***
Aleks
nadal jeszcze przebywał w pracy. Był to kolejny dzień a raczej wieczór
forsownych przesłuchań w śledztwie, które prowadził już od wielu miesięcy.
sprawa ta była dla niego czymś bardzo osobistym, najpoważniejszą jaką dotąd
prowadził i chwilami przerażała go myśl, że tak wiele jest jeszcze do
zrobienia.
Pokój w komendzie pełen był dymu papierosowego i młody prokurator czuł że pieką go oczy.
- Chciałby
pan coś jeszcze powiedzieć?- zwrócił się do mężczyzny, którego przesłuchiwał od
kilku godzin-w takim razie proszę przeczytać protokół i podpisać.
- Nastaw
wodę na kawę i sprowadź pana Leszka do aresztów
-powiedział do siedzącego naprzeciwko porucznika.
Kiedy został sam w pokoju otworzył szeroko okno i zamyślił się. Nie był już w stanie myśleć nad tym, co robił od wielu godzin, a po głowie zaczęły przesuwać mu się myśli, które od jakiegoś czasu go pochłaniały. Czy chciał, czy nie chciał, wypełzały z ukrycia. Czuł że nie jest zadowolony z tego co dotąd osiągnął w życiu i jak je sobie ułożył.
- Co za beznadziejność- pomyślał - czy naprawdę już tak musi być? Praca, dom i znowu dom praca. Myśl o powrocie do domu nie wzbudziła w nim entuzjazmu.
- Czy już nic nowego mi się nie przydarzy?
Wrócił porucznik tak jak i on zmęczony i nalał do szklaneczek kolejną w tym dniu kawę. Przez chwilę w rozmawiali jeszcze o tym co będą robić jutro a wychodząc z pustego już budynku komendy Aleks spojrzał na zegarek.
- Dziewiąta!
***
Alex potarł skronie, próbując złagodzić napięcie, które tam osiadło. Przyćmione, migoczące światło nad głową rzucało niesamowite cienie na zniszczone meble w ciasnym pokoju. Powietrze było gęste od niepokojącej ciszy, przerywanej jedynie odległym szumem miasta na zewnątrz.
Przeglądając akta sprawy rozłożone na biurku, w myślach Alexa krążyły nierozwiązane zagadki i niezbadane tropy. Podejrzani, których trzymali w areszcie, nie udzielali odpowiedzi, których tak desperacko szukał. Jego determinacja i frustracja podsyciły niespokojną energię, zmuszając go do głębszego zagłębienia się w ciemność spowijającą śledztwo.
Zniszczone skórzane krzesło zaskrzypiało, gdy Alex odchylił się do tyłu, wpatrując się w tablicę ogłoszeń pokrytą zdjęciami, mapami i notatkami. Sieć powiązań i czerwonych sznurków wskazywała na złożoność sprawy. Ofiary, miejsca zbrodni i podejrzani byli elementami złowrogiej układanki, która nie chciała ujawnić swoich sekretów.
Nagle brzęczący dźwięk jego telefonu przerwał duszną atmosferę. Alex sięgnął po nią, a jego serce przyspieszyło na myśl o nowych informacjach. Identyfikator dzwoniącego wyświetlał nieznany numer, a głos po drugiej stronie mówił przyciszonym głosem.
„Spotkajmy się w opuszczonym magazynie na obrzeżach miasta. O północy. Przyjdź sam”.
Tajemnicza wiadomość sprawiła, że Alexowi ciarki przeszły po plecach. Spojrzał na zegar na ścianie; zbliżała się już 22:00. Z przypływem adrenaliny chwycił płaszcz i pospiesznie opuścił komisariat policji, zdecydowany stawić czoła temu, co go czekało w tym odludnym miejscu.
Gdy jechał słabo oświetlonymi ulicami miasta, w głowie Alexa kłębiły się różne możliwości. Czy był to informator posiadający kluczowe informacje, czy też pułapka zastawiona przez nieuchwytnego sprawcę? Opuszczony magazyn majaczył w oddali, a jego sylwetka na tle nocnego nieba wydawała się złowieszcza.
Parkując samochód w dyskretnej odległości dalej, Alex pieszo zbliżył się do magazynu. Powietrze było lodowate, a wiatr szeptał mu złowieszcze tajemnice, gdy ostrożnie wchodził do środka. Wnętrze spowijała ciemność, którą zakłócało jedynie słabe światło wpadające przez rozbite okna.
Z cienia wyłoniła się postać, której rysy zasłaniał płaszcz z kapturem. „Alex” – powtórzył zachrypnięty głos, wywołując dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. „Jesteś już blisko, ale w grę wchodzą mroczniejsze siły. Nie ufaj nikomu”.
Zanim Alex zdążył zareagować, tajemniczy informator zniknął w cieniu, zostawiając go samego z niepokojącym odkryciem. Magazyn zdawał się zamykać wokół niego, zwiększając ciężar sekretów, które niósł.
Gdy zegar zbliżał się do północy, Alex zdał sobie sprawę, że odpowiedzi, których szukał, ukryte były w cieniu i czekały, aż zostaną odkryte w mrożącej krew w żyłach grze w kotka i myszkę. Śledztwo przyjęło złowieszczy obrót, a granica pomiędzy sojusznikiem a przeciwnikiem zatarła się w otaczającej go ciemności.
***
Kiedy
wszedł ciemnymi ulicami nie mógł odpędzić od siebie myśli o dniu jaki miał za
sobą, poranek i rozmowy przy kawie w pokoju rekreacyjnym.
-
Ciekawe co Barbara właściwie o mnie myśli? - zaniepokoił się w głębi
ducha, a po chwili zganił się:
-
Ostatnio za dużo myślę o dziewczynach.
Przez
chwilę poczuł coś czego od dawna nie doświadczał, jakąś tęsknotę za czymś co
mgliście majaczyło gdzieś w oddali. Przypomniał sobie majowy wieczór sprzed
lat, ciepłą noc, czyjeś oczy i głuche uczucie, że coś się na zawsze utraciło.
Uśmiechnął się do siebie, ale w tym uśmiechu była tylko nostalgia, a po głowie
natrętnie chodziła mu wyświechtana myśl, że nie wchodzi się dwa razy do tej
samej rzeki. Kiedy wysiadł z tramwaju i wchodził do bramy swojego domu, miał
uczucie, że jutro na pewno coś ważnego się wydarzy. Oprzytomniał na widok żony
i zanurzył się w rytuale codziennych spraw, tych samych słów i gestów, zanadto
już zmęczony, aby marzyć o czymś innym jak tylko o śnie. Jednak kiedy leżał na
szerokim tapczanie sen nie mógł przyjść i znowu skądś z głębi duszy wypłynęła
jakaś myśl o Barbarze i ze dziwieniem stwierdził, że stara się sobie
przypomnieć jak była dziś uczesana.
Nagłe
i niespodziewane pojawienie się w pracy Barbary wprawiło Aleksa w prawdziwe
niezadowolenie.
Spotkali się w1969 na Wydziale Prawa, ale wtedy zakochana w moim przyszłym
mężu osiemnastoletnia dziewczyna nie widziała poza nim świata. Dziewiętnastoletni Aleks dość niedbale ubrany
o niemiecko brzmiącym nazwisku nie był zresztą mężczyzną na którego w ogóle mogłaby
zwrócić uwagę, a co więcej nie podobało się jej to, że zajmuje się związkiem młodzieży
socjalistycznej (ZMS) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na to sobie szacowna alma
mater nie zasłużyła. Trafili do dwóch różnych grup i właściwie przez cały okres
studiów Barbara Aleksa nie widywała. Z
reguły nie przychodziła na wykłady poza nielicznymi, bo była na to zbyt leniwa,
a ćwiczenia mieli w osobnych grupach, więc pomimo że studiowali w tym samym
czasie, rzadko kiedy mieli okazję się spotykać. Zwrócił na nią uwagę dopiero podczas
komersu, bo pijana rozbijała się już jako świeżo upieczona mężatka po parkiecie,
a o świcie, o zgrozo, próbowała wykąpać się w fontannie przed Kościołem Mariackim.
Bliżej poznali się dopiero na aplikacji, jesienią 1973 roku, ale i wtedy spotykali się w jedynie co dwa tygodnie
na poniedziałkowych szkoleniach. Barbara
trafiła do jednostki oddalonej od Krakowa o 40 km i pracowała w terenie, a on, czego nie omieszkała
publicznie złośliwie skomentować, siedział, jak u Pana Boga za piecem, w jednej
z miejscowych jednostek. Od razu też spostrzegł, że
dziewczyna odnosi się do niego raczej niechętnie, przypuszczając nie
bez racji zapewne, że jest mocno protegowany. Skazana na banicję przez rok wiodła tułacze życie.
Dojazdy zimą do Olkusza stały się koszmarem i
zdarzało się, że gdy zasypało drogi, nie miała czym wrócić do domu.
Padała ze zmęczenia, ale wyboru nie miała, bo pomimo bardzo dobrego dyplomu,
miała trudności ze znalezieniem innej pracy w swoim zawodzie. Irytowała się, że
same studia niewiele dają i aby
wykonywać zawód prawnika
konieczna jest aplikacja: sędziowska, prokuratorska, bądź notarialna. .
To,
że w ogóle przyjęto ją na aplikację
prokuratorską graniczyło z cudem, więc nie wypadało jej narzekać z powodu
konieczności dojazdów do Olkusza. Dołączyła
do grupy później, już po zakończeniu naboru, i z tego powodu też bacznie ją
obserwowano, spekulując kto jest wtyką ze strony służb bezpieczeństwa.
Grupa
aplikancka liczyła około 30 osób, z
których właściwie żadnej, poza Aleksem i
Krzysztofem B., mężem swojej dobrej koleżanki z roku, Joli J., nie znała.
Zdarzało
się, że w przerwie między zajęciami na Uniwersytecie wpadały razem do kawiarni
położonej nieopodal uczelni i poplotkowały przy kawie o wszystkim i o niczym.
Podobne rozmowy prowadziła Barbara z Krzysztofem w autobusie w drodze do pracy
z powrotem do Krakowa, ale te mocno dające im w kość dojazdy wyraźnie ich do
siebie zbliżyły. Bywało w tym autobusie niekiedy wesoło, bo poza Barbarą i
Krzysztofem dojeżdżała do Olkusza również starsza od nich o rok prokuratorska
aplikantka Wanda K., aplikant sądowy i przyszły adwokat Stanisław K. oraz spora
grupa adwokatów. Barbara liczyła dni do Bożego Narodzenia z nadzieją że wyrwie
się z tego kieratu, chociaż na kilka dni i złapie nie oddech. Codzienne wstawanie tuż po
szóstej, łyk kawy w przelocie i ściganie uciekającego tramwaju, a potem bieg
tunelem pod dworcem, aby zdążyć do odjeżdżającego z dworca za dwadzieścia ósma autobusu,
zaczął skutkować ostrą zadyszką. Musiała wyjść z domu przed 7.00, a wracała zazwyczaj
przed czwartą, tak śmiertelnie zmęczona, że nie było już mowy o żadnym gotowaniu. Garnki,
którymi z lubością zabawiałam się w trakcie pierwszego tego roku mojego małżeństwa
poszły w odstawkę, a ona nieoczekiwanie musiała dorosnąć.
Przepaść
pomiędzy Barbarą a Aleksem pogłębiła się znacznie, gdyż ona, po wielu
perypetiach, uzyskała nominację na asesora Prokuratury Rejonowej z dwuletnim opóźnieniem
podczas gdy on w międzyczasie kolejno kilka razy awansował i wyrobił sobie
pozycję cenionego prokuratora. Aleks poza tym słusznie podejrzewał, że Barbara
mu zazdrości. Miał duże zastrzeżenia do jej podejścia do pracy i w pełni
podzielał w tym zakresie poglądy swoich przełożonych, że niezbyt nadaje się na
prokuratora. Powszechnie też mówiło się, że Barbara korzystała nieustannie ze
zwolnień lekarskich i że z tego powodu mają z niej niewielki pożytek.
Doskonale
pamiętał z jakim talentem i nonszalancją potrafiła ulatniać się zajęć
szkoleniowych już po pierwszej godzinie, praktycznie nic nikomu nie mówiąc ani
nie próbując się usprawiedliwiać, pomimo że to on, jako starosta grupy,
musiałby się tłumaczyć w przypadku gdyby doszło do ponownego sprawdzenia listy
obecności. Z tego też powodu jej nie lubił.
Aleks
nie przypominał sobie ani jednej dłuższej rozmowy z szaloną dziewczyną, jak określał
ją w myślach i teraz właśnie, leżąc w swoim własnym łóżku, zaczął zastanawiać
się czy kiedykolwiek zamienił z nią więcej niż kilka zdań. Nie umiał też sobie
wytłumaczyć, co sprawia że Barbara go intryguje. O wiele bardziej podobała mu
się Ania, która właśnie uzyskała przeniesienie służbowe z Myślenic i bogu
dziękował, że ją, a nie Barbarę, czego się obawiał, ulokowano wraz z nim w
jednym gabinecie. Starsza od niego o kilka lat Ania, niezwykle uprzejma i
koleżeńska, wydawała mu się bardzo kobieca pełna temperamentu i wdzięku.
Zauważył też, że wpadła w oko szefowi i cieszy się jego wielką sympatią.
- No,
no, co z tego wszystkiego może wyniknąć - pomyślał, zasypiając.
Z
tego i tym podobnych rozmyślań wyrwała go Maryla, która dotąd za sprzątnięta
sprawami domowymi, nie zwracała na niego żadnej uwagi.
-
Powinieneś wracać do domu wcześniej, kochanie -powiedziała surowiczym
uśmiechem, lecz zabrzmiało to złowieszczo. - To przesada pracować do nocy.
-
Masz rację -zgodził się z nią bez oporów - postaram się poprawić, jak tylko
skończę śledztwo.
Zaczął
opowiadać jak rozwija się postępowanie, a wreszcie snuć związane z nimi
nadzieje, szybko jednak zorientował się, że żona go nie słucha. Próbował
jeszcze nawiązać rozmowę ale bez rezultatu, bez rezultatu też próbował się do
niej zbliżyć ale kiedy tylko się do niej przytulił i delikatnie zaczął ją
całować odsunęła się od niego mówiąc że jest już bardzo późno.
-Zawsze
albo za późno albo za wcześnie -pomyślał mocno urażony.
Był
zmęczony tak bardzo, że spodziewał się że natychmiast zapadnie w sen a
tymczasem on nie nadchodził. Od czasu do czasu spoglądał na śpiącą obok siebie
żoną i zastanawiał się gdzie podziały się jego marzenia.
-
Sam sobie stworzyłem piekło na ziemi - pomyślał.
Z
drugiego pokoju dobiegało jakby pochrapywanie albo sapanie na
przemian pogwizdywaniem.
-
Ta sytuacja domowa jest nie do zniesienia - przemknęło mu przez myśl.
-
Czy do końca życia będę zmuszony patrzeć na pryszczatą gębę tego wymoczka? Nie
ma szans a on się kiedykolwiek stąd wyprowadził. No może gdyby się ożenił, ale
kto by zechciał takiego chuderlawego wymoczka? Zwariowany matematyk - dodał w
myśli.
Aleks
szczerze nienawidził swojego szwagra. Denerwowała go jego fizjonomia, sposób
mówienia, poruszania się, słowem wszystko. Poza tym nie czuł się w tu dobrze,
gdyż jakby nie było, był to rodzinny jako żony i to jej brat od czasu śmierci
swoich rodziców był panem domu, a przynajmniej tak się zachowywał, sprawiając
że Edward czuł się niekiedy i intruzem. Opowie zmarli jeszcze przed jego ślubem
z Marylą a żeniąc się z nią miał nadzieję że brat wkrótce się wyprowadzi. Jego
stosunek do żony nigdy nie był nadmiernie egzaltowany choć bez wątpienia
niegdyś ją kochał.
***
Maryla
obudziła się tego dnia z uczuciem nieznośnego bólu głowy.
-
Te migreny stają się doprawdy nie do zniesienia – pomyślała z trudem
zabierając się do przygotowania drugiego śniadania dla siebie i dla męża.
Zazwyczaj przygotowywała dla niego kanapkę do pracy z tym, co się udało Jani
zdobyć. Kiedy kroiła kolejną kromkę chleba przeszył ją gwałtowny ból w dole
brzucha.
-Aha,
zaczyna się -pomyślała, zastanawiając się dlaczego musi tak cierpieć z powodu
comiesięcznej przypadłości, skoro większość kobiet nie odczuwa w tym czasie
żadnych niemal dolegliwości. Miała skrzywiony wyraz twarzy kiedy w kuchni
pojawił się Aleks.
-
Źle spałaś ?
-
Znakomicie – odpowiedziała, krzywiąc się przy tym jeszcze bardziej – ale czuję
że będę chora.
Roześmiał
się, przytulając ją do siebie.
-
Który to dzień, kochanie?
Nie
zdążyła odpowiedzieć, gdyż do kuchni weszła Jania.
Jania
też ostatnio czuła się nie najlepiej i zapewne z tej przyczyny zaczęła
zaniedbywać swoje obowiązki domowe, co irytowało Aleksa. Żyła w tym domu od
wielu lat na prawach ni to ubogiej krewnej ni to pomocy domowej, a w czasach
kiedy dzieci były małe zajmowała się ich wychowywaniem i nikt by teraz nawet
nie pomyślał, że można by się jej pozbyć z domu. Od czasu śmierci swoich
chlebodawców nadal o to nieproszona prowadziła dom, bo w końcu dokąd miałaby
pójść? Marylka była do niej szczerze przywiązana. Prawie tak samo jak do matki
i nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby odprawić starą służącą.
Nie lubiła tylko, gdy Jania wtrącała się w jej małżeńskie sprawy i próbowała
wypytywać dlaczego dotąd nie mają dzieci, skoro są już dwa lata po ślubie, albo
odsyłała ją do lekarza.
-Chyba
żyją po bożemu i nie stosują tych wszystkich zakazanych środków -zamartwiała
się bogobojna kobieta. Pocieszała się myślą że niekiedy dopiero po latach
trwania małżeństwa pojawiają się dzieci. Matka Marylki też przez długi czas ich
nie miała a potem przyszło na świat zaraz jedno po drugim. Była szczęśliwa,
kiedy Marylka wyszła dobrze za mąż, choć Edward nie wzbudzał jej szczególnej
sympatii, ale musiała przyznać, że pozycję to on ma, taką samą jak jej zmarły
chlebodawca.
-
Widać prokuratorzy już tacy są!
Popędził
do nadjeżdżającego autobusu I nawet nie pożegnał się z Marylką. Spieszyło mu
się jak zwykle, a tymczasem ona zrozpaczoną uświadomiła sobie, że musi pójść by
do pracy i najmniej bynajmniej niespiesznym krokiem ruszyła w kierunku swojego
biura. Myśl o nieuchronnym spotkaniu z szefową przyprawiała ją o poranne
mdłości.
-Co
ta okropna baba znowu dzisiaj wymyśli?
Maryla
ukończyła studia prawnicze, lecz nie podjęła aplikacji ani sędziowskiej,
ani tak jak Edward prokuratorskiej. Nie chciała pójść w ślady ojca ani też
konkurować z mężem. Nigdy jednak nie przypuszczała że będzie miała tak wredną
pracę i szefową z piekła rodem. Najprawdziwszą heksę w jakiej trudno by ze
świecą szukać. Na dobrą sprawę była to jedyna sensowna oferta jaką otrzymała po
uzyskaniu dyplomu nie licząc no sensownych propozycji ze strony uczelnianego
pełnomocnika do spraw zatrudnienia. Zakres obowiązków miała niewielki i pewnie
zupełnie nieźle by sobie z nimi radziła gdyby nie to że w żaden sposób nie
mogła znaleźć wspólnego języka ze swoim bezpośrednim przełożonym. Kobieta w
wieku menopauzalnym zdawała się nienawidzić wszystkich, a szczególnie młodych
kobiet, zwłaszcza tych szczęśliwie zamężnych. Z tego też powodu Maryla była jej
solą w oku. Przeżywała gehennę gdyż praktycznie nie było rzeczy którą w opinii
szefowej zrobiłaby dobrze i skutkiem tego była ustawicznie poniżana i sekowana.
Kobieta wytykała jej publicznie każdy najmniejszy nawet błąd skutkiem czego konflikt
pomiędzy nimi narastał i stał się praktycznie nie do zniesienia. Po ostatniej
awanturze Maryla poinformowała Edwarda że zamierza złożyć wypowiedzenie z
pracy.
-
Podjąć decyzję o zwolnieniu to jeden ale znaleźć nową posadę to całkiem inna
sprawa -powiedział mentorskim tonem. Nie był w stanie zrozumieć o co w tym
wszystkim chodzi a co więcej zaczął patrzeć na swoją żonę jak na ofiarę losu.
Najpierw straciła ojca a w niedługi czas później matkę i było sprawą oczywistą
że gdyby ojciec nadal żył, córka nie miałaby żadnych trudności z dostaniem się
na aplikację.
-
Nie utrzymamy się tylko z jednej pensji, kochanie -powiedziała do niego z
rozpaczą, zalewając się przy tym łzami.
Z
jednej strony cieszyła się, że mąż robi karierę, jak to się zwykło u nich w
domu mawiać, z drugiej jednak zazdrościła mu, podobnie jak innym kolegom, z
których jeden już był sędzią a inny prokuratorem. Tymczasem sama codziennie
tonęła w powodzi papierków z którym rzadko kiedy wiedziała co zrobić. Złościła
się że do wykonywania tej pracy wcale nie byłby nikomu potrzebny dyplom
magistra praw. Wystarczyłaby matura.
W
południu udało się jej dodzwonić do domu i po rozmowie z Janią, która właśnie
wróciła od lekarza, odetchnęła z ulgą słysząc, że to nic poważnego. Obawiała
się że cały ciężar prowadzenia domu spadnie na jej barki jeśli Jania poważnie
zachoruje i nie będzie miał kto sprzątać ani gotować. Aleks wrócił
niespodziewanie wcześniej, niż zazwyczaj i mniej zmęczony aniżeli zwykle, bo
sąd odroczył ostatnią rozprawę z powodu niestawiennictwa oskarżonego.
-
Jak to miło zasiąść do stołu razem z mężem!
-
Może wybierzemy się do kina po obiedzie, kochanie?- zapytała, podając Aleksowi
kawę.
-
Mam zajęcia na Uniwersytecie i muszę zaraz wyjść.
Było
jej przykro, że odmówił, więc postanowiła uciąć sobie drzemkę. Sen jednak nie
nadchodził. Co pół godziny odzywał się zegar wiszący na ścianie, a poruszające
się miarowo wahadło wprowadzało ją niemal w hipnotyczny trans.
-
Piękny stary zegar pamiętający lepsze czasy -pomyślała z niechęcią spoglądając
na segmentowe meble. Gdy wybił godzinę 8:00 zaczęła zastanawiać się co
właściwie robi Edward i czy rzeczywiście prowadzi wykłady. Zauważyła że
ostatnimi czasy rzadko bywa w domu I że sprawy domowe zupełnie go nie
interesują. Oddaje jej całą pensję zostawiając sobie niewielką kwotę na drobne
wydatki i papierosy.
-Mógłby
przynajmniej od czasu do czasu zapytać jak sobie radzę?
Maryla
wdrożyła program maksymalnego oszczędzania i faktycznie w ciągu dwóch
pierwszych lat małżeństwa udało im się odłożyć sporo kwotę na zakup kompletu
mebli, narożnika który zastąpił małżeńskie ułoży jej rodziców i służył im teraz
do spania a nawet pralki automatycznej i telewizora. Teraz spokój w niczym nie
przypominał dawnej sypialni, w której zmarła jej matka. Długo jeszcze nie mogła
uwolnić się od smutnych wspomnień, czuła się jednak szczęśliwa, że udało się
wyjść za mąż. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, które utraciła po śmierci
rodziców. Kochała Aleksa i była przekonana, że poślubił ją z miłości.
-Jest
jak duży czarny kot leniwie wylegujący się na tapczanie – pomyślała,
spoglądając na Aleksa kątem oka. - Poważny i milczący.
Nie
miał jej zbyt wiele do powiedzenia, zupełnie tak, jakby raptem nie
znajdowali wspólnego języka.
-
Co się u licha mogło stać - zaniepokoił się - istna Wieża Babel!
Zmieszał
długim krokiem w stronę Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie faktycznie tego
dnia miało odbyć się seminarium doktoranckie, lecz zanim jeszcze minął planty,
uświadomił sobie, że w rzeczywistości niemal w każde popołudnie ucieka od
rzeczywistości. Byle dalej, byle na dłużej, byle jak najpóźniej
wrócić do domu, aż w końcu złapał się na tym, że wychodzi bez żadnej
uzasadnionej przyczyny, pod byle pretekstem, wiedziony dziwnym nie do końca
uświadomionym impulsem. Przesiaduje godzinami z babcią w domu swojej
matki, nawet wtedy kiedy jej nie ma, albo u siostry, nawiedza kolegów i wyciąga
ich na wódkę. Zawsze sam, nigdy razem z Marylą, bo jeśli już miałaby z nim
dokądś pójść, to tylko do kościoła.
-
Co z tobą -zaatakował ją pewnego dnia -upodabniasz się do Jani, dewotki.
-
Masz prawo do swojego światopoglądu, ale nie masz prawa osądzać mojego
-powiedziała z oburzeniem.- A zresztą, jak chcesz wiedzieć, modlę się za nas
oboje.
Pokłócili
się wtedy straszliwie i długo nie mogła darować mu tego chcę powiedział.
Nie
mogła pojąć czego on od niej chce, co ma jej do zarzucenia, dlaczego tak bardzo
się od niej oddalił i jest jak kot chodzący własnymi drogami.
- W
twoim stosunku do mnie nie ma ani odrobiny spontaniczności - powinien był
powiedzieć ale tego nie zrobił, pomimo że brakowało mu z jej strony czułości,
tkliwości, ciepła, którym był otoczony od dzieciństwa przez samotnie
wychowującą go matkę, babcię i o dziesięć lat starszą siostrę. Trzy kobiety,
dla których był maskotką, królewiczem, rozpieszczały go ponad miarę i sprawiły,
że romantyczna natura tęskniła teraz za miłością. Nie był obiektem pożądania i
zaczął sobie uświadamiać, że żona pociąga go w o wiele mniejszym stopniu
aniżeli dawniej. Zaczął też odczuwać coś w rodzaju intelektualnej przewagi i
spoglądać na nią z perspektywy własnej zawodowej pozycji.
-
Ma trudności z złożeniem głupiego pisemka a zachowuje się tak jakby jadła
wszystkie rozumy tego świata. Podświadomie czuł, że Maryla nie docenia jego
sukcesów pracy, lekceważy jego wysiłki i starania. Odnosił wrażenie, że świat
sprowadza się dla niej do drobnych problemów dowodowych którymi zwykła
zadręczać go wieczorami, zamiast cieszyć się tym że są razem, kochać się z nim
i oddawać miłosnym uniesieniom. Dla niego erotyka była źródłem wielkiego
upojenia i natchnienia podczas gdy ona podchodziła do spraw intymnych w sposób
całkowicie przyziemny i pozbawiony jakiegokolwiek polotu nic więc
dziwnego że z czasem zaczął tęsknić za mocniejszymi wyrażeniami.
***
Schodził
właśnie po schodach kiedy otworzyły się drzwi od gabinetu Barbary. Spojrzała na
niego, ale bez jednego słowa zamknęła drzwi za sobą, przekręciła klucz w
zamku i nie mówiąc nawet do widzenia pomknęła jak strzała w dół po
schodach.
Dogonił
ją w chwili gdy znalazła się na ulicy.
-
Dokąd tak pędzisz?- zapytał.
Przystanęła
na moment popatrzyła na niego uważnie i odpowiedziała że Kasia ma dzisiaj
urodziny.
-
Kończy trzeci rok życia.
-Doprawdy
- zdziwił się - jak ten czas szybko leci!
Ciąża
Barbary ujawniła się po pierwszym w roku aplikacji, kiedy wróciła do pracy po
wakacjach z wyraźnie zaokrągloną sylwetką i na dodatek aureoli skandalu jaki
wywołała w Austrii. Krążyły plotki na temat prokuratorskiej wycieczki, ale
niczego konkretnego się nie dowiedział. Grupa przygotowywała się wówczas do
kolokwium prokuratorskiego, a ona do porodu. Od razu wtedy pomyślał, że
dziewczyna do egzaminu nie przystąpi zupełnie tak jakby jej źle życzył i
później nawet miał wyrzuty sumienia z tego powodu, bo rzeczywiście tuż przed
egzaminem znalazła się w szpitalu. Urodziła dziecko i po roku, kiedy on zdawał
egzamin prokuratorski, dołączyła do młodszej grupy aplikantów.
-
Tak to już jest z kobietami. Zaabsorbowane domem, dziećmi, nie nadają się
do służby – pomyślał, zmierzając w stronę urzędu dzielnicowego gdzie z pomocą
szefa udało mu się właśnie znaleźć pracę dla Maryli. Była szczęśliwa i pełna
entuzjazmu choć o tego jej optymizmu nie podzielał w przekonaniu, że prędzej
czy później znowu pojawią się jakieś kłopoty. Zlustrował biurko żony
dostawione do czterech innych w niezbyt dużym pokoju surowym wzrokiem
lecz powstrzymał się przed wyrażenie swojej opinii na temat tego stanowiska
pracy. Nie mógł powiedzieć, że w takich warunkach pewnie by zwariował, bo już
sama tylko konieczność dzielenia gabinetu z Anną doprowadzała go do
szaleństwa i praktycznie w jej obecności nie mógł pozbierać myśli i skupić się
na tym co robi. Bez przerwy paplała, pytała go różne głupstwa, albo
przesłuchiwała strony. Zazdrościł Barbarze że na gabinet tylko dla siebie i nie
musi go z nikim dzielić, ale jednocześnie zastanawiał się z jakiego powodu tak
się stało i dlaczego tych dwóch kobiet które właśnie dołączyły do zespołu, nie
posadzono razem.
Tymczasem
Barbara dobiegła do przystanku autobusowego chwili gdy drzwi autobusu prawie
się już zamknęły i z trudem wcisnęła się do środka. Szczęśliwa się jej udało
opadła jedyne wolne siedzenie tuż przy drzwiach. Dotarła do żłobka wcześniej
niż zwykle i dzięki temu Kasia nie była ostatnim wychodzącym stamtąd dzieckiem.
-
Choć prędziutko, bo będziemy dzisiaj miały gości-powiedziała prowadząc
dziewczynkę za rączkę.-Przyjdzie babcia i dziadek i przyniosą ci prezenty, bo
masz dzisiaj urodzinki.
- A
tata, też przyjdzie?
Na
to pytanie Barbara nie potrafiła odpowiedzieć. Kręciła się nerwowo po
mieszkaniu, zadając sobie pytanie, czy jej maż przyjdzie czy nie przyjdzie.
-
Mógł przynajmniej zatelefonować - pomyślała rozgoryczona. Raptem zrobiło się
jej niewypowiedzianie smutno i nawet psoty Kasi nie mogły jej rozweselić.
Przypomniała sobie tamto listopadowe sobotnie popołudnie kiedy po
urodzeniu dziecka czekała na telefon od męża. Łudziła się, że zadzwoni I
zainteresuje się tym jak jej poszło i czy żyje ona i dziecko. Zjawiła się
tylko matka i opowiadała bzdury, ale Barbara od razu domyśliła się, że to
wszystko nieprawda i że wcale jej męża w domu rodziców nie było. Tuliła
maleństwo w ramionach i płakała. Zjawił się dopiero w dniu, w którym wraz z
Kasią miała opuścić szpital. Wtedy też okazało się że trzeba go było szukać aby
dostać się do mieszkania po becik i wyprawkę. Położna ubrała dziecko zawinęła w
becik i podała mu je, on wziął je na ręce jak kłodę drewna i niósł po schodach
trzymając daleko od siebie. Barbarze serce zamarło z przerażenia na myśl, że
mąż się potknie a dziecko wyleci i zabije się.
-
Uważaj na boga!
Rodzice
odwieźli Barbarę do domu razem z noworodkiem i zostawili w przekonaniu że
mąż się nią zaopiekuję. Położył becik na tapczanie i wyszedł nie mówiąc ani
dokąd idzie, ani kiedy wróci. Rozpacz Barbary była coraz większa, ból stawał
się nie do zniesienia, a maleńka dziewczynka patrzyła na nią wielkimi
granatowymi oczami swego ojca, zupełnie tak jak teraz.
-
Tatuś! Tatuś przyszedł – krzyczała dziewczynka , gdy rozległ się dzwonek przy
drzwiach.
-
Powinieneś był do mnie zatelefonować – powiedziała Barbara z wyrzutem,
wpuszczając męża do środka. Przyglądała mu się uważnie, gdy pijąc herbatę
równocześnie zabawiał się z Kasią. Mała dziewczynka wchodziła dosłownie
wielkiemu mężczyźnie na głowę, a on nie protestował. Wyglądało na to, że zdołał
dziecko pokochać. Początki były trudne. Barbarze wciąż jeszcze brzmiały w
uszach tamte złe słowa: Zrób cos, bo ten prosiak znowu wrzeszczy.
Siedząc
teraz wis a wis męża zastanawiała się, dlaczego
właściwie musieli się rozstać. Z jego punktu widzenia powód był oczywisty i
wszystkiemu winna była Barbara, bo to ona go zdradziła. Nie interesowały go
powody, dla których to zrobiła.
-
Zakochałaś się? – w to akurat trudno było mu uwierzyć.
-
Co reprezentuje sobą ten goły i bosy żółtodziób? – natrząsał się ze
swojego rywala. – Jak taki smarkacz, bez wykształcenia, po dwuletnim studium
hotelowym, mógł zawrócić ci w głowie?
Barbara
z trudem przyjmowała do wiadomości, że mąż nigdy do niej nie wróci i że nie
zdoła go zatrzymać. Brnęła więc dalej w ślepy zaułek, a on szalał z
wściekłości, kiedy w niedzielny poranek przychodząc po dziecko, zastawał w
mieszkaniu Barbary intruza. Choć miał nieodpartą ochotę wywleczenia go za
barchatki i wykopania na ulicę, z trudem zachowywał spokój. Nie szczędził
jednak złośliwych uwag pod adresem niewydarzonego absztyfikanta Barbary.
Dostawała dosłownie białej gorączki, a atmosfera stawała się nie do zniesienia,
więc ubierała pospiesznie dziecko, tak aby było gotowe do wyjścia w chwili, gdy
rozlegnie się dzwonek przy drzwiach. Gdy zamykały się drzwi za Kasią,
wyglądała przez okno z rozdartym sercem obserwując, jak mężczyzna jej życia
oddala się trzymając za rękę maleńką dziewczynkę. Jej największy skarb.
-
Czy to naprawdę była tylko moja wina?
Wracała
do pokoju i nie potrafiła już wykrzesać z siebie ani odrobiny czułości. Stawała
się całkowicie obojętna i nawet delikatne pieszczoty i próby zbliżenia ze
strony Marka zaczęły ją denerwować. To co przedtem wydawało się jej takie
proste teraz o kazało się niewykonane. Nie była wstanie uwolnić się od
przeszłości, zapomnieć o tych wszystkich spędzonych z Andrzejem latach, i
zacząć nowego życia. Przeżyła burzliwy romans i postawiła wówczas wszystko na
jedną kartę. Chcąc zalegalizować nowy związek, wniosła pozew o
rozwód, Czas jednak ostudził jej zapędy i niespodziewanie zaczęły ogarniać
ją coraz to większe wątpliwości. Miała niekończące się wyrzuty sumienia głównie
z powodu dziecka i zastanawiała się czy dla własnego iluzorycznego szczęścia ma
prawo pozbawić córkę normalnej rodziny, prawa do codziennego kontaktu z ojcem,
posiadania rodzeństwa. Doskonale wiedziała, że Marek nigdy nie zastąpi Kasi
ojca.
Gdy
wyjeżdżała na wakacje miała głębokie wewnętrzne przeświadczenie, że jej
małżeństwo weszło w końcową fazę kryzysu. Analizując całokształt stosunków
łączących ją z mężem doszła do wniosku, że coraz mniej ich łączy a coraz więcej
dzieli. Czuła się samotna i opuszczone, nie kochana i odtrącona, cierpiała gdyż
mąż przy każdej okazji dawał jej do zrozumienia że są razem tylko z powodu
Kasi. Jednocześnie jednak bagatelizował choroby dziecka i nie włączał się
aktywnie w proces jego leczenia. Był gościem w domu, a wtedy gdy był potrzebny,
gdy trzeba było natychmiast jechać do szpitala, najczęściej go nie było. Nie
było go też tam, daleko od domu, gdy Kasia znowu zachorowała i Barbara myślała
że oszaleje. Nie wiedziała co począć i jak sobie poradzić, a wtedy w jej życie
wdarł się młody przystojny chłopak, deklarując swoją pomoc.
Kiedy
otrzymała wezwanie dopłacenia pozwu, wycofała go i podjęła kolejną próbę
pojednania się z mężem. Miała jednak wrażenie że zderzyła się z górą lodową.
Prosząc Andrzeja, aby wrócił do domu spodziewała się iż uczynić to
natychmiast. Nie potrafiła czekać i nie wpadła na to, że potrzebny jest czas na
uleczenie ran, zranionej dumy i urażonej ambicji. Ogarniało ją
przerażenie, wyniesiony z dzieciństwa lęk przed samotnością .
-Szaleńcza
miłość bez perspektyw – pomyślała, gdy za mężem zamknęły się drzwi.-Przeżyłam
burzliwy romans i pora go skończyć.
Snuła
się po domu jak cień, nie cieszyło jej już nawet z takim trudem zdobyte
mieszkanie.
Po
śmierci babci Barbara samowolnie zajęła opuszczone przez staruszkę mieszkanie i
rozpoczęła wojnę z wydziałem lokalowym a utrzymanie się wprawie do jego
posiadania na czas oczekiwania na mieszkanie spółdzielcze. Jednocześnie, po
rocznej przerwie, powróciła do pracy i wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty. Już
po kilku dniach pobytu w żłobku jej ośmiomiesięczna wówczas córeczka złapała
anginę, po niej zapaleniu oskrzeli, miesiąc później zapalenie mielniczek
nerkowych, a na koniec zapalenie płuc. Było rzeczą oczywistą, że dziecko w tym
stanie do żłobka wrócić nie może. W międzyczasie, jakimś cudem, udało się
Barbarze zdać kolokwium prokuratorskie i zaczęła
toczyć batalię o utrzymanie się w zawodzie. Wiedziała, że jeśli nie
ukończył aplikacji będzie gryzi piórkiem w jakimś biurze. Nie mogła też
zrezygnować z pracy, bo pensja Andrzeja nie wystarczyłaby na utrzymanie całej
trójki. Z pomocą przyszli jej rodzice deklarując opłacanie opiekunki.
Barbara
roześmiała się na wspomnienie kompletnie pijanej pani Jadzi, której o mały włos
nie zabiła, gdy pewnego dnia po powrocie z pracy znalazła swoje zapłakane
dziecko w łóżeczku.
Później
udało się jej znaleźć dobrą kobietę w sąsiednim bloku która zaopiekowała się
niespełna 1,5 roczną dziewczynką u siebie w domu, ale i to rozwiązanie upadło
chwili gdy Barbara musiała opuścić babcine mieszkanie i przeprowadzić się do
przydzielonego jej mieszkania zastępczego.
Ale
wszystkie tamte trudności były niczym w porównaniu z tym, co ją spotkało teraz.
Ciężka choroba Kasi zaczęła spędzać Barbarze sen z powiek. Pojawiło się pytanie
już nie tylko o to czy dziecko da się wyleczyć, ale czy w ogóle uda się je
uratować.
Barbara
zagłębiła się w fotelu z uczuciem przerażenia. Za oknem szalała wichura i
targała wielkim drzewem rosnącym w ogrodzie.
W
półśnie przed oczami przesuwały się jej coraz to nowe wizje. Widziała jak
błądzi po pustyni, niekończącym się oceanie piasku, nie znając celu ani kresu
tej wędrówki, aż w końcu pada wyczerpana bez sił aby iść dalej. Często śnił się
jej wzburzony ocean i granatowe chmury kłębiące się na niebie, znikający w
ciemnościach horyzont. Nie wiedziała skąd i dokąd płynie a przy tym odnosiła
wrażenie, że znalazła się w oku cyklonu.
-
Kiedy mieliśmy jeden pokój o powierzchni 12 m² we wspólnym mieszkaniu z
używalnością kuchni i łazienki potrafiliśmy się kochać i byliśmy szczęśliwi.
Tyle wspaniałych lat i wszystko na nic.
-
Doprawdy Basiu? - odezwało się jej alter ego. - Zapomniałaś już co się działo,
gdy urodziła się Kasia?
Ostatnim
wysiłkiem woli postanowiła się opanować i położyć spać.
-
Musi znaleźć się jakiś sposób wyjścia.
Wiedziała
że z czasem największy nawet ból mija i że po nim nadciąga
pustka, pustka gorsza aniżeli śmierć, kiedy człowiek już nie marzy o niczym,
niczego nie pragnie i staje się obojętny na wszystko.
***
W
dniu imienin Aleksa, 12 grudnia, jak przy każdej tego typu okazji, odbyła się w
biurze wielka balanga. Rozpoczęła się tuż przed końcem urzędowania w pokoju
rekreacyjnym od wręczenia delikwentowi kwiatków i złożenia życzeń. Do
obowiązków solenizanta należało postawienie kilku butelek wódki na początek a
na następny składali się już uczestnicy imprezy. W miarę pojawiania się na
stole kolejnych butelek z alkoholem coraz bardziej rozbawione towarzystwo
zaczynało śpiewać, za każdym razem te same patriotyczne piosenki. Szef znikał w
stosownym momencie, nieco później domatorzy, i w efekcie pozostawała
garstka młodych, żądnych wrażeń ludzi.
-
Patriotyczne rozmowy w pijackim zwidzie - przemknęło przez myśl mocno
zniesmaczonej Barbary, gdy ktoś zaczął powoływać się na swoje szlacheckie
pochodzenie. - Gdzie ci tam do szlachectwa - chciała powiedzieć, ale nie
zrobiła tego.
Lubiła
śpiewać czerwony pas, czerwony pas, za pasem broń...
Barbara
przypadkiem znalazła się tuż obok Aleksa i zupełnie nieświadomie przytuliła
twarz do jego ramienia. Nie wydawał się zaskoczony i nie odsunął się od niej, a
co więcej poczuł, że dziewczyna go pociąga. Przysunął się do niej nieco bliżej
i otoczył jej szczupłą kibić ramieniem.
-
Nikt by nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek była w ciąży.
-
Wyobraź sobie, że pracując w Olkuszu nigdy nie wypiłam ani jednego kieliszka
wódki, choć i tam odbywały się co jakiś czas tajne zgromadzenia. Zawsze
spieszyłam się do domu.
-A
teraz?
-Teraz
jest inaczej - odpowiedziała nieco zgaszonym głosem.
Przytulił
ją do siebie mocniej, kiedy śpiewano dzisiaj obiecałam ci na pewno że
zostanę twą królewną na jedną jedyna noc...
Tymczasem
mocno pijana Anna wyskoczyła na stół pociągając za sobą Eugeniusza i oboje
zaczęli na nim tańczyć, balansując przy w tym niebezpiecznie na krawędzi. Na
szczęście nie doszło do upadku, a jedynie ucierpiało kilka szklanek i jeden
stratowany półmisek.
Zasypiając
Barbara czuła jeszcze pasujący ją ramię Aleksa i jego płonący policzek przy
swojej twarzy. Czuła jego kolano przy swoim udzie i jakąś dziwną emanującą z
niego energię.
-
Co to u licha było? Czy to w ogóle mogło coś być, czy tylko mi się wydawało?
Za
oknem balansował na niebie księżyc bardziej pijany aniżeli ona sama i obiecywał
jej nie wiadomo co. A sufit wirował, jak nigdy wcześniej.
-
Może odkryjesz mi prawdę, zagubiony satelito ziemi, powiesz jakimi ścieżkami
kroczy przeznaczenie? Dlaczego chłopiec, na którego nigdy wcześniej nie
zwróciłabym uwagi teraz nie chce opuścić moich myśli?
-
Bo jest jedynym facetem w tym gronie, którego w ogóle można brać pod uwagę -
odezwało się alter ego Barbary. - Tego tylko jeszcze by brakowało, abyś
uwikłała się w romans w miejscu pracy.
***
Na
następną okazję nie trzeba było długo czekać, bo tuż po Nowym Roku wypadały
imieniny Ewy, Eugeniusza i Eugenii.
-
Gieniu, jesteś jak Napoleon – żartowała Anna, patrząc niskiego wzrostu
mężczyźnie zalotnie w oczy, a on spąsowiał, starając się ukryć, że jego wzrok
nie może oderwać się ani na moment od zawartości jej stanika.
-
Ależ ty masz wielkie cycki – wystrzelił jednego dnia po dużej wódce, a ona ku
osłupieniu wszystkich, zamiast dać mu w twarz, rozpięła bluzkę, mówiąc:
-Popatrz
Gieniu, popatrz sobie, bo to nie grzech i nic nie kosztuje.
Eugeniusz
o mały włos nie dostał wówczas zawału i blady jak ściana, ledwie
trzymając się na nogach, opuścił pokój rekreacyjny, w którym balanga trwała
nadal. Jedynie mocno zgorszona Eugenia komentowała zachowanie Anny, nie
mogąc pojąc jak zamężna kobieta może być zdolna do tego rodzaju ekscesów.
Teraz,
korzystając z praw solenizanta Eugeniusz zajął honorowe miejsce pomiędzy Ewą a
Eugenią, czterdziestoparoletnią kobietą, wyraźnie nie przystającą do reszty
towarzystwa z racji swojego katolickiego światopoglądu.
-
Dlaczego więc się rozwiodłaś?- zadała jej dość niewinne z pozoru pytanie
Barbara, nie zdając sobie sprawy, że trafiła w czuły punkt.
Kobieta
wstała z miejsca i bez słowa opuściła towarzystwo.
-
Jak mogłaś? - skarciła Barbarę Ewa. – To dla niej wciąż bolesna sprawa. Rozwód
był im potrzebny, aby po przejściu męża do adwokatury mogła dalej pracować na
stanowisku prokuratora.
-Fikcyjny
rozwód? – zdumiała się Barbara.
-
Czy dlatego nie awansowała i pomimo dwudziestoletniego stażu pracy tkwi nadal w
prokuraturze rejonowej?
-
To tylko jeden z wielu powodów – odparła Ewa – głównie jednak dlatego, że jest
bezpartyjna i chodzi regularnie do kościoła.
-
Co w tym złego, że prokurator przyjmie komunię świętą zanim usiądzie na
sali rozpraw? – zażartowała Barbara. – Nie ma chyba obawy, że wyjawi księdzu w
czasie spowiedzi tajemnicę służbową?
Barbara
na szczęście nie miała tego typu problemów, choć trudno byłoby jednoznacznie
zakwalifikować jej światopogląd. Wychowana w rodzinie katolickiej, od lat
z racji rozwodu ojca niepraktykującej, przeszła od uwielbienia Boga do
zwątpienia i zajęła w miarę bezpieczną pozycję agnostyka.
Komentarze
Prześlij komentarz