***
Przemierzam świat ze Wschodu na Zachód
lawendowym szlakiem od Valensole
aż po Aix en Provence miasto Cezanne’a
gdzie poza lawendą królują słoneczniki
a w koło roztacza się zapach lata
w Hendaya ocean pieści piaski Basków
ktoś mówi że nie wiadomo skąd przyszli
ruszam dalej Jakubowym szlakiem do Santiago
by pochylić się nad grobem Apostoła
i nad sobą
palę szaty pokutne a deszcz obmywa ciało
gorzej z duszą złych myśli nie sposób wypalić
jeszcze trudniej wybaczyć sobie
i innym popełnione czyny
za mną siedem pięknych lat
jak piosence londyńskiej emigracji
nie pojmuję dlaczego opuściłeś ten kraj
i poleciałeś na drugi kontynent
życie toczyło się dalej karawaną świtów
i snów o twoim powrocie
czekałam cię każdej wiosny
wraz z dzieckiem tulonym w ramionach
jak Madam Baterflaj - ty też wróciłeś z nową żoną
nie żałuję tamtych dni
choć rozwiały moje sny o miłości
choć w mym sercu oszalałym
obudziły gniew i żal
***
Rien, Rede Rie, Non je ne regrette rien
śpiewam wędrując Jakubowym szlakiem
przez Pireneje
jesień zastaje mnie nad Atlantykiem
z daleka oglądam ośnieżone szczyty
których nie dotknęła stopa człowieka
a tylko cienie Maurów i Basków snują się wśród obłoków
w Roncesvalles wciąż slychać szczęk zbroi
i słowa skargi Rolanda
śpiewam wędrując Jakubowym szlakiem
przez Pireneje
jesień zastaje mnie nad Atlantykiem
z daleka oglądam ośnieżone szczyty
których nie dotknęła stopa człowieka
a tylko cienie Maurów i Basków snują się wśród obłoków
w Roncesvalles wciąż slychać szczęk zbroi
i słowa skargi Rolanda
echem powracają pieśni bardów
dziewczyna w czerwonej sukni wiruje w rytmie flamenko
paso doble podwójny krok
tancerz porusza się niczym torreador na arenie
krew płynie krew znaczy ulice
lepiej umierać stojąc niż żyć na klęczkach
dziewczyna w czerwonej sukni wiruje w rytmie flamenko
paso doble podwójny krok
tancerz porusza się niczym torreador na arenie
krew płynie krew znaczy ulice
lepiej umierać stojąc niż żyć na klęczkach
w Pamplonie spotykam Heminngwaya
stoi oparty o kontuar w Cafe Iruna
toczy się pomiędzy nami bez slów rozmowa
non pasaran
non pasaran - powtarzam jak echo za nim
idę dalej
stoi oparty o kontuar w Cafe Iruna
toczy się pomiędzy nami bez slów rozmowa
non pasaran
non pasaran - powtarzam jak echo za nim
idę dalej
Rien, Rede Rie, Non je ne regrette rien
śpiewam
ocean mi wtóruje gniewne tocząc fale
śpiewam
ocean mi wtóruje gniewne tocząc fale
idę do Fatimy
szukając gdzieś na krańcach świata prawdy
objawionej
szukając gdzieś na krańcach świata prawdy
objawionej
Rien, Rede Rie, Non je ne regrette rien
to moje tu i teraz
niczego nie żałuję
to moje tu i teraz
niczego nie żałuję
***
Płynę dalej
z Zachodu na Wschód pod chmurami
może gdzieś w Tybecie
gdzie wszystko jest nirwaną
odnajdę spokój
OM powtarzam
i wiatr mi wtóruje
OM powracam echem
niespełnień
nieutulonej tęsknoty
karmię duszę mantrami
oszukuję
że niczego więcej jej nie trzeba aby żyć
zapadam w letarg
otwierają się wrota mojej wyobraźni
budzę się z kwiatem lotosu
na dłoni
ale biegu czasu odwrócić nie sposób
***
Pod nami Jezioro Aralskie
i prowadząca Jedwabnym Szlakiem droga do Buchary
pamiętam wschody i zachody słońca nad Chiwą
Bibi-Khanym Meczet Samarkandy
i Ferganę z nowym kochankiem
pamiętam słodycz twoich pocałunków
i gorące noce pod gwiazdami
śniły mi się wiszące ogrody Semiramidy
w miejscu gdzie mieszkała
ulotna postać kobiety na siedmiu tarasach
jeden z cudów świata
głos muezina budził mnie o świcie
lecz nie gasił pożądania
spalałam się w jego ogniu i odradzałam
pamiętam zieleń twoich oczu
odbitych w moich łzach niczym w lustrze wody
byłeś jak jastrząb gotowy dolotu
lecz z podciętymi skrzydłami
a ja okaleczoną duszą nie mogłam ci dotrzymać kroku
błądziłeś niczym Tezeusz albo
ślepiec zapatrzony w siebie
i poza sobą nic już nie widzący
krętymi ścieżkami labiryntu
nic więc dziwnego, że szczęście nie trwało długo
i podzieliłam los Adriadny
lecz że było jak gejzer jak potężna pustosząca fala
cudem tylko ocalałam z tsunami
i obudziłam na wyspie Afrodyty
wciąż czekałam
***
lecimy nocnym rejsem herbacianym szlakiem
nad Bajkałem
mijamy Irkuck
obracają się młynki modlitewne w Urdze
burzy się pustynny piasek na Gobi
i wszyscy bogowie świata powstają
Ormuzd wespół z Arymanem
tam gdzie rodził się zaraostryzm
dzisiaj kłaniają się wieże minaretów
ale pytania pozostają te same
unde malum
dalej imperium Czyngis-chana
nad górnym Ononem
i Taj Mahal Świątynia Miłości
irysy i wersety z Koranu na ścianach
przechodzę czerwoną Bramą Saraceńską
w inny wymiar
***
Świat wynurza się z szarości
i mieni wszystkimi możliwymi barwami
ogrzewasz mnie różem i fioletem
rozpalasz do nieprzytomności czerwienią
piętnujesz czernią
pragnę cię choć stanowimy razem
niebezpieczny żywioł
zespolenie morza z oceanem
miłość działa ponad czasem
dotyka horyzontu zdarzeń
i powraca ze zdwojoną siłą
miłości nie da się zatrzymać
pochodzi z innego świata
jakby była boskim niepojętym darem
i znowu posuwam się krok dalej
trwamy razem pod niebieskim dachem
po którym przewalają się nawałnice
i choć jesteśmy jak para rozbitków
na tonącej tratwie
czuwa nad nami tysiącletni dąb
OMNIS
odleciały ptaki i nadchodzi zima
nie zapłonie już ogień w palenisku
nie rozżarzą się serca pijaną miłością
nie upoją szaleńczą radością
droga skończy się niebawem
i czas wspólnej przez życie podróży
jestem jak wypuszczony w nicość latawiec
dusza uwięziona w czasie i przestrzeni
a i tak szczęściem było
urodzić się tutaj na tej ziemi
i czerpać natchnienie ze źródła jakie
wytrysnęło spod kopyt latającego rumaka
widzieć tańczące Aganippidy
i słyszeć szum skrzydeł Pegaza
ucieczka w nicość nie dzisiaj nie teraz
wszak jeszcze wiele niezbadanych szlaków
przede mną Helikon wspinam się mozolnie
prażące słońce wypala i ciało i duszę
lecz nigdzie nawet śladu Muz nie widzę
i nie znajduję zdroju Aganippe
ta podróż w czasie realnym przez Grecję
od Olimpii gdzie wciąż słychać stukot dłut Fidiasza
przez Spartę gdzie grób Agamemnona
i nierzeczywistym śladami bogów na Olimp
wsiadam na statek żagle wyimaginowane
na dziobie Achilles w zlotem lśniącej zbroi
płyniemy do Troi
nie słychać płaczu Heleny ani krzyków Kasandry
już nawet wiatr o Priamie zapomniał
nie wiedzieć czego szukam z lekka odurzona
dymem delfickiej wyroczni
przede mną na niskim trójnogu
postać skulona i jakby srebrzysta
snuje swoje oniryczne wizje
w których ja z nagła zamieniam się w mężczyznę
i ciągle słyszę te dźwięki i głosy
lirę zmieszaną z pieśniami rozpaczy
a ona mówi że to ja majaczę
i złoty diadem wkłada na mą głowę
bym sama mogła dostrzec to co niewidzialne
i widzę pochód ciągnący w podziemia
i wyłaniający się na powrót z Hadesu
a między nimi tańczącą Persefonę
tymczasem mój statek przybija do brzegu
do miejsca w którym stała niegdyś Troja
wszystkie ślady zasypał piasek
otwórz oczy prosi mnie kapitan
nie płynę dalej
wybieram samotną drogę krzyżowców
przez Syrię i Irak do Świętego Grobu
by na wypalonej przez słońce pustyni
odkryć prawdę
o igrzyskach śmierci
nie ma już dzisiaj bogów na Olimpie
ani tutaj gdzie Gilgamesz widział
wznoszące się ku niebu rakiety
ani w gorejącym na Synaju krzewie
ale są
czuję ich obecność
i to już nie jest szum anielskich skrzydeł
tylko mroczna wizja
zmierzchu cywilizacji
ruin Aleppo
wybuchających bomb
i stosów martwych ciał
***
Snuję się po Paryżu
wpatruję w odbijające się w Sekwanie
wieże Notre Dame
kiedyś byłam tutaj z tobą i ty uczyłeś mnie patrzeć
widziałeś świat inaczej tak jakby ktoś prowadził cię
wąskimi uliczkami na szczyt Montmartre
w Orangerie rozmawiałeś z Gauguinem
w małej kafejce na Montparnasse z Chagallem
szukałeś śladów Modgliniego na bulwarach
a wieczorem czytałeś mi wiersze
Apollinarego
fascynował cię Kandynsky
i za nic miałeś to, że w Le Centre Pompidou
wybuchały bomby
Paryż by twój
dzisiaj wpatruję się w niebo nad Paryżem
i szukam twojego cienia wśród chmur
wiatr przynosi słowa niedopowiedziane
echo szept
słucham pieśni zasmuconych Abelarda
i dzwonów
snuje się za mną duch Erika Satie
Debussy’ego
a nocą rusza Pacyfik 231 po szynach
miarowo ze stukotem
w mojej głowie
przyprawiając o szaleństwo
***
W listopadową noc
na placu Pigalle kupuję gorące kasztany
i idę Boulevard Voltaire przed siebie
nucąc piosenkę Edith Piaf
Non, je ne regrette rien
zapada zmierzch nad Paryżem
kiedy giną ludzie
w le Petit Cambodge,
w le Carillon
i w Cafe Bonne Biere
krok ode mnie
Non je ne regrette rien śpiewam
bo wtedy jeszcze nie wiem
że jakiś anioł skrzydłem mnie otulił
i cudem na linii strzału uniknęłam kuli
trzy komanda śmierci strzelają na oślep
do mężczyzn i do kobiet
w imię świętej wojny Dziuhat
niebo nad Paryżem przybiera barwy czerwone
a ulicami płyną rzeki krwi
kiedy dochodzę do Bastylii
niebo płacze bzami wielkimi jak groch
a z mroku wynurza się duch Marii Antoniny
nazajutrz szukam śladów Piaf
na cmentarzu Pe’re-Lachaise
Non, je ne regrette rien...słyszę
jakby echo
mówią że w Saint-Denis też
wybuchły bomby
w Bazylice królów płoną znicze
i szloch niesie się
przez pogrążone w rozpaczy ulice
listopad 2015
***
na Wyspie świętego Ludwika czas się zatrzymał
wieże katedry Notre-Dame nadal odbijają się w Sekwanie
Esmeralda tańcząc rzuca czary na pożądających ją mężczyzn
i już za chwilę
potoczą się ścięte głowy po paryskim bruku
Cyganki i Marii Antoniny
déjà vu
Mon Dieu
i choć jestem tu i teraz
cienie się podnoszą na wielkim placu
bo słońce topi się w rzece czasu
ponad wodami skarga ludzkości
słyszę glosy
i te dźwięki coraz wyraźniejsze się stają
jakby deszcz uderzał w klawisze
idę śladami Chopina do Hotelu Lambert
diaboliczny chichot za moimi plecami
déjà vu
Mon Dieu
już tu kiedyś byłam
i był On w czarnym kapeluszu
Boże uchowaj
różne przybierał postaci
na placu Bastylii był katem
kapłanem w Sacré-Cœur
a na Montmartrze malował obazy
widzę go wyraźnie w San Denis
przy sarkofagu Henryka
i rzeki krwi płynące w noc świętego Bartłomieja
z mroku wynurza się królowa Margot
nieszczęsna kobieta
a teraz...
On zbliża się szybkimi krokami
i o północy
gdy księżyc zawiśnie ponad dachami Paryża
przekroczymy razem bramy piekieł
ogień pożera wieże Notre-Dame
spalam się w plomieniachNON OMNIS
non omnis moriar
nie wszystek
coś jednak zostanie
maleńki ślad
cichy żal w cudzym sercu
i ta jedna łza
zamieniona w kamień
***
Przypominałam ci Ritę Hayworth
to pewnie przez te loki wokół zakręconej głowy
ścigałeś mój zmysłowy uśmiech wśród obłoków
i sprowadzałeś z powrotem na ziemię
pamiętam twoje ręce i czuły ich dotyk
zieleń w twoich oczach i czarną sierść kota
nie byłam Afrodytą zakutą w kajdany
więc krótki był nasz wspólny rejs
po meandrach miłości
a jednak każda miłość pozostawia
niezatarte choć nie zawsze czytelne
ślady
a może była to tylko krótkotrwała
chwila oczarowania
ekshumacja moich uczuć na nic się niezda
***
Merlin jak każdy czarownik zmieniał wciąż swą postać
i raz fruwał jak ptak a raz pływał jak ryba
każdy go znał i każdy go podziwiał
żył tak długo że nikt nie wiedział ile ma lat
starsza od niego była tylko Pani Jeziora
z wyspy Avalon otoczonej zewsząd ciemnymi wodami
przyjaciel Merlina Gwidon dzięki jego czarom
pokonał skrzydlatego smoka i walczył z Saracenami
Stoję przed Stonehenge, gdzie wiatr przywołuje jego imię
z lasu wynurza się rzymska armia
a po jeziorze sunie widmowa łódź
wyrywa mnie ze snu dama w woalu
twarz okolona białymi jak śnieg włosami
sen wieczny przędzie ze srebrnej rosy
gdy tuż za oknem tańczy nocny motyl
albo jak kto woli czesze długie jedwabiste losu nici
wrzecionami kręcą mojry - trzy córki nocy
Nyks zrodzonej z Chaosu
struny liry płaczą pod dotykiem Nete
przeraźliwie dźwięczą gdy trąca je Mesi
wibrują gdy pochyla się nad nimi Hypate
Oh Merlinie ty znowu jesteś ptakiem
***
Aoede śpiewa o szczęściu ludzkości
a ja śnię na jawie własny sen o miłości
Kaliope by nadać sens cierpieniu układa rymy
o stworzeniu świata
córki boga nieba w orszaku Apollina
wypiłam chyba nazbyt dużo wina
Klio wskrzesza umarłych gigantów
Terpsychora wiruje w tańcu zapomnienia
- są rzeczy o których lepiej nie pamiętać
Urania wypatruje statku z niedostępnej gwiazdy
kreśli jego drogę na firmamencie
Talia wzrusza do łez i śmiechem łagodzi wszelki smutek
za sprawą Melpomeny komedia zamienia się w tragedię
Ile ich jest?
Muzy mieszają się w ludzkie sprawy dla zabawy
lecz gdy Polihymnia intonuje pieśń do Boga
płyną dźwięki tak czyste jak źródlana woda
zasłuchany księżyc zastyga w bezruchu
a ziemię ogarnia noc
świat śni wewnątrz swego stwórcy
kręci się wielkie kolo fortuny
światło gaśnie i nastaje mrok coraz gęstszy
prowadzi mnie głos czarodziejskiego fletu Euterpe...
twznoszą wielkie katedry
do Hagia Sophia kościoła Mądrości Bożej
ciągną tłumy pielgrzymów
a do Błękitnego Meczetu przywołuje głos muezina
Stambuł budzi się
a ponad jego dachami płynie
ze Wschodu na Zachód rydwan Aurory
wieszcząc zmierzch cywilizacji nad Bosforem
EPIFANIE
w Galerii Tretiakowskiej
Eliasz na ikonie wsłuchuje się w głos boga na pustyni
siedem kosmicznych promieni opromienia ziemię
kiedy to było
tak dawno że już nie wiem
ale wtedy w Siergijew Posad
gdy Monaster wypełnia się śpiewem gregoriańskim
doznaję objawienia
wielki chorał przenika mą duszę
nad mą głową przelatuje Anioł
siedem kosmicznych promieni opromienia ziemię
po pół wieku w skupieniu
słucham oratorium Felixa Mendelssohna-Batholdy’ego
Jezabel wciąż modli się do Baala
nad górą Karmel dym ofiary całopalnej nie znika
rzeki krwi wraz z wodami Jordanu płyną
przetacza się przed moimi oczami iluzja
siedem kosmicznych promieni opromienia ziemię
gdy płonący rydwan Eliasza unosi się ku niebu
muzyka splata się z malarstwem rezonuje
odkryta prawda o walce dwóch bogów boli
falsz boli jak dysonans
w siódmym niebie spotyka się El Greco z Mendelsonem
też przedstawiał proroka lecz obraz zaginął
malował natchnionymi oczami duszy
to czego oczy zazwyczaj nie widzą
- malowałeś z mocy Jahwe czy Baala - pytam
szukając śladów mistrza spaceruję po Toledo
Aniołowie odprowadzają Maryję
do mistycznego nieba
wpatrując się w obraz ulegam złudzeniu nierzeczywistego
i znowu słyszę szum kosmicznych skrzydeł
miasto uśpione pnie się po wzgórzu
w zakolu rzeki Tag
przekraczam fosę przez zwodzone mosty
żelazne bramy kamienne schody cofają mnie
do czasów saraceńskich
El Greko przyjechał z Wenecji i tutaj
w Toledo doświadczył mistycznej wizji
ukrzyżowanego Chrystusa
droga wytyczona pociągnięciami pędzla
od bram Jerozolimy do góry Golgoty
siedem kosmicznych promieni opromienia ziemię
i tylko jeden Anioł dzierży Księgę Akaszy
to tutaj malarz poczuł dotknięcie Nieznanego
zobaczył Stabat Mater
słońce w kafejce pod platanem igra w lustrze
szmer wody w niewielkiej fontannie pluszcze
przysiada obok mnie poeta i szepcze mi do ucha
słyszę głos Garcilaso de la Vega wyraźnie
z włoskim akcentem recytuje ody
pisywał je dla syna Joanny Szalonej
Siniora woła mnie młody kelner
Siniora your cofe is waiting
czy ten dzień kiedyś się zakończy
słońce topi się w Tagu po stronie zachodniej
i niebawem zniknie za wzgórzami
siedem kosmicznych promieni opromienia ziemię
czuję je wyraźnie
***
Źródło czystej wody spada ku równinie
i płynie polami Nietyszyna,
Sołowija, Wielbownego,
skąd flisacy prowadzą swoje gąski,
dotykając brzegów
na których wyrosły kurhany.
Przepływa Horyń obok lasów krzewińskich,
połyka wody Słuczy
płynę pod prąd
zawracam rzekę czasu.
Skały granitowe i progi kamienne
skąd je znam - pamiętać nie mogę
nie słyszałam tej flisackiej pieśni
którą nucą wierzby płacząc ponad wodą,
widać małą cerkiew na lewym brzegu,
kiedy nocą rozpalam ognisko
w lustrze wody odbija się Wołyń.
Przejeżdżam most nad Prutem
- Łuck miasto mojej matki -
Katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła
powrócił do niej chorał Jana Sebastiana Bacha
mijam dolny zamek z którym zrosła się Wielka Synagoga,
dworzec -skąd ruszały bydlęce wagony na Syberię...
jak spod ziemi wyrasta Schutzmannschaft - czarna policja...
wciąż trudno mówić dzisiaj o przyjaźni
a jednak żyję, oddycham,
nie urodziłam się za Uralem...
***
ileż to razy ze wschodu ruszała pożoga
ileż razy za Ural ruszali Polacy
zakuci w kajdany
pamięć zawodzi kiedy kraj
mlekiem i miodem płynący
ale tam nad Bajkałem pośród tajgi
wciąż echem powraca dawna pieśń rozpaczy
z fotografii wynurza się twarz
mojego pradziadka
posuwał się krok za krokiem w pochodzie
straceńców
posępny polonez powstańczy
brzmi jak memento
***
drogi krzyżują się na planie astralnym
tworząc labirynt bez wyjścia
dokonałeś złego wyboru
nie zauważyłeś znaków na rozdrożu
już nie będzie więcej skrzyżowań ze światłami
ostatnia prosta dzieli cię do kresu
dryfujesz jak rozbitek na krze
pośrodku lodowatego oceanu
dmie śnieżny wicher
a w ciemności połyskują oczy wilka
wilk jest równie samotny jak ty
stawiam stopy ostrożnie
sunę krok za krokiem
przez lodową pustynię
prowadzi mnie księżyc ku tobie
nasze ścieżki krzyżują się w nicości
***
czy ty jesteś z Marsa czy z księżyca
pytam stojącego przede mną faceta
bezradnie rozkłada ręce
nie mogąc odpowiedzieć
porusza się nieporadnie
niedostosowany do ziemskiej grawitacji
potyka o własne buty
gotowy spalić wodę w czajniku
za to wszystko wie o Pitagorasie i Euklidesie
jakby niedawno go spotkał
nocą przesiaduje na dachu naszego domu
jak na jaskółczym gnieździe
wsłuchując się w kosmiczny szum
i wypatrując żagli na rozgwieżdżonym niebie
wierzy że po niego przylecą
choć niewielką ma ochotę na dalszą podróż
- mógłbym z tobą zostać?
- to propozycja czy pytanie?
ledwie wylądował na ziemi jako rozbitek
z niezbyt odległej planety albo innej galaktyki
i od razu chciałby zostać uznany za anioła
bo zapatrzone w niego córki Ziemi na dobre
potraciły głowy
ZIMOWY SPACER
na skraju uroczyska brzozy się kłaniają
dorosły
wypiękniały
znamy się tyle lat
nasza siła z ziemi i energii słońca
obdarzył nas nią bóg przejeżdżający rydwanem
przyłóż dłoń do naszego serca
obejmij pień ramieniem
ukoimy twój ból
utulimy smutek
- nic nie jest warte łez -
myślę zanurzając się w głębi lasu
szumi nucąc swoją cichą pieśń
o ludzkim przemijaniu
***
zasypiam pod czujnym okiem rycerzy
śniących w skalnych grotach
za oknem śnieg sypie i wiatr duje
budzą się o północy
w bezksiężycowe noce
rozpalają ogień na Przełęczy pod Rysami
ich śpiew płynie ku dolinom
i zamiera w śnieżnej zamieci nad Mięguszowiecką
jeszcze o świcie cień Giganta majaczy na Kopie nad Wagą
gdy bez przewodnika ruszam w górę do Czarnego Stawu
śnieżyca zatrzymuje mnie na Hali Gąsienicowej
a nocą choć za oknem śnieg sypie i wiatr duje
ktoś wolno sunie pod górę na nartach
by stanąć skalnym rycerzom na drodze
ogień płonie w schronisku na kominku
i tylko spod Małego Kościelca powraca echem
melodia odwiecznych pieśni
narciarz rozpływa się we mgle i nikt go już nie szuka
skoro sam wybrał drogę ku śmierci
***
śnieżny puch pod nartami
wiatr smaga w pędzie twarz
trwam niezmiennie
pomimo upływu lat
zapatrzona w skalną przestrzeń
jakaś siła przydaje mi skrzydeł
echo przynosi pieśń bez słów
na mojej drodze przez pustkowie
wyrasta cień
lawiniasta czapa osuwa się w dół
porywając żywych i umarłych
***
czy uwierzysz że właśnie tej nocy
usłyszałam szum anielskich skrzydeł
pośród śnieżnej zamieci
przelatywali obłokiem ponad dachami
a nasz dach przyciąga błękitem
to nie był sen zapewniam
ale rzeczywisty obraz skrzydlatego mężczyzny
za oknem
ach ta twarz i te jego oczy
mógłby mnie unieść w przestworza
nie pojmuję dlaczego inni tak krzyczą
widząc mnie w długiej nocnej koszuli
boso na śniegu
***
otul mnie Aniele swoim skrzydłem
osłoń prze ciemnością nocy
niech srebrny pył przysłoni moje oczy
i złagodzi ból
porywa mnie rzeka czerwona krwiożercza
żar płomieni spopiela umierające ciało
i tak niewiele już także z mojej duszy zostało
że mogłabym już teraz wraz z tobą wyruszyć
niechby już nigdy noc oczekiwania
na jeden choćby czuły gest
na jedno ciepłe słowo nie kończyła się świtem
niechby już nigdy nikt nie mówił
że jestem nikim
niechby darowano mi spojrzenia pełne pogardy
i nigdy więcej nie padały nienawistne słowa wzgardy
niechby nie oczekiwano ode mnie tak wiele
nie dając w zamian nic
więc skoro i tak tylko pustka wokół
śnię że uczepiona twych skrzydeł
unoszę się ponad ziemię
tam gdzie wiekuisty spokój
i tylko ta miłość
ta miłość której noszę w sobie zbyt wiele
nie pozwala mi Aniele
oderwać się na zawsze od cierpienia
trzyma mnie na uwięzi niczym
ranne zwierze w sidłach
***
śnię, że jesteś tuż obok
na wyciągnięcie dłoni
czuję twój gorący oddech na szyi
unosi nas tango ponad ziemię
istniejemy tylko ty i ja w przestrzeni
twój los spleciony z moim
czy ten sen się ziści w rytmie samby
kiedy ćwierć wieku za nami
nocy i dni straconych nic nie odmieni
i choć życie toczy się swoim torem
powracasz w każdym śnie
twój los spleciony z moim
***
wątpliwa jest moc słów
j żarliwych modlitw
magicznych zaklęć
spełnią się
albo nie
w zależności od woli bogów
i faz księżyca
ale słowa głoszące prawdę
stają się groźną bronią
w rękach szaleńców
***
Pytasz co słychać
nie słychać nic
nie gra radio
nie dzwoni telefon
tylko wiatr dobija się
do moich drzwi
i nietoperz krąży wokół
nikt nie zadaje zbędnych pytań
i nie dywaguje nad sensem życia
wkrótce nadejdzie zima
i spadnie biały śnieg
godziny oczekiwania
i niepokój
***
Cyganka z mojego snu
z talią kart
nie wywróży mi już niczego
bo przede mną tylko nicość
żadna z kart nie odnosi się
do mojej przyszłości
bo umarło wszystko
co nadaje sens życiu
bez znaczenia liczba dni
skoro pozbawione są treści
snuję się wokół płonącej lampy
niczym ćma
***
Jesionowe schody skrzypią pod stopami nocą
odciśnięte ślady stóp są jak znaki czasu
radość odbija się od ścian niczym ćma
a łzy nie mogą oderwać się od sufitu
szłam raz w dół a raz w górę niezliczoną ilość razy
dźwigając trud każdego dnia przez dwadzieścia pięć lat
schodziłam o świtaniu a wspinałam się po zachodzie słońca
balansując na krawędzi wyczerpania
krok w dół
krok w górę
przeszłość powraca mierzona liczbą nocy i dni
pojawia się jak zjawa w blasku księżyca
suknia balowa
słychać stukot pantofelków na jesionowych schodach
tańczę jak Cinderella choć coraz mniej mam wiary w lepsze jutro
coraz trudniej o twój uśmiech
coraz częściej wita mnie marsowy wyraz twojej twarzy
i gniewny głos
odglos twoich kroków na schodach budzi we mnie lęk
mijamy się obojętnie ja idąc w dół a ty w górę
słowa odbijają sę od ścian
sufit balansuje nad nami
a schody drżą jak przy trzęsieniu ziemi
echo niesie sie od parteru az po dach
ponad nami sunie po niebie senny księżyc
baczny obserwator ludzkich poczynań
***
Trudno uwierzyć że tak bardzo czas nas zmienił
ile za nami zim i ile jesieni
i choć chwilami wydaje się że to było zaledwie wczoraj
nieuchronnie nadciąga kres
naszej wspólnej przez życie podroży
czas rodzenia się i umierania
długość nocy i dni wyznacza
uskrzydlony mężczyzna z głową lwa
Aion pojawia się w moich snach
z kluczami w dłoniach
i zaprasza do świata cieni
toczy się wielkie koło fortuny
nie wiesz jaka przyszłość jest ci pisana
ślepy los ciągniesz
magiczne karty przeznaczenia
a potem jest jak jest....
nieświadomie dokonujesz wyborów
zawodzi cię intuicja
a jakiś anioł się z ciebie natrząsa
to nie ten dom
wiesz że mogło być lepiej
ale wiesz także że mogło być gorzej
więc w sumie nie jest źle
na twojej dłoni przesiaduje motyl
gotowy wraz z tobą do odlotu
ludzie giną na wojnie
i odradzają się w nowym eonie
***
Ulotna i zwiewna otulona w błękity
moja córka szalona ziemi ledwie dotyka
płynie ponad wodą za nic mając fale
zdaje się wierzyć, że istniejemy trwale
***
/Kai Soleckiej/
poranione istoty kruche i delikatne
jak złamane motyla skrzydła
ile łez
ile bólu
w błękitnej jak niebo mgle rozczarowania
i ten dotyk pędzla nieledwie muśniecie
jak odciśnięta na płótnie kryształowa łza
oderwana od skraju powieki
***
ależ ja ciebie kocham
jak nikogo na świecie
kocham cię nad życie
jak słonce i jak księżyce
kocham cię dniem i nocą
zimową porą i majową
upajam się rozkoszą
i upijam tobą
i wszystko inne znika gdy
jesteś blisko przy mnie
na wyciągniecie dłoni
na wyciągniecie ręki...
wróć chociaż na chwilę
NIC
pustka wokół
cisza
jak na lodowej pustyni
i tylko wiatr
i tylko księżyc zamglony
nie obiecujący już niczego
z talii kart wypada Jeździec
mroczna przepowiednia przyszłości
pustka wokół zapełnia się
duchami przeszłości
żywi nie mają mi już nic do powiedzenia
a to co mówię trafia w próżnię
słowa stają się zbędne
pozbawione dawnej mocy
więc tylko pustka wokół
i cisza
***
Księżyc sunie nad Wisłą
oświetla wzgórze na którym wyrósł Wawel
płynie dalej w stronę klasztoru Kamedułów
a po drodze zahacza o nasz dom
wielka rozświetlona kula sprawia że
wychodzę na dach w nocnej koszuli
i balansuję na krawędzi
magia przyciągania i brak równowagi
spadam
prosto w ramiona ukochanego
not this time
porywa mnie rzeka czasu
zapominam o troskach bólu i cierpieniach
porzucam rozpacz i łzzy
i na skrzydłach nocy płynę w nirwanę
tak wolna jak ptak
lecz ktoś mnie woła żałośnie przyzywa
wracaj prosi
not this time
Budda pod drzewem Bodhi nieopodal Niranjany
śni tak jak ja
- jeśli uda ci się opuścić więzienie
nie zechcesz do niego wrócić
-ucieczka w sen to tylko namiastka wolności
uciekać można przed sobą samym
w nieskończoność
- porzucić marzenia?
not this time
***
Włóczy się po sennym mieście
pośród uśpionych kamienic
w smudze światła ulicznych latarni
zgubiona w mroku niewidzialna
i niesłyszalna chociaż nuci drżącym głosem
niczym wskrzeszona Kasandra
niewiadomo kim jest i skąd przybywa
ze świata cieni czy spod ziemi
wieszczy śmierć i sieje grozę
a przy tym śmieje się i śmieje
bo jak inaczej powiedzieć ludziom
że utknęli w szklanej kuli
że radości ich i smutki przegna wiatr
a ślady stóp przysypie piach
jest taam
podąża Cichą w stronę Księżyca
zapomniała gdzie stał jej dom
więc zagląda ludziom do okien
staje w drzwiach niczym nieproszony gość
bladolica
lecz jej oczy skrzą
wyciąga dłoń
słychać stukot obcasów na kamiennym bruku
oddycham
powraca echem kastanietów i szelestem szat
orkiestra nieba i ziemi zaczyna grać
poruszam się w rytmie walca po lustrzanej
zagubionej pomiędzy światami sali
a ona śmieje się
i śmieje
unoszona do góry przez niewidzialnego
jak i ona tancerza sunie
w kierunku odwrotnym od wskazówek zegara
w idealnej z nim harmonii
ich ramiona wyprostowane
i dłonie splecione
i ten dźwięk
pierwszy dźwięk
na raz i dwa i trzy
pozwala i mnie płynąć ponad światem
pozwala przekraczać granice czasu
widzę w tej obcej kobiecie
własne lustrzane odbicie
tak jakbym to ja była
uwięziona w czasie
***
Jeszcze wczoraj
wiatr w mych włosach
rozdmuchiwał iskry ognia
jeszcze wczoraj moje oczy
płonęły jak nocą pochodnia
jeszcze wczoraj moje serce
było jak podwodny wulkan
aż tu nagle pora zmierzchu
zabrała mi wszystko
jestem jak kropla wody w oceanie
i jak kurz na drodze
szczęście jest ulotne
a pewna tylko śmierć
***
Spójrz mi w oczy i powiedz prawdę
prawda boli mniej aniżeli kłamstwo
nie zwódź mnie mówiąc, że jutro będzie lepiej
że czas popłynie w odwrotnym kierunku
nie rozmawiaj o mnie szeptem za moimi plecami
patrzą tak jakbym miała wyrok wypisany na czole
lepsze jest w drodze do horyzontu milczenie
lepsza cisza gdy nadchodzi łzawy świt
na nic fałszywie brzmiące słowa pocieszenia
gdy przed tobą drugi brzeg
spójrz mi w oczy i powiedz prawdę
prawda działa jak katharsis
i nie trzymaj mnie kurczowo za rękę
przed nami wzburzony ocean niewiadomych
MODLITWA
ABRAXAS
- wymawiam Twoje imię
i wzywam Twoich Aniołów
niech zstąpią na pogrążoną w chaosie ziemię
Na początku była nicość wewnątrz śniącego Chaosu
Bóg śniąc sen o bogini Gai
przydał jej dwie siostry i trzech braci
Chronos miał zatrzymać ją w czasie
a Eros otoczyć wieczną miłością
Uranos miał zapewnić jej dzieci
/ Dzisiaj ziemia na powrót drży pod stopami
sturękich i tytanów/
Ostatni z trzech braci
Tartaros władał najodleglejszą częścią podziemia
gdzie więził potępione dusze
nie było jeszcze dnia nie świeciło słońce
nie odbijał jego blasku Księżyc
miłość w zamyśle stworzenia miała być wieczna
i wszechobecna
/ Dzisiaj słońce nie rozświetla mroku /
Kochały siostry ziemi swoich braci
Nyks - noc nieba -
wydała na świat boga jasnego światła
ojcem Eteru był Ereb
- podziemna ciemność -
i nie była to miłość grzeszna ani zakazana
/ Dzisiaj świat zatracił ideę miłości /
Pojawiło się słońce a wraz z nim Mitra
na zaprzęgniętym w białe konie rydwanie
cyrkularnie zamknięty obieg czasu
koło, po którym wędruje Słońce przez 365 dni w roku
abraxas - siedem planet
i siedem stopni oświecenia człowieka
w nowym eonie
/ Dzisiaj umysł człowieka zapada w otchłań /
ABRAXAS - wymawiam Twoje imię
i wzywam Twoich Aniołów
niech zstąpią na pogrążoną w chaosie ziemię
Dzisiaj kryształowo czyste wody rzek
przybierają barwy czerwone
umierają drzewa stojąc
nocami słyszę płacz Gai i skargę Uranosa
lecz inni mówią że to Hypnos mnie otumanił
ABRAXAS - wymawiam Twoje imię
w Tobie mądrość i potęga
Czysty Umysł
lecz najwyraźniej mnie nie słyszysz
Gdy pytam unde malum
staję twarzą w twarz z demonem
zło pojawiło się na ziemi wraz z nastaniem człowieka
budzi mnie gdy zasypiam
szepcze do ucha słowa, których znaczenia nie pojmuję
a b r a k a d a b r a
zagubiona prawda w Logosie
ABRAXAS - wymawiam Twoje imię
i wzywam Twoich Aniołów na ratunek
dla udręczonej przez człowieka Ziemi
***
Nie ma tu dzisiaj nikogo kto by na spacer był przyszedł
i jakiś dziwny niepokój jest w tej jesiennej ciszy
a przecież szumią drzewa i krople deszczu dzwonią
tylko ze ktoś mi dzisiaj słońce me przysłonił
szarością powlókł wzgórza chmurami zakrył niebo
we mgle utopił domy zaszronił z lekka szyby
co więcej księżyc nocą tak dziwnie jakoś zmalał
i jakaś dziwna postać wylania się z mroku
unosi ponad ziemią i z wolna opada jakby była
zjawą schodzącą w podziemia a może aniołem
co pogubił drogę pomiędzy światami i tańczy
w latarni gasnących promieniach
łza jedna łza żalu toczy się leniwie
i sączy w mą duszę tamtych dni wspomnienie
i cofam się w czasie do dnia mych narodzin
choć jestem już tylko listopadowym cieniem
te ślady te buty te kartki są moje dlaczego
więc teraz wiatr je unosi cóż robi z moimi rzeczami
idę lecz ledwie trzymam się ziemi a on się bawi
z płaszcza połami parasol porwał i zaniósł do nieba
kapelusz także gdzieś sobie fruwa
Boże mój Boże co ja teraz zrobię
może już dzisiaj pora wyruszyć w drogę
***
więc idę
więc płynę
i lecę na przemian
i wyżej się wznoszę do granicy cienia
ustami przywieram do zaszronionej szyby
i trudno mi uwierzyć, że tam nikogo niema
po jej drugiej stronie
i świece zapalam
wpatruje się w ogień
gdy z lekka płomienie w bezruchu wibrują
i słyszę te dźwięki jak ze strun powietrza
melodia
szum skrzydeł
niemy szelest liści
i stąpam po ścieżce którą kiedyś szliście
dłońmi dotykam kamieni sprzed wieków
lecz jakże trudno zrozumieć ich przekaz
powiedz mi proszę co ja tutaj czynię
czary bez wiary w magicznej krainie
APEL
obudź uśpione sumienie
zanim zostaniesz zgubiony
zanim pogrążysz się w matni kłamstw
zanim nie będzie za późno na żal
zanim trudno ci będzie spojrzeć
sobie samemu w twarz
***
echo niesie się od parteru aż po dach
słowa odbijają się od ścian
krzyk wyważa drzwi
a za oknem księżyc lśni
dziecko w łonie matki śni
śpij malutki śpij
JESTEM PIĄTKĄ
po lewej Boecjusz, po prawej Pitagoras
wpisuję w okrąg pierwszy trójkąt
Wenus ustawiła się centralnie na wprost moich okien
jak dziewiątka na szczycie koła
i od niej wytyczam dwie linie
na Wschód i na Zachód
po lewej stronie wpisuję cyfrę sześć
trzy po prawej i łączę je u podstawy
uczę się czynić to machinalnie
tak jakbym otwierała drzwi
łączę jedynkę z siódemką i czwórką
siódemkę z piątką
zapalam pierwszą świeczkę
wsłuchuję się w szum wiatru i liczę krople deszczu
kim wlaściwie był Boecjusz i dlaczego
tak mało o nim wiem
wyróżnia muzykę świata
i instrumentalną muzykę człowieka
trzeba jeszcze połączyć ósemkę
z dwójką i piątką
podpowiada mi własny wewnętrzny głos
widzę teraz koronę stworzoną z cyfr
Księżyc przesuwający się na Zachód
zaraz zniknie za wzgórzem Kamedułów
a na Wschodzie wynurzy się
w różowej poświacie Aurora
przed moimi oczami przesuwają się ramiona
obraz staje się ruchomy
i linie tańczą wewnątrz koła
czuje rytm
a gdy połączę ósemkę z czwórką
i jedynkę z piątką
pola rombów jak na norweskim swetrze
mego męża
Eneagram Marko Rodina
magia liczb
siedem równych części okręgu
wyznacza siedem dźwięków gamy
wznoszą się i opadają
każda liczba dzielona przez 7 tworzy (po przecinku) powtarzający się w nieskończoność matematyczny układ Eneagramu
to już wiedza wtajemniczonych
gdy podnosimy ton wyjściowy o oktawę, jego częstotliwość wzrasta dwukrotnie
materiał wyjściowy do zabawy
podmuch wiatru gasi płomień świecy
ktoś kryje się w mroku
ktoś szepce za moimi plecami
za oknem wiatr śpiewa
słyszę szelest szat i odgłos kroków
skąd czerpał wiedzę Pitagoras
ósemka kładzie się na mych oczach
w rytmie nieskończoności
ale noc nie dobiegła jeszcze kresu
liczby tworzą układy geometryczne
okręgi nakładają się na siebie
niczym równolegle światy
dziewięcioramienna gwiazda migocze
niczym
Wielkie Oko Boga
cyklon przesuwa się tuz nad moją głową
i wyrywa myśli
liczby wirują jak zaczarowane
w kole unoszącym się w powietrzu
i grają na niewidzialnych strunach
a po chwili toczą się jak kula
w formie sześcianu foremnego
we śnie cofam się w czasie
i na wielkiej łące pełnej kwiatów
obrywam płatki stokrotek
kocha
nie kocha...
kocha
na mych oczach otwiera się kwiat lotosu
ZŁOTE JAJO ŚWIATÓW
była ciemność
ciemność nieskończona
i światła nie było
ni zalążku życia
jakże więc coś
powstało z niczego
i wynurzyło się raptem
z niebytu
***
Nie było początku
i nie będzie końca
jakby ktoś ciągle
młynkiem modlitewnym
kręcił
jakby ktoś ciągle obracał sferami
wprawiał gwiazdy w ruch
bawił się planetami
otwierał przestrzenie w inny
prowadzące wymiar
więził dusze umarłych
***
Mieszkam na chmurze
pędzonej wiatrem
tam gdzie nie świeci słońce
i nie ma księżyca
nic nie emituje żadnego dźwięku
a jedynie szum podobny do szumu
jaki słyszy dziecko śniące w łonie matki
wydają tańczące gwiazdy
***
Śnię na jawie czy istnieję
co jest prawdą a co fałszem
jak oddzielić oba światy
przejść na drugą stronę mroku
a nie umrzeć
zapalam świece wzniecam ogień
w przedwieczornej ciszy
wsłuchuję się w muzykę wszechświata
w szum nucących odwieczną pieśń topoli
w rytm kropli deszczu grającego na dachach
słyszę go jest coraz bliżej
emanuje światłem innego wymiaru
wiatr porywa mnie i unosi do góry
nie chce się zatrzymać
wiatr jest stary
widział wirujących w tańcu Sufich
i słoneczne barki płynące po niebie
z jednego świata w drugi
ostrzega że wracają
Myśl Dobra
Najlepsza Prawość
Święte oddanie
Panowanie nad pożądaniem
za nimi ciągną Dewy
demony zniszczenia
***
Obudził mnie kos o świcie motyl zatrzepotał za firanką
promień słońca odbił się w lustrze i rozpadł na rozmaite barwy
i jakby tego było mało przemówiło do mnie drzewo
zaszumiało
wiatr rozkołysał trawy dopełniając harmonię dźwięków
zasłuchana Preludium D-dur Jana Sebastiana
sączę kawę poranną i jak każdego dnia
głos kosa i fuga Bacha rywalizują ze sobą
piano forte rallentendo - błogostan
przyleciała pszczoła i spija nektar z kwitnącej pelargonii
nie jest to czas oczekiwania - juz nic więcej zdarzyć się nie może
a jednak nieodmiennie ulegam urokowi świata
lecz kantata nie przynosi odpowiedzi na fundamentalne pytania
pierwsze krople deszczu i nieoczekiwanie niebo rozkwita tęczą
budzi się nadzieja
dwugłos nieba i Ziemi i popołudniowe Deszczowe preludium
ogarnia mnie wieczorna nostalgia gdy wraz z ulewnym deszczem
odpływają różowe płatki pelargonii
powracają minione dni i lata w ruchu wstecznym
podświadomie kreślę eneagram tak jakbym otwierała
wrota w wieczność
***
Melancholia wdarła się do mojego domu
zasiadła przy stole i śmieje się prosto w twarz
do jej stóp przywarł mój pies najwyraźniej zauroczony
nawet pies postanowił opuścić mnie tego dnia
na niebie miliardy gwiazd tworzą harmonijne akordy
dźwięki niesłyszalne dla ucha muzyka sfer
moja dusza stapia się z duszą wszechświata
a wszechświat kołysze mnie do snu o umieraniu
***
przeleciała na miotle stara wiedźma
zahaczyła przypadkiem o nasz dom
włosy siwe
nos krzywy
oczy złe
w nocy widzę ją we śnie
i ten uśmiech z którym cedzi jadowite słowa
i w każdego wzrok wbija
i z każdego szydzi
i do tego ta druga mocno za to ruda
co w noc księżycową zawodzi
głosem nieco skrzekliwym o miłości minionych lat
a wygląda jak zjawa kiedy sunie w całunie
po estradach
wcielając się postać Terpsychory
Mon Dieu
skąd wypełzła ta trzecia podobna do wiechecia
z jakiej mrocznej pieczary na świat
skąd się biorą te stare mocno wyleniałe
owładnięte czarami wysłanniczki Muz
omamią cię słowami zwiodą zaklęciami
lecz to nie są słowa nadziei
każda z nich wciąż marzy o władzy
i każda chce trzymać ster
szkoda tylko że odór bije od nich trupi
Boże nie mam czym oddychać
Komentarze
Prześlij komentarz