. Przystojny i elegancki, a przy tym o nienagannych manierach, był ozdobą wiedeńskich salonów, ale to też się Józefowi Zborowskiemu najwyraźniej nie podobało.
Zwrócił się więc do swojego bratanka Jana Zborowskiego, starszego od Heleny o kilkanaście lat, statecznego sędziego sądu grodzkiego w Krakowie, z prośbą o pomoc w tej sprawie. Zdziwił się niepomiernie, gdy Jan Zborowski wrócił do Dubiecka z wiadomością, że dziadek Edmunda Karola, Mateusz vel Mathieu von Hardt, urodzony XII 1804 roku w Diedesfeld kanton Neustadt, departament Mont– Tonnene 23 pluviose’a, był Francuzem a nie Niemcem.
– Przybył na ziemie polskie wraz z małżonką Fryderyką Weinholtz – ustalił Jan Zborowski, wysławszy uprzednio do Łodzi swojego kancelistę na przeszpiegi.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Józef, choć po prawdzie to była dobra wiadomość, aczkolwiek nie rozwiązywała problemu.
– Synowi tegoż Mateusza, Leopoldowi Hardtowi, urodzonemu 1 lutego 1838 roku w Aleksandrowie w kantonie łęczyckim, jako rezydującemu w Polsce Francuzowi , w 1851 roku przyznane zostało prawo do zwolnienia z obowiązku służby wojskowej w piechocie ( armii lądowej ), i w marynarce Jego Wysokości Cesarza Wszechrusi, stosownie do konwencji dyplomatycznych opierających się na wzajemności – odparł sędzia, dodając, że obywatelstwo francuskie Leopolda Hardta potwierdził Konsul Generalny Francji w Warszawie C.Bernard des Luard Lisards, co było wystarczającym dowodem.
– Leopold to brat Edmunda Karola? – dociekał wciąż niestrudzony Józef Zborowski.
– Nie – zaprzeczył Jan. – To jego stryj.
– Ożeniony z Fryderyką Weinholtz Mateusz vel Mathieu von Hardt doczekał się pięciu synów. Oprócz wspomnianych już Leopolda Hardta i Rainholda, ojca Edmunda Karola, było jeszcze trzech innych, młodszych od nich chłopców. Wszyscy cieszą się nieposzlakowaną opinią – orzekł na koniec Jan Zborowski.
Bynajmniej nie zamierzał przekonywać Józefa Zborowskiego
o słuszności wyboru dokonanego przez Helenę, ale mimo woli zaczął zastanawiać się nad jej perspektywami na zamążpójście
w wypadku, gdyby pozostała w Dubiecku.
– A poza tym, co tu dużo mówić stryju, nie jest dzisiaj łatwo wydać córkę dobrze za mąż. Jego zamyślony wzrok przesuwał się po twarzach siedzących przy wielkim stole panien i na koniec doszedł do wniosku, że dobrze by było, gdyby chociaż jedna z pięciu jego kuzynek była szczęśliwa. Helena promieniała wręcz szczęściem na kilometr, co nie uszło uwadze żony Jana.
Małżonka przybywała wraz z nim do Dubiecka, aby przedstawić rodzinie urodzoną 3 sierpnia 1881 roku córeczkę Wandę Zborowską. Wanda w przyszłości miała zostać żoną generała Sosnowskiego.
Ostatecznie ślub się odbył, ale poza młodszym bratem Edmunda Karola, Karolem Edmundem, który wystąpił w roli drużby pana młodego, inni członkowie jego rodziny nań nie przybyli. Trudno dzisiaj z całą pewnością powiedzieć jaka była tego przyczyna, ale można się domyślać, że nie byliby w majątku hrabiego Zborowskiego w Dubiecku mile widziani. Na próżno Helena wywodziła, że Polska zawsze utrzymywała dobre stosunki z Francją, a przodkowie to nawet stamtąd króla sprowadzili.
– Henryk Walezy był Francuzem – upierała się przy swojej racji – a Zborowscy po niego do Francji jeździli.
– Ano jeździli – musiał przyznać Józef Zborowski – ale po zgubę, bo nic dobrego z tego dla Rzeczypospolitej nie wynikło. Król uciekł i trzeba było go kimś zastąpić… – zasępił się. – Batory wiedział, że Zborowscy od samego początku optowali za Habsburgiem, więc choć udzielił Samuelowi Zborowskiemu schronienia w Siedmiogrodzie po awanturze z Wapowskim, której biedak nie przeżył, później nie pomny jego zasług, nie tylko że nie wystąpił w jego obronie, ale dał zgodę na ścięcie.
***
Helena wyobrażała sobie, że wjedzie do stolicy Siedmiogrodu, tak jak niegdyś Izabela Jagiellonka, córka Zygmunta Starego i królowej Bony, a przy tym jej ulubienica wydana za Jan Zápolya, króla Węgier.
– To też był kiedyś wolny kraj – uświadomił jej ojciec dbały o edukację swoich dzieci. Wiązał utratę niepodległości przez Polskę nie tylko z problemami wewnętrznymi kraju, ale przede wszystkim winą obarczał dawnych władców Polski, którzy pozwolili na nagły wzrost potęgi Habsburgów.
– A mogli mu zapobiec? – zapytała Helena.
– Trudno powiedzieć – odpowiedział z powagą Józef Zborowski – ale mogli próbować utrzymać przynajmniej tron węgierski.
Był przekonany, że gdyby Zygmunt Stary wystąpi w obronie swojej córki po śmierci jej męża i zapewnił sukcesję tronu węgierskiego wnukowi, Janowi II Zygmuntowi Zápolya, losy Europy potoczyłyby się inaczej.
– Jedno jest pewne, że nie należało stać z założonymi rękami i patrzeć, jak u boku Polski wyrasta mocarstwo – dodał.
– Ich legendarną siedzibą był Habichtsburg Jastrzębi Zamek, wybudowany w kantonie Aargau w Szwajcarii przez hrabiego Bryzgowii Guntrama Bogatego,którego potomek został wybrany królem niemieckim w 1273 jako Rudolf I. W 1278 przekazał swym synom w dziedziczne władanie Austrię i Styrię po wygasłej dynastii Babenbergów. Później Habsburgowie sięgnęli po tron czeski, a następnie po przegraniu przez Węgrów bitwy z Turkami pod Mochaczem, również po węgierski. Sukces jednak zapewniła im polityka dynastyczna prowadzona w myśl zasady, że wojny należy pozostawić silnym, a samemu zawierać szczęśliwie mariaże. Wyobraź sobie, że w 1490 roku Maksymilian I Habsburg, król Rzymian, był jeszcze uchodźcą z okupowanego przez Węgrów Wiednia. Role się odwróciły dopiero później.
– To ten sam, za którym optowali bracia Zborowscy, po śmierci Zygmunta Augusta – wtrącił Ignacy Ritter von Zborowski, bawiący właśnie w Dubiecku z wizytą.– Obaj z ojcem uważamy, że nie należało ich popierać.
– Ale Jagiellonowie również dbali o odpowiednie koligacje – podchwyciła Helena chcąc przypodobać się ojcu – i drugą z córek wydali za Szweda.
– Nie ulega wątpliwości, patrząc wstecz, że zawsze najkorzystniejsza dla Polski była unia personalna z Węgrami. Sprawdziła się doskonale po śmierci Kazimierza Wielkiego, więc gdyby po śmierci Jan Zápolya, Zygmunt Stary nie dopuścił do utraty Węgier przez Izabelę, nie zawładnęliby tym krajem Habsburgowie. A kto wie, może tron polski przypadłby wówczas jej synowi Janowi II Zygmuntowi Zápolya, na takiej samej zasadzie na jakiej dostał go później Zygmunt III Waza – podsumował dyskusję Józef Zborowski.
– Tyle tylko, że bracia Zborowscy nie mogli takiego obrotu rzeczy przewidzieć – mruknął sarkastycznie pod nosem Ignacy Ritter von Zborowski, sięgając po cygaro.
Po tej rozmowie Helena zainteresowała się historią Izabeli Jagiellonki, lecz w żaden sposób nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do wygnania jej z kraju po śmierci męża.
– To skomplikowane, moja droga – zrobił jej wykład na temat pięknej królewny Ignacy Ritter von Zborowski, znakomity prawnik i historyk w jednej osobie.
– Zygmunt Stary, którego pierwszą żoną była Barbara Zápolya, wyraził zgodę na małżeństwo córki Izabeli z od lat zabiegającym o jej rękę Janem Zápolya, pod warunkiem zawarcia pokoju z Ferdynandem Habsburgiem. Niestety, na mocy zatwierdzonego w1538 roku układu Węgry zostały podzielone między Ferdynanda i Jana, który zachował wprawdzie dożywotni tytuł króla Węgier, ale sukcesja po nim miała przypaść Ferdynandowi i jego spadkobiercy. Tak więc ewentualni przyszli potomkowie Izabeli i Jana nie mieli praw do korony, w zamian mieli otrzymać odszkodowanie pieniężne, tytuł książęcy i dobra na Spiszu. Tymczasem, po śmierci króla, antyhabsbursko nastawiona szlachta na zgromadzeniu narodowym w Rákos wybrała na kolejnego króla syna Izabeli, jako Jana II Zygmunta. Owdowiała Izabela pozostała na zamku w Budzie jak w potrzasku, gdyż wkrótce na Węgry uderzyła armia Habsburgów. Z drugiej strony zagrażali jej pozycji Turcy Osmańscy i choć pokonali wkrótce Austriaków, dla Węgier nie oznaczało to sukcesu, gdyż armia turecka zajęła stolicę wraz z centralną częścią kraju i Izabela musiała udać się z synem do Siedmiogrodu, który miał być odtąd krajem lennym wobec Porty Osmańskiej.
– Wyobraź sobie, moja droga, że ten Turek Sulejman, proponował nawet Izabeli małżeństwo i chciał ją zabrać do haremu jako jedną ze swoich żon – salon wypełnił się gromkim śmiechem jednego z braci Heleny.
– Przestańcie ją straszyć – wystąpił w obronie Heleny Zborowskiej jej ojciec, tymczasem Ignacy Ritter von Zborowski powrócił do przerwanego wykładu.
– Węgry, jakie podlegały wówczas formalnej władzy Izabeli miały stać się w przyszłości Księstwem Siedmiogrodu. Na skutek wojny domowej, 19 lipca 1551 Jagiellonka została zmuszona do podpisania z Ferdynandem ugody i wydania węgierskich insygniów koronacyjnych. Od 1551do 1556 przebywała na wygnaniu i dopiero w lutym 1556 roku przybyła do Lwowa, oficjalnie by doglądać swoich dóbr. W praktyce zaś, by być bliżej Węgier. Tu dowiedziała się o postanowieniach sejmu siedmiogrodzkiego, który zwołany 2 lutego 1556 w Tordzie postanowił wezwać Jagiellonkę i jej syna do Siedmiogrodu, by oddać im władzę nad krajem. Wtedy też wybuchły walki między stronnikami Habsburgów i Zápolyów, lecz ostatecznie Ferdynand zrzekł się Siedmiogrodu. Izabelę witał przyszły książę tego kraju, młody wówczas możnowładca Stefan Batory. Izabela zmarła 15 września 1559 w Gyulafehérvár w Rumunii, a władzę po niej objął Jan Zygmunt, który wkrótce zrzekł się węgierskiego tytułu królewskiego i przyjął tytuł pierwszego księcia Siedmiogrodu.
***
Kilka lat po tej rozmowie, mieszkając w Ploiesti w Rumunii, Helena postanowiła odwiedzić XI wieczną Katedrę św. Michała
w odległym o ponad 300 kilometrów Alba Iulia, dawnym Gyulafehérvár, gdzie pochowana została Izabela Jagiellonka i miejsce to zrobiło na niej niesamowite wrażenie, a nawet doświadczyła swoistego rodzaju de ja vu, o czym opowiadała po latach moja babcia Adela Dunin Wąsowiczowa, która towarzyszyła matce w tamtej wyprawie jako mała dziewczynka. Zapamiętała, że w 1442 roku, wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyady wykorzystał katedrę jako cytadelę w głównej bitwie
z Turkami, a następnie ją rozbudował tak, aby stała się miejscem jego pochówku.
Musiałam przyznać, że rzeczywiście zachodzi jakieś podobieństwo pomiędzy losami Heleny ze Zborowskich Hardtowej a losami Izabeli Jagiellonki, która owdowiała mając zaledwie 21 lat po niespełna półtorarocznym okresie małżeństwa i musiała stoczyć twardą walkę w interesie praw swego jedynego syna, walkę, w której nawet własny ojciec, król Zygmunt Stary, władca potężnej wówczas i liczącej się w świecie Polski, odmówił jej wsparcia.
Alba Iulia, znana w starożytności jako Apulum, jedno z największych centrów rzymskiej Dacji, stała się miejscem pielgrzymek następnych pokoleń. Dotarła tam w latach 70. moja mama. Dotarłam również i ja, a zbudowana na planie krzyża łacińskiego, jako trójnawowa bazylika z transeptem, Katedra św. Michała zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wędrowałam po twierdzy poszukując śladów pięknej Jagiellonki, Samuela Zborowskiego, który tu właśnie po ucieczce z kraju znalazł schronienie, a wreszcie mojej prababki Heleny, która najpiękniejsze lata swego życia spędziła na siedmiogrodzkiej ziemi, podobnie jak Polska, zawładniętej przez Habsburgów. Nie udało mi się tylko odnaleść grobu Edmunda Karola von Hardta, mojego pradziadka. I dopiero tam w Alba Iulia, gdy pochyliłam się nad sarkofagiem Izabeli Jagiellonki, ulubionej córki królowej Bony, kobiety mądrej i starannie wykształconej, a przy tym silnej, zadałam pytanie, z jakich powodów Samuel Zborowski skazany na banicję w 1573 roku, właśnie tutaj szukał schronienia. Izabela nie żyła już od trzynastu lat, w 1571 roku zmarł też jej syn Jan Zygmunt, wnuk Zygmunta Starego i siostrzeniec Zygmunta Augusta oraz Anny Jagiellonki, a władza przeszła w ręce Stefana Batorego. Samuel Zborowski nie mógł przewidzieć, że w niespełna dwa lata później, z 18 na 19 czerwca 1574 r Henryk Walezy pospiesznie opuści Polskę, a na wawelskim tronie zasiądzie Stefan Batory. Z tego punktu widzenia wybór Siedmiogrodu wydaje się irracjonalny, chyba że kryły się za nim jakieś inne, tajemnicze wręcz przesłanki. Również pytanie, dlaczego nie szukał wsparcia u Habsburgów pozostaje bez odpowiedzi, zwłaszcza że również Stefan Batory początkowo związany był z Habsburgami i nawet w 1549 roku w imieniu cesarza Ferdynanda I Habsburga wziął udział w Mantui w zaślubinach jego córki Katarzyny Habsburżanki z Franciszkiem III Gonzagą, a przecież był to czas wojny pomiędzy Habsburgami a Izabelą Jagiellonką.

***
Wracając z powrotem do czasów młodości mojej prababki Heleny ze Zborowskich Hardtowej trzeba powiedzieć, że koleją zainteresował się i związał z nią swoje losy nie tylko jej mąż Edmund Karol von Hardt. Nie mniej zafascynowany tym nowym, jakby na to nie patrzeć, zjawiskiem i wynikającymi stąd możliwościami, był Włodzimierz Kostarkiewicz, noszący po adopcji przez Ignacego Ritter von Zborowskiego oba nazwiska. W 1889 roku uzyskał prawo do tytułu Ritter von. W styczniu 1886 był już inżynierem elewem I klasy w Przemyślu, a więc nieopodal Dubiecka i zarabiał 700 guldenów. Bywał częstym gościem w Dubiecku, już po wyjeździe stamtąd Heleny, i uspokajał jej rodziców. Równoczesnie Ignacy Juliusz Zborowski namawiał synów Józefa Zborowskiego do wyjazdu do Rumunii, podkreslając, że istnieje tam ogrone skupisko Niemców powstałe w skutek kolonizacji Siedmiogrodu przez Sasów.
– To także ich kraj – wywodził – a kolonizacja została zapoczątkowana jeszcze w średniowieczu przez króla Gejzę II, który sprowadzając nowych osadników dążył do zaludnienia ówczesnych kresów państwa węgierskiego. Koloniści przybywali głównie z zachodnich części Świętego Cesarstwa Rzymskiego i w większości posługiwali się dialektami frankońskimi.
– O tym akurat Edmund Hardt nam nie mówił – podchwycił hrabia Józef Zborowski.
– Nic dziwnego – roześmiał się Juliusz – nie chciał
w naszych oczach uchodzić za Niemca.
– Nie jest Niemcem – kategorycznie stwierdził Józef Zborowski.
– Mówi doskonale po francusku – dodała jego żona.
– Ależ, wszyscy mówimy doskonale po francusku – w oczach Kostrakiewicza, znanego z nieokiełzanego poczucia humoru, pojawiły się figlarne ogniki.
– Moi synowie nie muszą pracować – oponowała zazwyczaj
z oburzeniem hrabina Zborowska, ilekroć była mowa o wyjeździe kolejnego dziecka do Rumunii. Śmiertelnie się bała, że niebawem straci wszystkich, a dwór opustoszeje całkowicie. Coraz częściej zdarzały się dnie, kiedy do obiadu zasiadała sama z mężem i z żalem myślała o czasach, kiedy trudno było pomieścić wszystkich przy stole. A w święta i w zapusty, to już w ogóle... Zawsze z radością witała więc gości, a Kostrakiewicz i jego matka, wciąż piękna Alojza, byli szczególnie mile widziani.
– Czasy się zmieniają, dobrodziejko, teraz młodych ludzi ciągnie w świat – dopowiadał w takich wypadkach Włodzimierz. – A wy z pewnością myślicie, że wystarczy, że złowią dobry posag – natrząsał się w duchu.
Zwyciężyła jednak ciekawość i młodzi chłopcy wyruszyli w drogę, choć nie wszyscy do Rumunii. Dwóch braci Heleny wyjechało razem na pokładzie tego samego statku do Ameryki. Jako zawód każdy z nich podał po niemiecku „tapicer, siodlarz”, a potem rzeczywiście obaj pracowali w fabryce powozów. Władysławowi w dość krótkim czasie udało się nauczyć języka angielskiego,
i, pomimo że musiał pracować aby utrzymać młodą żonę i dziecko, jakimś cudem zdołał uzyskać dyplom lekarza. A że cudów nie ma, należy przypuszczać, że medycynę zaczął studiować we Lwowie, Krakowie czy Wiedniu jeszcze przed wyjazdem do Ameryki. W ogłoszeniu z 1902 roku podał, że oprócz amerykańskiej specjalności posiada również „european faculty.”W Ameryce obaj bracia mieszkali najpierw u niejakiego Stefana Zborowskiego, który najprawdopodobniej wyjechał dużo wcześniej i założył fabrykę powozów w Nowym Yorku. On też pomógł Janowi założyć w branży krawieckiej własny interes. Według relacji Władysława Jan zginął w wojnie amerykansko-hiszpanskiej na Kubie, niewykluczone jednak, że Władysław chciał przedstawić przedwczesną śmierć brata w nieco heroicznym świetle, aby umniejszyć tym żal matki Marii. Młodszy od niego o dobrych kilka lat Władysław Zborowski prowadził praktykę lekarską w Filadelfii i tam zmarł. Najmłodszy z rodzeństwa Bronisław wybrał seminarium duchowne, lecz kiedy je ukończył nie przyjął święceń kapłańskich i ostatecznie podjął studia na wydziale filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Świat wydawał się teraz mały, a w każdym razie był łatwo dostępny odkąd pojawiła się na nim kolej, więc nie bacząc na trudy podróży bywał częstym gościem w Rumuni. On też nalegał na wyprawę do Sächsisch Regen na terenie północnego Siedmiogrodu.
– Z całą pewnością zachowały się tam zamki krzyżackie – zachęcał siostrę pełen entuzjazmu, nie bacząc na jej stan.
– To nie takie proste, Bronku, jak ci się wydaje – starała się ostudzić jego zapały – nie mogę ot tak, po prostu zostawić tu dzieci. Jedź sam.
Tym sposobem Bronisław Zborowski dotarł do Sibiu, założonego w początkach XII wieku przez saskich kolonistów
i opisał je później w swoim dzienniku z podróży. Był to doskonały reportaż z poszukiwania śladów gen. Józefa Bema, który 15 marca 1849 w czasie powstania węgierskiego dowodził w okolicach Sybinu powstańcami węgierskimi w bitwie przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Najprawdopodobniej reportaż ten zainspirował Jana Stykę do namalowania obrazu pod tytułem „Panorama siedmiogrodzka”.
– Nad miastem położonym u stóp karpackich gór Parâng, z w pełni zachowaną średniowieczną starówką wznosi się katedra kalwińska i cerkiew prawosławna, a spacerując wąskimi uliczkami odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał przed wiekami – pisał Bronislaw Zborowski w liście do swego ojca Józefa Zborowskiego. – Fascynujący kraj, istny kulturowy tygiel... Chwilami wydaje mi się, że stanę oko w oko z Drakulą, choć trudno uwierzyć, że był wampirem, wiadomo na pewno, że był Seklerem, członkiem spoleczności strażników granic, czyli potomkiem zmadziaryzowanych w XII wieku Pieczyngów, którym udało się zachować własną tożsamość.
***
Tymczasem pracując na C.K. kolei Karola Ludwika we Lwowie (K.k. priv. galiz. Carl Ludwig– Bahn) Kostrakiewicz-Zborowski poznał, a następnie poślubił w roku 1887 Marię Franciszkę Wierzbicką, córkę inżyniera Ludwika Wierzbickiego. Rok później we Lwowie Maria urodziła pierworodnego syna Juliusza. Ze Lwowa Kostarkiewiczowie przenieśli się do Nowego Sącza, gdzie Włodzimierz otrzymał stanowisko Inspektora kolei państwowych i naczelnika warsztatów kolejowych.
W tym czasie Nowym Sączem zarządzał jako starosta Aleksander Zborowski, brat Józefa Zborowskiego. Tu przyszły na świat dwie córki Wlodzimierza Kostrakiewicza-Zborowskiego, Helena i Wanda (1894). W 1894 mianowany został delegatem Komisji Krajowej dla Spraw Przemysłowych z zadaniem organizacji uzupełniających szkół przemysłowych. W tym samym czasie jego przybrany ojciec Ignacy Ritter von Zborowski został prezydentem Sądu Krajowego Wyższego w Krakowie. Drugi taki sam sąd istniał we Lwowie i oba działały jako trzecia instancja odwoławcza nad sądami powiatowymi i sądami krajowymi. Niezależnie od nich w Wiedniu funkcjonował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości a obok niego Trybunał Stanu, jako sąd prawa publicznego, do którego w jakiś czas później powołany został Ignacy Ritter von Zborowski.
Była to więc wybitnie prawnicza rodzina, złożona zarówno z teoretyków prawa, takich jak dr Stanisław Zborowski ze Lwowa, brat dziadka mojej prababki Heleny, czy jego syn sędzia sądu grodzkiego w Krakowie Jan Zborowski.
***
Maria Zborowska była osobą w wysokim stopniu praktyczną i przewidującą, na nic jednak zdały się wszelkiej jej perswazje, groźby i prośby. Zakochana do nieprzytomności w pięknym Francuzie dwudziestoletnia Helena była zdeterminowana w najwyższym stopniu, a przy tym nieugięta i co najmniej w tym samym stopniu nieustraszona. Nie przerażała jej świadomość, że jeśli poślubi Edmunda znajdzie się daleko od domu bez żadnego zabezpieczenia i przez myśl jej nawet nie przeszło, że on może umrzeć.
– To się nie miało prawa zdarzyć – wykrzykiwała z rozpaczą stojąc nad jego grobem – jak mogłeś mnie opuścić !
Była przekonana, że dożyją w szczęściu późnej starości i zdążą razem odchować gromadkę dzieci. Tymczasem los zgotował jej nie lada niespodziankę i wystawił wysoki rachunek za kilkanaście szczęśliwych lat, jakie danym jej było przeżyć u boku ukochanego mężczyzny.
Mieszkali najpierw w Piteşti, gdzie w 1885 roku urodziła się Amalia i niespełna rok później Józefina, a po nich w 1887 Stanisław Leopold Hardt, następnie w odległym o ponad 100 kilometrów na wschód Ploeszti miejscu urodzenia Adelajdy, która przyszła na świat 16 marca 1890. Stąd było najbliżej do Bukaresztu, gdzie życie towarzyskie koncentrowało się wokół królewskiego dworu i gdzie Hardtowie chętnie bywali. Później przenieśli się do położonego na północy kraju Botosani i tam 2 sierpnia 1892 przyszedł na świat Edmund Bronisław, a wreszcie do położonych nieopodal Paskan, gdzie rodziły się kolejne dzieci. Janina w 1894 roku, następnie Adam, Jadwiga i jako ostatnia z rodzeństwa w 1896 Antonina. Ojcem chrzestnym Edmunda został młodszy brat Heleny, Bronisław Zborowski. Rodzina wędrowała w ślad za Edmundem, który zarządzał budową kolejno powstających odcinków linii kolejowej na długości przeszło tysiąca kilometrów. Tyle właśnie wynosi odległość z Piteşti do Paskan.
W 1880 w Rumuni utworzono państwowy zarząd kolei Căile Ferate Române (CFR), który zajął się administrowaniem zakupionych kolei oraz budową nowych. W 1888 doszło do połączenia „Kolei Rumelijskiej” z siecią węgierską i otwarcia kolei Skopje – Niš , zapewniającej połączenie Salonik z Węgrami i Europą. W 1895 roku, po 35 latach od budowy kolei Konstanca – Cernavoda o długości niespełna 100 kilometrów, otwarto przedłużenia linii do Bukaresztu
z wybudowanym w międzyczasie mostem na Dunaju. Bukareszt dzieli od Konstancy 250 kilometrów, ale aby to połączenie kolejowe mogło powstać trzeba było opanować jedną z najpotężniejszych i najbardziej kapryśnych rzek Europy, płynącą z zachodu na wschód. Poważną przeszkodę stanowił wpadający do Dunaju jego lewobrzeżny dopływ Seret, przez który w miejscowości Paskani należało przerzucić most kolejowy, aby połączyć je z Lasi. Tam o mało nie stracił życia Edmund Karol von Hardt, co doskonale zapamiętała jego córka Adela.
Z Paskan do Lwowa było już znacznie bliżej aniżeli z położonego jeszcze za Bukaresztem Pitesti. Tylko 400 kilometrów. Tyle musiała pokonać Helena z dziećmi i dobytkiem, aby się znaleźć na powrót w rodzinnych stronach. Na szczęście istniało już wtedy połączenie kolejowe Lwów– Czerwniowce, przedłużone do Botosani.
Gdy Helena zdecydowała się wreszcie opuścić dom, w którym mieszkali przez kilka ostatnich lat w Paskanach, wtedy właśnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyciągnęła do niej pomocną dłoń siostra matki Katarzyna, wdowa po zmarłym 17 października 1884 w Tustanowicach kniazi Stefanie Glińskim, osoba majętna, lecz bezdzietna i samotna. Po mężu odziedziczyła nie tylko majątek w Tustanowicach ale również piękny pałacyk w Truskawcu, wybudowany nieopodal Zakładu Kąpielowego, kilka nieruchomości we Lwowie, a w tym ogromną kamienicę przy ulicy Dominikańskiej 1–3 , w której mieściła się jej rezydencja, a co więcej czerpała wielkie zyski z wydobycia ropy z istniejących w Tustanowicach na Podkarpaciu, nieopodal Drohobycza szybów naftowych. Z przyczyn sobie tylko wiadomych Katarzyna z Motylów Glińska odnosiła się do niewiele od siebie młodszej siostrzenicy z wyrozumiałością, na jaką nie było stać jej matki i postanowiła otoczyć Helenę i jej dzieci opieką.
Katarzyna Glińska każdorazowo przyjeżdżając do Dubiecka zarzucała swojej siostrze Marii Zborowskiej, że jest bez serca, a gdy wracała z powrotem do Lwowa, siostra przekonywała ją, że nie jest to prawdą i gdyby tylko Helena raczyła się do niej odezwać, zechciała wyrazić skruchę, z całą pewnością doszłaby z córką do porozumienia.
– Na to nie licz – żartowała kniazini nie chcąc zaogniać sytuacji – twoja córka jest na to zbyt dumna...
Do pojednania Heleny z matką nigdy nie doszło. Po śmierci hrabiego Józefa Zborowskiego sprzedano majątek w Dubiecku,
a wdowa po nim przeniosła się do Gorlic, gdzie zmarła tuż po wybuchu I wojny światowej w 1914 roku.
Katarzyna Glińska przeżyła wprawdzie oblężenie Lwowa przez oddzialy Armii Halickiej, lecz zmarła w 1921 roku przekazawszy testamentem cały swój majątek Helenie Hardtowej.
W międzyczasie jednak szyby naftowe w Zagłębiu Borysławsko– Drohobyckim przestały przynosić jakikolwiek dochód.
                                                                                                                             Joanna Krupińska-Trzebiatowska






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kazimierz Świegocki Niepojęty logos znaczeń.Refleksje nad metafizycznymi momentami w wierszach Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej /Agata Hrycyk

Kazimierz Świegocki Niepojęty logos znaczeń. Refleksje nad metafizycznymi momentami w wierszach Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej Joanna Krupińska-Trzebiatowska należy do tej generacji poetów, którzy zaczęli rozwijać swoje skrzydła mniej więcej wtedy, gdy kończyła swój żywot Polska Rzeczpospolita Ludowa, a zaczynała się Trzecia Rzeczpospolita. Pośród debiutantów  tego pokolenia znaczącą część stanowiły osoby w wieku, który dla poetów uważany jest za wiek co najmniej średni, w każdym razie za w pełni dojrzały. Jest rzeczą godną uwagi, że niektóre z tych osób zaprezentowały już od pierwszego tomiku również dojrzałą, na miarę swojego talentu, poezję, tak jakby czas przed debiutem był okresem dyskretnego, lecz gruntownego ich terminowania. Joanna Krupińska-Trzebiatowska nie tylko potwierdza faktyczność tego zjawiska, lecz zdaje się ją demonstrować w stopniu szczególnie wysokim. Dojrzałość jej poezji wyraża się przede wszystkim w bogactwie, powadze oraz intelektualnej i emocjo

początek nowej powieści PROKURATOR ALEKS

*** Aleks nadal jeszcze przebywał w pracy. Był to kolejny dzień a raczej wieczór forsownych przesłuchań w śledztwie, które prowadził już od wielu miesięcy. sprawa ta była dla niego czymś bardzo osobistym, najpoważniejszą jaką dotąd prowadził i chwilami przerażała go myśl, że tak wiele jest jeszcze do zrobienia. Pokój w komendzie pełen był dymu papierosowego i młody prokurator czuł że pieką go oczy. - Chciałby pan coś jeszcze powiedzieć?- zwrócił się do mężczyzny, którego przesłuchiwał od kilku godzin-w takim razie proszę przeczytać protokół i podpisać. - Nastaw wodę na kawę i  sprowadź  pana Leszka do aresztów -powiedział do siedzącego naprzeciwko porucznika. Kiedy został sam w pokoju otworzył szeroko okno i zamyślił się. Nie był już w stanie myśleć nad tym, co robił od wielu godzin, a po głowie zaczęły przesuwać mu się myśli, które od jakiegoś czasu go pochłaniały. Czy chciał, czy nie chciał, wypełzały z ukrycia. Czuł że nie jest zadowolony z tego co dotąd osiągnął w życiu i jak je so