Kazimierz Świegocki Niepojęty logos znaczeń.Refleksje nad metafizycznymi momentami w wierszach Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej /Agata Hrycyk
Kazimierz Świegocki
Niepojęty
logos znaczeń.
Refleksje
nad metafizycznymi momentami w wierszach Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej
Joanna
Krupińska-Trzebiatowska należy do tej generacji poetów, którzy zaczęli rozwijać
swoje skrzydła mniej więcej wtedy, gdy kończyła swój żywot Polska
Rzeczpospolita Ludowa, a zaczynała się Trzecia Rzeczpospolita.
Pośród
debiutantów tego pokolenia znaczącą
część stanowiły osoby w wieku, który dla poetów uważany jest za wiek co
najmniej średni, w każdym razie za w pełni dojrzały. Jest rzeczą godną uwagi,
że niektóre z tych osób zaprezentowały już od pierwszego tomiku również
dojrzałą, na miarę swojego talentu, poezję, tak jakby czas przed debiutem był
okresem dyskretnego, lecz gruntownego ich terminowania.
Joanna
Krupińska-Trzebiatowska nie tylko potwierdza faktyczność tego zjawiska, lecz
zdaje się ją demonstrować w stopniu szczególnie wysokim. Dojrzałość jej poezji
wyraża się przede wszystkim w bogactwie, powadze oraz intelektualnej i
emocjonalnej głębi przenikających ją problemów. Są to problemy egzystencjalnie
dotykające metafizyki bytu człowieka. I właśnie im poświęcone zostaną dalsze
rozważania, które będziemy snuć w tym szkicu.
Od
razu trzeba powiedzieć, że tak scharakteryzowana zawartość ideowa tego dzieła
czyni je dość odosobnionym we współczesnej poezji, a nawet i w kulturze w
ogólności, zwłaszcza jeśli przez współczesność rozumieć okres ostatniego
ćwierćwiecza. Kultura współczesna bowiem w zasadzie stroni, i to często
demonstracyjnie od problematyki metafizycznej i religijnej, a więc od
fundamentalnych spraw ludzkiego losu, zajmując się tym, co ulotne,
przemijające, a często także tym, co wręcz urojone, co nikogo nie wzrusza, a
jedynie szokuje ostentacyjnym programowym bezsensem, zsyłaniem tradycyjnych,
odwiecznych wartości w najlepszym wypadku na gilotynę ironii, a w najgorszym –
bluźnierstwa.
Dla
Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej poezja jest sprawą poważną i należy, rzec by
można, do porządku sakralnego rzeczywistości, tak jak i problemy, którymi ją
obarcza poetka. Bo o nich można i trzeba powiedzieć, że choć wyrastają z
doświadczenia rzeczywistości empiryczno-profanicznej, to ich kulminacyjne
wrzenie egzystencjalne przywołuje sakralne wymiary świata i przenosi się tam,
gdzie nie czas i przestrzeń panują nieodwołalnie i nie one wyznaczają
ostateczne racje i warunki ludzkiego bycia, lecz coś, co je nieskończenie
przerasta i unieważnia ich destrukcyjny dla człowieka bieg. Tym sposobem poetka
wkracza po części w obszary religii, dość synkretycznie zresztą pojętej.
Poezja
ta zatem ogarnia swoim słowem sprawy ogólnoludzkie i ponadczasowe. Jednakże jej
egzystencjalna lektura odsłania to, że problemy, których dotyka i idee, które
sugeruje, należą do kręgu trosk przede wszystkim współczesnego człowieka
szukającego trwałego miejsca we wszechświecie i zagubionego sensu bytowania w
nim.
Przejdźmy
teraz do jej egzystencjalnej lektury. Na początek spójrzmy na miniaturkę
poetycką otwierającą czwarty z kolei tomik poetki:
Tak
jak kropla wody
łączy
się z oceanem
tak
każda myśl dąży
do
zespolenia ze swym źródłem
(Poezje,
s.5)
Brzmi
owa miniaturka nie tylko jak aforyzm, lecz i jak motto do całego dzieła
autorki, które wszak naznaczone jest trudem i pasją poszukiwania wiedzy
absolutnej nazwanej tutaj „źródłem” myśli. Cała ta wypowiedź skrywa i zarazem
sugeruje przekonanie, że myśl ludzka ma swoje źródło nie w samym człowieku,
lecz poza nim. On jest tylko niejako przygodnym jej podmiotem, zaś podmiot
ostateczny stanowiący jej źródło to rzeczywistość nieskończona, symbolizowana
tutaj obrazem oceanu. Doskonałe zatem poznanie nie jest dla człowieka możliwe,
gdyż jego myśl jest niczym kropla wobec oceanu. Aby znać prawdę wszechrzeczy
trzeba być oceanem, czyli samą nieskończonością. Akt poznania wtedy nie byłby
niczym innym jak aktem samopoznania absolutu, owego „oceanu”.
Już
ten maleńki wiersz wprowadza nas w tajemniczy świat metafizycznej poezji pani
Joanny. Pokazuje podstawową relację człowieka do absolutu w aspekcie
poznawczym. Cechuje ją pewna dwuznaczność, bo z jednej strony człowiek jest tylko
kroplą oceanu, a więc czymś nadzwyczaj znikomym, z drugiej strony jednak ta
kropla, to „prawie nic” ma wszczepioną w swój byt nieprzepartą potrzebę dążenia
do połączenia się ze swym źródłem. Mowa tu wprawdzie o dążeniu poznawczym, lecz
z powodzeniem możemy je rozciągnąć również na dążenie w sensie ontologicznym. A
wtedy w miejsce „myśli” podstawimy „byt” (jednostki ludzkiej), zaś w miejsce
„źródła” – „Byt” (absolut). Człowiek i byt szukający prawdy absolutnej, to ten
sam człowiek, który dąży do Bytu, w nim mając nadzieję ocalenia i ostatecznego
spełnienia, nadzieję prawdziwego istnienia. Bo to istnienie, które jest nam tu
i teraz dane, wzbudza tylko niekończące się poczucie ontologicznego niedosytu i
jakiejś kosmiczno-moralnej krzywdy. W wielu wierszach znajdujemy potwierdzenie
takiego rozumienia poetycko-filozoficznej intuicji autorki. Czytajmy dalej:
Szukam
bram poza moją czasoprzestrzenią
w
inną rzeczywistość oddzieloną srebrną falą
w
której wszystko istnieje
nie
posiadając długości szerokości i wysokości
i
jest odwieczne
brama
prowadzi przez czas
poprzez
nieskończoną ilość światów
do
Absolutu
(Poezje,
s. 12)
Dopiero
tam, gdzie ustaje czas, zaczyna się prawdziwe istnienie i prawdziwe szczęście,
które może polegać na mistycznym słuchaniu odwiecznej muzyki, czyli muzyki nie
trwającej w czasie, lecz w bezczasie – muzyki symbolizującej najczystsze piękno
duchowego świata usytuowanego poza światem empirycznym, świata więc
transcendentnego:
Są
takie miejsca w których prawda
bywa
objawiona
ścieżki
ku nim tak strome
jakby
prowadziły wprost do nieba bram
gdzie
wiatr bez skrzydeł daje ci ulecieć
byś
choć na chwilę mógł opuścić
swą
ziemską powłokę
i
zanurzyć się w odwiecznej
muzyce
(Poezje,
s. 17)
Ów
szczęśliwy transcendentny świat, właśnie dlatego że jest transcendentny, nie
może być osiągalny dla istoty należącej do świata empirycznego. Więc owej istocie pozostaje tylko bezbrzeżna do niego
tęsknota, która rodzi utkane z marzeń i wyobrażeń rozliczne wizje wyrażone w
mowie poezji przybierającej niekiedy postać, która by mogła stanowić fragment
jakiejś modlitwy, gdyby była skierowana wprost do bóstwa. Lecz nasza poetka
raczej unika takich bezpośrednich odniesień do Boga. Mówi często o Nim, lecz
nie do Niego. Samo słowo „Bóg” zresztą pojawia się u niej niezbyt często jak na
poezję penetrującą obszary myślenia eschatologicznego. Częściej tu pada słowo
„Absolut” i jego synonimy, które oczywiście są jednocześnie przybliżonymi
synonimami „Boga”. Może to mieć częściowy związek ze wspomnianą
synkretycznością jej religijnej świadomości. Czytamy więc o tym, że pragnie i
tęskni do Transcendencji, lecz to pragnienie i ta tęsknota przedstawiana jest
nie jako element wiary w zbawczą wolę owej Transcendencji, lecz raczej jako
strukturalny, niezmienny stan duchowy, który choć dolegliwy, musi trwać niejako
na zawsze, jako że, przynajmniej w „tym” życiu, nie ma dla niego ukojenia. Do
prawdziwej Transcendencji nie ma prostej i pewnej drogi. Zdaje się prowadzić do
Niej słowo poezji, ale ono w istocie wyraża tylko wolę pragnącego i jakiś owej
Transcendencji intuicyjny sens. Człowiek skazany jest tylko na słowa i ich
znaczenia, które w tym wypadku nie niosą czystej prawdy, lecz jedynie ją
sugerują, zachęcając do wiary i dając niejasną nadzieję. Możemy więc przeczytać
u poetki np. takie życzenia:
bym
słyszeć mogła to co niesłyszalne
dźwięki
tak słodkie jak aniołów lutnie
bym
marzyć mogła w ogrodzie niebiańskim
a
płakać nad Styksem
(Poezje,
s. 8-9)
lub
taką konstatację egzystencjalno-epistemiczną:
czuję
się jak ślepiec co stoi tuż obok
a
nie może dotknąć
lecz
wszystkimi zmysły wyczuwa obecność
myślą
spotyka się z jaźnią niepojętą
sercem
z sercem
do
którego prowadzi miłość
która
wzbiera niczym wielka rzeka
po
spotkaniu z Absolutem
i
otwiera drzwi
(Poezje,
s. 24)
Pesymistyczna
ocena racjonalnego poznania rzeczy najważniejszych, czyli ostatecznych,
eschatologicznych wyraża się w sugestii, że tylko własnym sercem człowiek może
poznać serce wszechrzeczy („jaźni niepojętej”). Ponad naturalnym rozumem
sytuuje się zatem miłość i tylko ona otwiera drzwi do Absolutu. Ten zaś stanowi
kres wszelkich aspiracji człowieka – poznawczych i ontologicznych. Znamienne,
że to nie Bóg jest tu przedmiotem ontologicznej tęsknoty, lecz Absolut. Bóg
najwidoczniej budzi jakieś wątpliwości u poetki. (Jak to zobaczymy dalej, będą
to wątpliwości natury moralnej). Nie budzi natomiast wątpliwości to, co w
buddyzmie zostało nazwane nirwaną. Poetka pisze ją z dużej litery i określa
jako „krainę wiecznej szczęśliwości/ w której ludzie rodzą się/ z kwiatów
lotosu” (Rzeczywiste i Nierzeczywiste,
s. 10). Nirwana nie ma charakteru ściśle ontologicznego ani nawet religijnego,
jest raczej domniemanym i upragnionym stanem ludzkiego bycia niż bytu. Może
najlepiej oddaje jej charakter ten oto fragment, w którym wprawdzie samo to
słowo nie pada, a zarysowany jest tylko ów stan tak, jak się jawi niespokojnej,
wciąż poszukującej adekwatnego wyrazu wyobraźni poetyckiej:
W
niebie Syjama
nie
jest ciemno
Choć
nie ma tam
ani
słońca
ani
księżyca
światło
emitują bogowie
w
ciągu dnia
którego
czas mierzony jest
otwieraniem
się
i
zamykaniem
kwiatu
lotosu
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 12)
Jest to
świat, w którym nie ma cierpienia, bo nie ma w nim rzeczy realnych (słońca,
księżyca) i nie ma realnego (prawdziwego) czasu, który jest niepowtarzalną
zmianą i przemianą rzeczy, zaś ten, który przywołuje poetka w wierszu, jest
niekończącym się powtarzaniem się tego samego. To czas odnawialny, łagodny,
więc czas mityczny.
Problematyka
czasu jest istotnym, a w pewnym sensie nawet centralnym składnikiem
metafizyczno-egzystencjalnej panoramy myśli poetki. Czas symbolizuje nędzę
ludzkiego istnienia, jego przemijanie, a więc znikomość. Ale czas może też
symbolizować drogę do bezczasu czyli wieczności. A dzieje się to wówczas, gdy
„przeszłość i przyszłość stanowią jedno” (Poezje,
s. 15). Motyw tak rozumianej wieczności pojawia się w tej poezji często,
przyjmując różne obrazy i formuły. Jedną z nich jest właśnie Nirwana, „kraina
ostatecznej szczęśliwości”. Widzieliśmy też poetycki obraz wieczności
przedstawiający ją jako „odwieczną muzykę”, jako to, co niesłyszalne w
normalnym zmysłowym porządku, a jedynie w porządku nadzmysłowym, pośród
jakiegoś „ogrodu niebiańskiego”. Owa rzeczywistość pozaczasowa zawsze u poetki
przedstawia się w barwach świetlistych, łagodnych i ciepłych symbolizujących
istnienie czyste, bezwarunkowe. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek eschatologicznej dualności, jakimś podziale
na wieczną szczęśliwość i wieczne potępienie, jak to przedstawia tradycja wiary
chrześcijańskiej. „Tamten świat” jest jednoznacznie dobry, tak jak „ten świat”
niedwuznacznie zły.
Jeśli
mówić, że człowiek jest zawieszony między dobrem a złem, to można to pojmować w
kategoriach moralnych lub w kategoriach ontologicznych . Poetka wybiera niemal
wyłącznie te ostatnie. Jej człowiek nie jest uwikłany w problemy, czy dylematy
wolności związane z sytuacjami wolnego wyboru jako istota obdarowana wolną
wolą, a zatem nie ma tu również mowy o odpowiedzialności przed nadziemskim
Trybunałem. Finał losu człowieka nie od niego zależy, nie spełnia się bowiem w
obszarze jego wolności, gdyż naprawdę taka wolność, która by mogła konstytuować
jego byt, nie jest jego udziałem. Człowiek został skazany na bytowanie w „tym
świecie”, który jest miejscem egzystencjalnej udręki. Ale jest on zarazem
obarczony świadomością innego świata, doskonale szczęśliwego, do którego
kieruje się jego wola i nachyla cały byt, a który jawi mu się jako sfera
dostępna jedynie w marzeniu i w konstruującej myśli, lecz nie jako ostatni etap
swego istnienia. Jest to świat teoretycznie możliwy i intuicyjnie wyczuwalny,
lecz dla człowieka tu i teraz realnie niedostępny. Stąd też egzystencja ludzka
rozpościera się między tym, co realne, a tym co idealne lub jeszcze inaczej:
między marzeniem o idealnej rzeczywistości, a samą tą rzeczywistością. Taka
sytuacja podobna jest do jakiegoś niezrozumiałego snu, z którego trudno się
wywikłać i uzyskać jasny obraz prawdy. Oto dramatyczne obrazy beznadziejnego
jej poszukiwania:
Szukam
bram
Ocean
burzy się
Nieprzenikniona
tajemnica
Pozostaje
pośród głębin
(W jedną
stronę bez prawa powrotu, s. 28)
U
schyłku dnia odkryłam
że
wszystko w mym życiu
było
snem i ułudą
pogonią
za szczęśliwą chwilą
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 71)
W tej
sytuacji naturalne jest pytanie o tożsamość:
Obudzona
ze snu pytam
o
własną tożsamość
(Poezje,
s. 73)
Lecz
jakkolwiek by na nie odpowiedzieć, to żadna odpowiedź nie daje ontologicznego
pocieszenia. Oto przykłady:
To
sen tylko
Proszę
uwierz miły
Weszliśmy
razem w ciasny krąg ułudy
Wokół
tylko majaki i zwidy
Fantomy
wyobraźni
(W jedną
stronę…, s. 15)
Zawieszona
w próżni
(…)
niepewna
czy jeszcze żyję
czy
też już umarłam
stoję
przed obliczem Pana Jamy
pytając
jestem
czy mnie nie ma
(Rzeczywiste
i…, s. 72)
Ten
ostatni fragment nawiązuje do znanej tradycji filozoficznej zarówno Wschodu jak
i Zachodu. Jeśli mówić o tradycji zachodniej, to można przywołać znany przykład
o wątpieniu w prawdziwość wszystkiego, o czym mówią nam zmysły i rozum z
Kartezjuszowych Medytacji. Lecz
wątpienie Kartezjusza, choć podważało nawet pewność własnego istnienia, było
tylko metodyczne i miało w ostateczności doprowadzić do poznania prawdy, którą
na co dzień uznajemy mocą intuicji istnienia wszystkiego, co jawi się jako
realne, czego dowodzić specjalnym rozumowaniem nie trzeba. Wątpienie
Kartezjusza nawiązywało do starożytnego sceptycyzmu, a miało prowadzić nie do
jego potwierdzenia, lecz zaprzeczenia i obalenia go raz na zawsze. Nasza poetka
jednak o stan swojego bytu i jego realności nie pyta rozumu filozoficznego,
lecz bóstwo – „Pana Jamę”, boga śmierci uważanego również za „Sędziego
zmarłych” w hinduizmie. Stawia więc nie ściśle filozoficzne pytanie
epistemologiczno-ontologiczne, lecz psychologiczno-egzystencjalne o wymiarze
religijnym, tak jakby przekonana była, że tajemnica jej istnienia znajduje się
w umyśle bóstwa, a nie w mocy jej własnego umysłu, czy jakiejkolwiek ludzkiej
władzy poznawczej.
Wątpliwości,
co do istnienia bądź nieistnienia samego siebie, a ściślej biorąc wątpliwości
co do charakteru tego istnienia – czy, mianowicie, jest ono mocne i prawdziwe,
czyli takie, jakie nam się zwyczajnie wydaje, czy też tak słabej konsystencji
bytowej jak sen, jak iluzja – wątpliwości te są częścią tych, które dotyczą
istnienia wszystkiego, co się człowiekowi jawi i tworzy jego wewnętrzny, a
także zewnętrzny świat. Bo oto czytamy w innym miejscu, nawiązującym – jak i w
poprzednim – do religijnych wierzeń i filozoficznych mitów indyjskich, o tym
jak wygląda cały wszechświat, że mianowicie obrócony jest do nas nie od strony
swej istotnej prawdy, lecz w przebraniu monumentalnej ułudy:
Pani
Maja
matka
wszystkich Buddów
tych
którzy byli
i
tych których dopiero narodzi
z
woli obracającego kołem Króla
krąży
po wszechświecie
pomiędzy
niebami
jak
sen
jak
wielka iluzja
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 11)
W
takiej sytuacji zatem nie może dziwić quasi-deliberatywne pytanie pełne zarówno
poetyckiej urody jak i poznawczego zdumienia:
czy
ja istnieję
czy
też jestem jedynie obłokiem światła
wyemanowanym
przez Boga
i
odbitym w przejrzystym powietrzu
albo
w twoich oczach
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 13)
Ostatni wers perspektywę ściśle ontologiczną wzbogaca
refleksem antropologicznym. Jeśli go rozumieć jako moment erotyczny, choćby w
platońskim rozumieniu wypowiedzi poetyckiej, to trudno byłoby znaleźć w poezji,
zwłaszcza współczesnej, tak głęboki filozoficzny kontekst, w jakim on tu
występuje – istnieję o tyle, o ile mnie postrzegasz. Tego zapewne nie
powstydziłby się i chyba nie wyparł George Berkeley.
Wiele
utworów Krupińskiej-Trzebiatowskiej przenika niepokojące, czy wręcz dramatyczne
pytanie nie tylko o tożsamość samej siebie, lecz i całego świata. Oto pytanie o
tożsamość świata:
Zanurzam dłonie
w
jeziorze bogów Birlet el Karoumm
by
zaczerpnąć wody życia
srebrne
lustro oddziela dwa światy
lecz
na próżno usiłuję zgadnąć
który
z nich jest rzeczywisty
(Poezje,
s. 64)
A
oto znowu motyw wschodni, buddyjski, po który sięga poetka, aby wyrazić
niepokój istnienia i pragnienie poznania samego siebie pośród świata, który
jawi się jako coś ukrytego i nieprzyjaznego:
Płynąc
nocą
przez
ocean Sansary
poprzez
bezkres czarnych wzburzonych fal
niepewna
czy kiedykolwiek zobaczę brzeg
i
odnajdę ścieżkę prowadzącą do oświecenia
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 19)
Po
wielkich pytaniach o tożsamość siebie samej i świata następuje próba odnalezienia
siebie w świecie, czyli próba pozytywnej odpowiedzi na pytanie:
kim
jestem
dokąd
zdążam
i
kim się przez to staję
(Poezje,
s. 3)
Czytamy
w wielu wierszach, że człowiek osiąga pełnię swego bytu, gdy jego dusza stopi
się z duszą wszechświata. Oto pełniejsza poetycko-filozoficzna wypowiedź na ten
temat:
Jeżeli
chcesz dostąpić przebudzenia
rozpocznij
wędrówkę
do
źródeł rzeki życia (…)
aż
wreszcie sam staniesz się rzeką
a
dusza twoja stopi się
z
duszą wszechświata
Ta
panteistyczna deklaracja, którą już wcześniej zauważyliśmy w związku z
koncepcją poznania przez miłość, powtarza się w różnych wariantach, np.:
W
nieskończonej przestrzeni wszechświata
osiągam
stan zespolenia z naturą
staję
się częścią ziemi
i
częścią nieba
a
wszystko wokoło wydaje mi się
tak
iluzoryczne jak słońce i księżyc
odbite
w milionach jezior i rzek
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 9)
Rzeczywistość
naturalna póki jest nam dana w zmysłowym oglądzie, budzi poczucie złudy, czegoś
ulotnego tak bardzo, że trudno temu przyznać stan prawdziwego istnienia. Ale
jest tak nie tylko dlatego, że przedmiot naszego poznania – świat natury,
zmysłowa rzeczywistość nie stanowi prawdziwego bytu, lecz również dlatego, że
nasze władze poznawcze, szczególnie zmysłowa ich część, nie chwytają jej
istoty, nie są więc w stanie dotrzeć do prawdy. Aby poznać prawdę
rzeczywistości, trzeba się z rzeczywistością bytowo połączyć, tak aby akt
poznania stał się zarazem aktem ontologicznej przemiany i stanowienia. Wtedy
też zniknąłby dramat dualizmu świadomości i bytu (materialnego) a wraz z nim
równie dramatyczne pytanie o tożsamość świata i, przede wszystkim, samego
siebie. Takie myśli mogą nasuwać niektóre wypowiedzi poetyckie o wyraźnie
panteistycznej tonacji, jak choćby ta oto:
przytul
twarz do drzewa
a
ono opowie ci historię wszechświata
wsłuchaj
się w śpiew wiatru
uniesie
cię w górę
byś
jak ptak wolny przemierzał przestworza
(Poezje,
s. ????)
Słowem,
aby stać się wolnym – w najszerszym tego słowa znaczeniu, czyli niepodlegającym
uciążliwościom materialnych praw świata natury, trzeba się poddać tym prawom,
pogodzić się z nimi, uznać je za swoje i tym samym stać się niejako jednym z
żywiołów konstytuujących ten świat, być jednym z nieskończonych głosów
tworzących symfonię wszechświata. Przytoczony wyżej fragment, choć nasuwa ideę
panteistyczną, to wymowa jego jest bardziej krzepiąca niż klasycznej idei
panteizmu, że wolność to uświadomiona konieczność. Tutaj wolność człowieka, a
więc jego upragniony stan bytu, skojarzona została z radością żywiołów przyrody
– dobrocią drzewa, śpiewem wiatru, lotem ptaka. Fragment ten mówi o
transcendowaniu świata pozorów w kierunku samej esencji wszechświata, gdzie
czeka nas wolność. W innym zaś fragmencie spotykamy sytuację, w której
rzeczywistość transcendentna zstępuje do świata widzialnego. Mamy tu wizję
teofanii, której znów istotnym elementem jest wolność – tym razem nie zdobywana
aktem człowieka, jego rozmyślnym wysiłkiem, lecz darowana jemu i światu w akcie
łaski siłą Niewidzialnego:
i
zdawać by się mogło że ziemia i niebo
jak
para kochanków
trwają
w miłosnym uścisku
za
sprawą Niewidzialnego który nagle
unicestwił
horyzont
rozsunął
zasłony
uciszył
wiatr
i
ku nam spłynął
(Poezje,
s. 77)
Była
już mowa wcześniej o tym, że największym i najgroźniejszym wrogiem wolności
człowieka i ograniczeniem jego bytu jest czas. Następujący fragment można
potraktować jako dopełnienie powyższej teofanicznej wizji i przejście do wizji
niemal uszczęśliwiającej, ukazującej zniszczenie czasu:
po
niebie krąży wielki ptak
skrzydłami
przesłaniając słońce
i
wstrzymując upływ czasu
(Poezje,
s. 72)
Symbolicznym
przedstawieniem ontologicznie rozumianej wolności może być obraz kosmicznego
tańca, w którym człowiek brata się z dynamicznymi żywiołami nieba i ziemi,
dzieląc ich szczęśliwy los:
Zatańczmy
prosi
mnie do tańca
wiatr
on
w czarnym fraku
ja
w błękitnej sukni
w
zawrotnym tempie
pędzimy
po lustrzanej sali
w
księżycowym blasku
pośród
niemych cieni
(…)
tańczę
boso
z motylem na dłoni
(…)
i
nocą
ciemną
bez gwiazd
wysoko
na szczytach skał
tańczę
lecz nie wiem z kim
ostatni
raz
(Poezje,
s. 84)
Ten
niezwykły wiersz może przywodzić na pamięć znany utwór Tadeusza Micińskiego Migocą złote pomarańcze. I w jednym i w
drugim mamy przed oczami taniec pośród mistycyzmem nacechowanych tworów
poetyckiej wyobraźni. Mistyka Micińskiego jest mroczna i programowo wzbudzająca
dreszcz fascynacji i lęku, zauroczenia i przerażenia jakimiś satanicznym
błyskaniem pośród ciemności w ciasnej przestrzeni. Mistyka
Krupińskiej-Trzebiatowskiej wprost przeciwnie – przejawia się jakby w rozwieraniu
granic przestrzeni i czasu, w zanurzaniu się w jasności żywiołów świata, w
zniewalaniu i podporządkowywaniu ich sobie poprzez przyjęcie reguł ich
bytowania za swoje, a tym samym stawanie się jednym z nich. W ten sposób nie
tylko nie utraca swojego bytu, lecz go właśnie w ten sposób przekracza w mocy
istnienia. Taniec u Krupińskiej zdaje się nie wynikać, jak u Micińskiego, z
uwodzącej i zniewalającej mocy tajemnicy, ani jej nie demonstruje, lecz –
wprost przeciwnie – jest wyrazem intencjonalnej mocy człowieka przełamującego
wszelkie kosmiczne zniewolenia czy determinacje i transcendującego samego
siebie poza wszelkie naturalne byty w kierunku czystej wolności, która
znamionuje „krainę czystego szczęścia”. Ma więc ów taniec posmak procesu
przemiany, jakby metanoi o charakterze ontologicznym. Lecz jest to taniec
jedynie intencjonalny, dziejący się w wyobraźni, która nieoczekiwanie odsłania
tańczącej perspektywę ostateczności, końca. Jest to taniec „ostatni raz”. I tym
minorowym akordem wiersz znów zbliża się do aury wiersza Micińskiego.
Jednak
inne wiersze wyrażają radość ze wzbogaconego panteistycznie istnienia:
i
nawet nie próbuję się żalić że jak biały żagiel
zagubiony
pośród oceanu podążam przez życie
skoro
trzyma mnie w ramionach wiatr
i
tańczy ze mną walca w królestwie jabłoni
(Poezje,
s. 30)
czyjeś
ręce pochwyciły mnie w objęcia
i
oboje unosimy się w tańcu
ponad
ziemią
nade
mną i pode mną
księżyc
i gwiazdy
ocean
przestworzy
(…)
uwolniona
z pragnień
uwolniona
z marzeń
w
zespoleniu z wszechświatem
odzyskuję
siły
wiarę
aby przeżyć
(Poezje, s. 26)
Motyw
tańca u naszej poetki wiąże się wprawdzie z wyzwalającą wizją wolności, ale też
nie bez pewnej dozy autoironii. W jednym z najlepszych swoich wierszy
przedstawia go jako wybuch eschatologicznego szczęścia, niestety zakończonego
przebudzeniem. Szczęście to było tylko snem. A polegało na poznaniu prawdy o
wszechświecie i bycia z tą prawdą niejako „twarzą w twarz”, a także na
doświadczeniu wieczności, czyli bezczasu:
w
mieście Ise w którym nigdy nie byłam
stanęłam
twarzą w twarz z prawdą o wszechświecie
uniesiona
wiatrem
obleczona
w poświatę merkawy
tańczyłam
z bogami
podczas
igrzysk wenusjańskiej nocy
a
czas płynął bez początku i końca
a
noc stawała się wiecznością
budząc
się nie trzymałam już w dłoni
metalowego
zwierciadła
a
królowa Amaterasu oddaliła się
w
nieskończoność na rydwanie słońca
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 69)
Poznanie
ostatecznej prawdy możliwe jest tylko we śnie, który jednak zgodnie ze swoją
naturą znika wraz z prawdą swego bycia.
Zatrzymajmy
teraz uwagę nad wyrazistą motywiką tego świata, do którego należy „królestwo
jabłoni” – świata „nie z tego świata”, czyli rzeczywistości eschatologicznej. U
naszej poetki została ona wyrażona na dwa sposoby. Jeden prowadzi bezpośrednio
do filozoficznego ujęcia natury tej rzeczywistości, drugi natomiast przedstawia
ją w poetyckich obrazach i symbolach, często zmieszanych z pojęciami należącymi
do refleksji i języka filozoficznego oraz religijnego. Kardynalnym pojęciem
określającym istotę rzeczywistości eschatologicznej i transcendentnej jest
pojęcie Absolutu. Słowo to pisane niemal bez wyjątku z dużej litery, występuje
w tej poezji częściej niż słowo „Bóg” i nie posiada jednoznacznie religijnej,
jak to ostatnie, konotacji. Tym, co najcelniej oddaje jego znaczenie, jest myśl
o jego bezczasowości. W nim „teraźniejszość, przeszłość i przyszłość łączą się
w jedno” (Poezje, s. 83). Jeśli jest
on przedmiotem poetyckiej refleksji w obszarze problematyki egzystencjalnej, to
jedynie jako przeciwieństwo tego, co najbardziej groźne dla człowieka,
najbardziej go unieszczęśliwiające – czasu. Jeśli stanowi przedmiot westchnień
strudzonego swym losem człowieka, to jako rzeczywistość, gdzie nie ma czasu, a
więc i cierpienia, jakie on przynosi. Jest to zatem pojęcie, które w języku
ściślej poetyckim znaczy tyle np. co przywoływana już wcześniej „kraina
wiecznej szczęśliwości”. I dopiero tak przełożone na język poezji nabiera
religijnego znaczenia, gdyż wskazuje na pozytywny aspekt ludzkiego z nim
obcowania, a nie jedynie na negatywny, jak w przypadku, gdy pojmowany jest jako
bezczas, czyli to, co uwalnia nas od czasu i niesionych przezeń dolegliwości
istnienia. W tym ostatnim przypadku bowiem osiąga się go już w momencie śmierci
kończącej udrękę życia i przenoszącej nas do nicości. Bo nicość człowieka może
oznaczać zatracenie w Absolucie, czyli absolutny koniec wszystkiego, co składa
się na ziemski, materialny byt człowieka.
Poezja
Krupińskiej-Trzebiatowskiej nosi niektóre znamiona poezji religijnej, jak to
słusznie zasugerował Wit Jaworski w posłowiu do jej tomiku Rzeczywiste i Nierzeczywiste* Istotę
filozofii stanowi pragnienie poznania natury rzeczywistości, istotę zaś religii
pragnienie i dążenie do zbawienia. Oba te motywy są w tej poezji obecne.
Przeważa jednak motyw zbawienia. Jest tu on ściśle związany z wyobrażeniami
świata nadprzyrodzonego, w którym miałby się dopełnić byt człowieka. Wizje
eschatologicznie nacechowane zazwyczaj wiążą się jednak z obrazami życia w
świecie realnym. Ten zaś będąc padołem łez i niezrozumiałego cierpienia rodzi
bunt przeciwko Stwórcy, a ściślej przeciwko Jego woli, która okazała się tak
niefortunna dla człowieka. W tym punkcie rodzi się dramatyczne, by nie
powiedzieć wręcz tragiczne pytanie: Dlaczego zło? Odwieczne niemal to pytanie
znane w naszej cywilizacji co najmniej od czasów Gilgamesza i Księgi Rodzaju, a
później Księgi Hioba i Koheleta oraz tragików greckich, zdaje się naszą poetkę
zajmować bardziej w wersji Hioba i Koheleta niż w wersjach pozostałych.
Bardziej też niż Księga Rodzaju obciążająca odpowiedzialnością za zło
człowieka, a nie Stwórcę, poetkę przekonują religijne koncepcje Wschodu.
Pociąga ją wiara w reinkarnację zarówno jak i myśl o nirwanie. Pociąga ją
również wschodnia metafizyka uznająca świat widzialny za złudzenie poznającej
zmysłami naszej duszy. O tym jednak pisaliśmy wyżej.
Teraz
spróbujmy przyjrzeć się obrazom, w których poezja wspiera i wyręcza myśl
teologiczną i filozoficzną odniesioną do rzeczywistości transcendentnej i
nadprzyrodzonej z jednej strony i do kondycji człowieka wychylającego swoje
jestestwo do nich – z drugiej. A zatem zadajmy za poetką pytanie: „Kim jestem,
dokąd zdążam i kim się przez to staję?” (por. Poezje, s. 7), a w wersji uogólnionej: kim jest człowiek i jakie
jest jego przeznaczenie?
I oto czytamy:
cudem
ocaleni
błądzą
pomiędzy gwiazdami
w
poszukiwaniu nowej ziemi
i
nowego nieba
z
nadzieją
że
otworzą się przed nimi na nowo
bramy
Edenu
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 60)
Można w
tym miejscu zapytać, czy ewidentne tutaj nawiązania do Apokalipsy, która
obwieszcza eschatologiczną nadzieję na „nową ziemię” i na „nowe niebo”, jest
zarazem przyjęciem tejże nadziei, czy tylko poetyckim obrazem błądzenia
ludzkości ratującej sens swego losu w rozpaczliwej próbie wiary i nadziei
„pomimo braku nadziei”? W każdym razie nie ulega wątpliwości, że błądzenie w
poszukiwaniu „nowej ziemi” i „nowego nieba” oznacza tutaj pełną dezaprobatę dla
„tej ziemi” i „tego nieba”, które ludziom jest dane tu i teraz, i w całej
historii. Wszak szczęśliwi nie poszukują szczęścia, nie żywią nadziei na nie,
bowiem je posiadają. Szukają go tylko nieszczęśliwi.
Ważnym
wyznacznikiem przekleństwa losu człowieka jest jego niewiedza o istocie
rzeczywistości, w której dane mu jest ów los wypełniać trudem swego istnienia.
Przytoczmy
raz jeszcze taki fragment:
na
poły świadoma czego szukam
w
tym i w tamtym świecie
jak
ślepiec błądząc z opaską na oczach
gdy
o krok będąc od rzeczy szukanej
nie
mogę jej znaleźć
bo
nie mogę dotknąć
(Poezje,
s. 80)
A oto
inny zawierający analogiczną myśl:
zmierzał
ku prawdzie
drogą
przez zieloną równinę
(…)
upadał
ze znużenia
i
o świcie powstawał by iść dalej
(…)
wszystkich
pytał gdzie została ukryta
szeptała
o niej woda w strumykach
liście
i wiatr śpiewały
lecz
on szedł i szedł i był coraz dalej
a
kiedy u kresu sił zapytał sam siebie
serce
jego odrzekło że nie wie
(Poezje,
s. 59)
Człowiek
przedstawiony w tej poezji doskonale wie, że istnieją pytania beznadziejne, to
znaczy takie, na które nie ma odpowiedzi. Ale wie on także i to, że nie można
tych pytań nie stawiać, gdyż są fundamentalne i jako takie wyznaczają naturę
człowieka, będąc jednocześnie jej wyrazem. Dzięki nim staje on twarzą w twarz z
Tajemnicą:
nazbyt
wiele pytasz
lecz
jakże nie pytać gdy nocą drzewa szumią
tuż
za moim oknem
a
księżyc łzawy toczy się leniwie
nad
ospałą rzeką w której
teraźniejszość
przeszłość i przyszłość
łączą
się w jedno
(Poezje,
s. 83)
Człowiek
zatem to nieszczęśliwa istota, bo nie pogodzona ze swoim losem, nie uznająca
aktualnego stanu swego bytu. Ale nie rezygnująca także z wszelkiej nadziei.
Raczej trwająca w zawieszeniu pomiędzy całkowitą klęską i ostatecznym
zwycięstwem. Mamy w tej poezji pośród licznych jej utworów wypowiedzi zarówno
wyrażające poczucie eschatologicznej klęski jak i przeczucie zwycięstwa. Oto
wizja nieodwracalnej zagłady świata:
umarły
kwiaty na dnie oceanu
runęły
słupy niebiańskie
słońce
zniknęło na zawsze
i
ciemność wieczna
ogarnęła
ludzi
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 74)
Ale w
innym miejscu czytamy słowa wielkiej eschatologicznej nadziei w stylu znów
apokaliptycznym. I choć nie muszą to być słowa płynące ze szczerej wiary
religijnej, to możemy je przyjąć przynajmniej jako słowa zrodzone z
poetycko-religijnego marzenia. Jeżeli szczęście, czyli zbawienie, nie
przychodzi do nas teraz, gdy istniejemy historycznie, to niechaj je zastąpi
wizja szczęścia poza i ponad historią – w Eschatonie. Tę zaś wizję może nam
postawić przed oczami wyobraźni poezja i siła jej sprawczego słowa. I oto w jej
słowach znowu czytamy o „nowej ziemi” i „nowym niebie”, ale już nie jako
mirażu, za którym goni ludzka nadzieja, ale jako o rzeczywistości spełnionej,
to znaczy wieńczącej koniec historii, koniec czasu i jego destrukcyjnej mocy,
której owocem była śmierć. Przytoczony niżej fragment jest udaną poetycko
parafrazą zarówno przesłania starotestamentowego (Iz. 65,25), jak i
nowotestamentowego (Ap. 21, 1-8):
nowa
ziemia
i
nowe niebo
miasto
wolne od ciemności nocy
wiecznie
oświetlone chwałą Boga
z
rzeką pełną wody życia
i
drzewem życia
eliksirem
nieśmiertelności
miasto
w którym nigdy nie zawita
śmierć
nie
narodzi się smutek
ani
nie popłynie łza
bo
zło wraz z pierwszą ziemią
i
pierwszym niebem przeminęło
bezpowrotnie
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 91)
To, że
przytoczona wizja eschatologicznego szczęścia jest tylko poetycką parafrazą
przesłania biblijnego, a nie wyznaniem wiary, świadczy może fragment z innego
wiersza, w którym wyrażona jest obawa, że może to wszystko, co jest nam
obiecane w Eschatonie, nie będzie nigdy miało realnego bytu. Bo wszystko to
„zaczyna się i kończy w nicości”. Ale jest to tylko obawa a nie pewność. Do
nihilizmu mimo wszystko tutaj daleko. Zwłaszcza, że jakby mimochodem wyrażona
tu została pochwała ziemi i nieba wraz ze wszystkim, co stanowi o ich pięknie,
a zarazem jest przedmiotem miłości człowieka – syna kosmosu. Czytamy:
Zielona
Taro powiedz mi tylko
czy
tam gdzie wirują gwiazdy
są
także motyle
czy
szumią drzewa tańcząc w uniesieniu
a
woda płacze nocami w strumieniu
nie
mów mi tylko że tam
gdzie
niekończące się pola granatów
niczego
poza nimi nie ma
i
że wszystko zaczyna się i kończy
w
nicości
(Poezje,
s. 44)
Podsumowując
refleksje wokół pytania: kim jest człowiek i jakie jest jego miejsce w obszarze
wszechrzeczy, należałoby powiedzieć, że w poezji Joanny
Krupińskiej-Trzebiatowskiej człowiek jawi się jako jestestwo zawieszone między
bytem a nicością, ani dostatecznie osadzone w istnieniu, ani całkowicie go
pozbawione. Jego cechą jednak istotną jest nie tyle przebywanie w obszarze tego
zawieszenia, ile wyrywanie się z tej strefy ontycznego zagrożenia do stanu
bycia ku zbawieniu. A zatem dalecy jesteśmy od Heideggerowskiego „bycia ku
śmierci”, bo aż na antypodach tej w istocie nihilistycznej egzystencjalnej
formuły i związanej z nią postawy.
Tak
można by najogólniej scharakteryzować los człowieka pośród losu świata. Ale
pozostaje jeszcze do określenia widzenie i pojmowanie Boga jako stwórcy świata
i człowieka. Relacje miedzy Bogiem a człowiekiem nie są tu ani proste, ani
oczywiste. Cechują się rozlicznymi napięciami. Człowiek w tej poezji ma wobec
Boga postawę wyłącznie roszczeniową. Nie jest on Bogu niczego winien, nawet
wdzięczności za dar życia, bo życie przecież nie jest domeną szczęścia, lecz
raczej pasmem udręki. Oto pięknie wyrażona, choć mało dla Boga przyjemna
ironicznie nacechowana pretensja:
doskonalisz
nasze dusze cierpieniem
jak
rzeźbiarz posąg dłutem
zapominając
że nie jesteśmy z kamienia
(Poezje,
s. 57)
Wypowiedź
ta dezawuuje chrześcijańską teologię krzyża i cierpienia jako siły
ekspiacyjnej. Dezawuuje więc zbawczy akt Chrystusa cierpiącego, poddaje w
wątpliwość jeden z podstawowych filarów chrześcijańskiej wiary.
W
jednym z wierszy przedstawiona jest kosmiczna wizja walki „na śmierć i życie”
dwóch bóstw, czy duchów – dobra i zła. To wyraźne nawiązanie do dualizmu
staroperskiego, czy manichejskiego połączonego z ideą monoteistyczną:
Stoją
naprzeciwko siebie
Hermanubis
– geniusz dobra
I
Tyfon – geniusz zła
Sposobią
się do walki na śmierć i życie
Stwórca
przygląda się
Milczy
Gwiazdy
zasłoniły oczy
Niebo
pokryło wszystko całunem chmur
Zapanowała
martwa cisza
(W jedną
stronę bez prawa powrotu, s. 35)
Przedstawiony
tu obraz nie pozostawia złudzeń co do pojmowania Boga jako stróża porządku
moralnego we wszechświecie. Los świata jest mu obojętny, przygląda mu się
niczym widz w teatrze. Nie unicestwia zła, a więc je dopuszcza, bądź jest wobec
niego bezsilny. Nawet gwiazdy wydają się bardziej na zło wrażliwe niż On, bo
przynajmniej nie chcą widzieć dziejącego się w świecie zła – zasłaniają oczy.
Podobnie też zachowuje się niebo, pokrywając chmurami widok krwawej wojny.
Jednakże
nie traktujmy słów w poetyckich wypowiedziach tak, jakby to były słowa wyjęte z
traktatu filozoficznego. Niekiedy poeta urzeczony urodą wizji, która mu się
nasuwa, a czasem samym tylko brzmieniem zestawionych wyrażeń lub wywołanych przez
nie niezamierzonych znaczeń idzie tam, gdzie prowadzą go słowa i tworzone przez
nie obrazy, choćby efekt, który się pojawia w wyniku ich aktywności, nie był
tym, który był sobie uprzednio założył. I chyba tak jest u Joanny
Krupińskiej-Trzebiatowskiej. Wahając się między pojmowaniem Boga jako
miłosiernego lub jako obojętnego, wybiera, jak się zdaje, tego pierwszego.
Mogą o tym świadczyć niektóre inne
wypowiedzi. Przytoczmy je:
Patrzę
w słońce
i
pytam dla kogo świeci
Panu
Bogu rozjaśniam mrok
odpowiada
Panu
Bogu słońce niepotrzebne
skoro
jest światłością
Ale
jak bez Boga i bez słońca
wyglądałby
świat
(Poezje,
s. 35)
Więc
jednak świat potrzebuje Boga. Taką myśl zawiera też inny fragment, w którym
dwuznaczność oceny Boga przechyla się mimo wszystko na Jego stronę. Bo oto
niczym nie powstrzymane morze zła, jakie pociągają za sobą wojny, wskazuje
wprawdzie, że „Bóg postanowił nie mieszać się w ludzkie sprawy”. Dodaje jednak
poetka:
Gorzej
jeśli zamierza popełnić
razem
z całym światem
samobójstwo
(/??????????///)
W
takiej postawie wobec Boga ujawnia się charakterystyczna dla współczesnego
człowieka podstawowa sytuacja światopoglądowa i egzystencjalna – poczucie
niewystarczalności przesłania eschatologicznego, jakie daje od wieków
chrześcijaństwo, a zarazem całkowita bezradność wobec swego losu, którego nie
są już w stanie określić i – przede wszystkim – usensowić żadne inne systemy
idei i wiar. Wiara w Boga (chrześcijańskiego)wydaje się teraz tyleż konieczna,
co niemożliwa. Stąd widzimy u naszej poetki próby poszukiwań rozwiązania
podstawowej zagadki swojego losu w religiach Wschodu; gdziekolwiek zresztą,
dokąd ją zawiedzie wyobraźnia wzbudzona intuicją i (czy pogłębioną?) erudycją,
bo spotykamy w jej wierszach i ślady refleksji z aluzjami do starożytnych kultur
Egiptu, Mezopotamii czy Indii. Ten synkretyzm wyciska też pewne piętno na wizji
i rozumieniu Boga, jakie czytamy w tym oto wyznaniu najbardziej chyba ze
wszystkich wyraźnym i bezpośrednim:
Kim
jesteś Panie (…)
jesteś
światłem na niebie
i
w duszy mej płoniesz
jesteś
mądrością mędrców
i
miłością w sercu
ziemią
i oceanem
światłem
i księżycem
wszystkim
co stworzyłeś
i
co myślisz zniszczyć
(Rzeczywiste
i Nierzeczywiste, s. 63)
Jeśli
jednak uwzględnić współczynnik poetyckości języka tej wypowiedzi, to można uznać
ją za niesprzeczną w swym ogólnym znaczeniu z chrześcijańską wizją Boga.
Powyższe
rozważania nad fragmentami poezji Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej, które
określiliśmy tutaj „momentami metafizycznymi” (analogicznie do „momentów
muzycznych” Franciszka Schuberta – Musikalische
Momenten) , dotyczą w oczywisty sposób warstwy znaczeniowej tej poezji. Nie
dotykają natomiast jej problematyki formalnej i artystycznej. Można
przypuszczać, że ocena tej poezji jako sztuki słowa nie zawsze wypadłaby tak
imponująco, jak imponująco prezentuje się przedstawiona w formie interpretacji
jej problematyka. Ta ostatnia bowiem dotyczy spraw dla człowieka najwyższych
określanych właśnie jako metafizyczne. Daliśmy tutaj próbę lektury
egzystencjalnej tej liryki. Jeśli przy tym nie popełniliśmy grzechu
nadinterpretacji, a wyniki tej lektury są trafne, to pośrednio można by wnosić
również o wartości artystycznej tej poezji, a przynajmniej przytaczanych jej
fragmentów. Te bowiem zawierają nie tylko ważkie myśli, lecz również odznaczają
się niekiedy niekwestionowanym pięknem – zwłaszcza pięknem wyobraźni.
Na
zakończenie niech zostanie przytoczone, już bez komentarza, kilka urywków nie
cytowanych dotąd w naszym tekście, a posiadających urok świeżości. Potwierdzają
one dar obrazowania, w którym łączy się w harmonijną jedność pierwiastek
wyobraźniowy i niebanalne znaczenie.
Joanna
Krupińska-Trzebiatowska – obrazy poetyckie
Czarny
ptak
Rozpostarł
skrzydła do lotu
Nie
wzbił się w górę
Lecz
zastygł w bezruchu
(W jedną…, s. 51)
tylko
serce ciąży niczym wielki kamień
zatopiony
pośrodku jeziora tam
gdzie
ktoś czekając woła
z
mgłą ponad wodą się unosząc
gdy
wolno jutrzenki wóz z oparów się wynurza
(Poezje, s. 16)
powiedz
mojej matce
że
spotkamy się
przy
gwiezdnym jeziorze
kiedy
przybędę z pochodnią w dłoni
ranną
zapalając zorzę
(Rzecz. i Nierzecz., s. 86)
a
oto kolejny mirage
w
stronę sięgających nieba szczytów posuwa się
jak
widmo
słoneczna
barka z ciałem faraona
rzeką
lądem
błękitem
(Rzecz. i Nierzecz., s. 98)
słyszę
siedem przestróg
I
siedem gwiazd zapala się na niebie
Gwiazdy
gasną pogrążając się w żałobie
Kosmiczny
pył zaciera ślady naszych stóp
(Trickster, s. 33)
Para
łabędzi ciągnie żałobną łódź
Pod
czarnymi żaglami zwątpienia
W
okołoziemską przestrzeń
(Trickster, s. 69)
Dusza
jest ptakiem który odlatuje
ptaku
mej duszy poczekaj
(Poezje, s. 50)
* J.
Krupińska-Trzebiatowska, Rzeczywiste i
Nierzeczywiste
Agata Hrycyk
PUSTE OBŁOKI JOANNY KRUPIŃSKIEJ-TRZEBIATOWSKIEJ
Prawda odbije się w twoich oczach/ dopiero kiedy… - o PUSTYCH OBŁOKACH Joanny
Krupińskiej - Trzebiatowskiej
Są tomiki poezji od początku do końca ułożone, wygładzone, ładne, ale przeciętne.
Miło przeczytać, lecz się o nich zapomina. Są też tomiki, gdzie nie wszystko jest w punkt,
gdzie bywa chaotycznie, gęsto - za to pulsuje w nich żywioł oraz swobodna ekspresja, co
czyni je niezwykłymi i magnetycznymi.
Jedną z takich książek poetyckich są PUSTE OBŁOKI (2016) Joanny Krupińskiej -
Trzebiatowskiej. Można polemizować z tym tytułem, ponieważ w książce aż kipi od treści,
nawiązań kulturowych i form wyrazu poetyckiego. Nie mniej jednak ta pustość pojawia się
nieco głębiej.
Autorka to dojrzała kobieta, była pani prezes Krakowskiego Oddziału Związku
Literatów Polskich, animatorka kultury. Autorka wielu tomików m.in. Rzeczywiste i
nierzeczywiste (2001), Taniec śmierci (2010) czy Trickster (2013). Sięgając po jej poezję,
można zauważyć spore doświadczenie pisarskie oraz elementy, tworzące jej indywidualny
styl, o czym później.
Patrząc globalnie na książkę, mogę powiedzieć, że jest bardzo różnorodna,obszerna,
lecz na szczęście - nie przytłaczająca. Wielu z nas zna kogoś, kto potrafi tak kwieciście i
szeroko opowiadać na dany temat, że aż zasypiamy ze znużenia. Sam fakt przedstawienia tak
szerokiej treści filozoficznej, kulturowej, egzystencjalnej bez efektu stracha na wróble,
zasługuje na uwagę. Z pewnością autorce udaje się to poprzez dobry balans nastroju, a także
możliwie prosty, konkretny język.
Bardzo trudno ująć w kilku zdaniach, o czym są PUSTE OBŁOKI. Z pewnością
poruszają całą gamę tajemnic, które od zawsze towarzyszą ludziom. Starają się też
zobrazować, co dzieje się z człowiekiem, gdy przeżywa rozmaite emocje. To tomik o
empatii, szukaniu przyczyn zła, o próbie rozświetlenia duszy, w której panuje mrok/jak na
dnie oceanu. Można poczuć się nieco przygnębionym, poznając tą tematykę. Muszę jednak
wspomnieć, że same utwory raczej nie mają na celu zasmucać. Na pierwszy plan wysuwa się
ich głębia, bogactwo emocjonalne, a nie powaga. W moim odczuciu są bardzo szczere,
poruszające, a nawet szokujące.
Warto odsłonić teraz kilka kart tomiku PUSTE OBŁOKI. Od strony technicznej
utwory są oszczędne w stosowaniu znaków interpunkcyjnych, a wielkie litery występujątylko przy nazwach własnych, nazwiskach, punktach geograficznych itp. Mamy też do
czynienia z wierszem wolnym i często - białym. Często pojawiają się też proste konstrukcje
wersów i zdania eliptyczne. Taka formuła nadaje współczesny rys oraz komunikatywność
wierszom. Interesującym zabiegiem stylistycznym jest wdrożenie w kilku miejscach
nawiązań matematycznych (ten który wytyczył granice/dwóch światów(...)/liczbą złotego
podziału - z wiersza Ten który się oddalił, czy: liczby pierwsze dzielą się przez siebie/ale nie
przez 777/a było przecież siedem niebios - z wiersza Zaklinanie). Są to metafory, których nie
spotyka się często.
Wielokrotnie przewija się motyw kontrastów między piekłem a niebem. Dodatkowo
te dwa bieguny bywają zmieszane (światem rządzi Asmodeusz/w sutannę przebrany - z
wiersza bez tytułu, czy: nawet tu w Weronie/choć to miasto zakochanych/powracają echem
jęki Katarów/wydanych (...)płomieniom na żer - z wiersza Miłość i śmierć). Autorka
wskazuje na to, że życie i cywilizacja jest właśnie taką wybuchową mieszanką dobra i zła.
Człowiek czuje się zagubiony, nie mogąc odseparować od siebie tych pojęć i oprzeć się na
czymś czystym i klarownym.
Jednak całe życie wyglądamy za jakimś ukojeniem, spokojem, a nasze poszukiwania
zaczęły być globalne (powszechne podróże, mieszanie się wyznań i kultur). Tu właśnie
wnikliwa obserwacja Krupińskiej - Trzebiatowskiej rysuje się w tym, że w jej wierszach
pojawiają się elementy wielu różnych wierzeń i filozofii (m.in. starogreckich, Azteckich,
buddyjskich, muzułmańskich i chrześcijańskich). Człowiek wybiera z nich to, co mu
odpowiada i liczy na spełnienie duchowe, jednak, jeśli zawsze jest o krok od rzeczy poznania
(jak pisze autorka), to wciąż pozostaje nienasycony. Żyje trochę tak, jakby był Syzyfem.
Sporo miejsca w tomiku autorka poświęciła pojęciu samsary - czyli kołu cierpienia i
pragnienia, a także kołu życia. Koła te nieustannie się kręcą, a my czasem chcielibyśmy
wyrwać się z nich i wystrzelić prosto jak satelita, który nagle stracił planetę, trzymającą jego
ruch w kole (czasem mówimy też w kieracie). Czy w ogóle możemy być w pełni wolni?
Klasyczne pytanie, na które próbuje odpowiedzieć tomik PUSTE OBŁOKI, to to o
sens zmagania się z życiem, skoro ledwie narodziwszy się/odpływamy w nicość? Już wielu
poetów szukało odpowiedzi - chociażby Leopold Staff w wierszu Kochać i tracić…
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
PUSTE OBŁOKI nie są lekką nastrojowo lekturą, a raczej burzą, przetykaną
ładniejszą pogodą. Joanna Krupińska - Trzebiatowska posługuje się bardzo intensywnymi
środkami wyrazu, obrazami, które potrafią zmrozić krew w żyłach. Nie brakuje utworów
turpistycznych oraz makabrycznych. Widać, że zabiegi te są wynikiem silnych emocji,
skutecznie przelanych na papier. Można dostać gęsiej skórki, czytając w wierszach bez
tytułu: wyrwane żywcem z piersi/bijące jeszcze serca na ołtarzu Teotihuacan czy: inaczej ród
wyginie/kocie dzieci w worku zginą/wyrzucone(...)do rzeki. Dla mnie takie obrazy stanowią
wyraz odwagi w wyrazie poetyckim.
Moją uwagę przykuło to, że, choć wiele utworów jest obszernych, są wciągające i
dobrze napisane. Szczególny dla mnie jest utwór pt. Zaklinanie - odznacza się zawiłością i
objętością, lecz zapada w pamięć. Oto jego fragmenty:
życie zaprogramowane
przez setki możliwych kombinacji zdarzeń
przynosi złudne poczucie wolności
otacza nas maya
(...)
coraz cichszy twój głos
(...)
zostaw nas
opuść naszą planetę
jest wiele innych miejsc
do zasiedlenia we wszechświecie
(...)
rasa ludzka (...)
zepsute ziarno z którego nie wykiełkuje zboże
(...)
zobacz w nas małą choćby cząstkę
własnego jestestwa
i uwolnij
Dla mnie jest to jeden z kluczowych utworów dla tomiku, ukazujący ogrom emocji
oraz cechy stylu pisania autorki. Obrazy są bogate, namacalne, dosłownie zatrzymują w
miejscu. Maya to ułuda zasłaniająca rzeczywistość. Być może to tytułowe obłoki?
Dodatkowo Krupińska - Trzebiatowska sprawnie operuje również utworami krótkimi.
Dla przykładu wiersz bez tytułu:
droga
do wolności
zawsze tylko jedna
prawda
przybita do krzyża
krzyczy
choć to prawda zabita
Pojawiaja się tu niezwykle zgrabna gra słów, poza tym, mimo wprowadzenia słowa
krzyż, nie jest to agitacja religijna, a przynajmniej udało się jej uniknąć w odbiorze wiersza.
Można szeroko go interpretować.
Pustka w świetle tego tomiku to wszystko to, co nieznane, co umyka naszemu
rozumowi, zmysłom. Pustkowie panuje także w kosmosie, gdzie wielu z nas czuje się
samotnie.
Obiektywność nie pozwala mi wspomnieć o pewnym mankamentach tej książki.
Pewne utwory są nieco chaotyczne i tłumne - przez nagromadzenie dużej liczby symboli (np.
wiersz Rytuał). Mogą być uznane za kakofoniczne bądź przekombinowane. Lecz czy właśnie
tak nie wygląda życie? Piękno mieszające się z brzydotą, sacrum z profanum, bogowie z
ludźmi, chaos i wielogłos ?
Poza tym rzadko się zdarza, aby wiersz był za krótki. Dużo częściej bywa za długi,
przegadany. Jednak w utworze Déjà vu odniosłam wrażenie, że autorka zastosowała spore
skróty myślowe i zbyt dużo treści jest w domyśle. Nie mogłam wczuć się w ten wiersz,
zgubiłam się. Warto rozróżniać minimalizm od szkicowania w pisaniu.
Komu ewentualnie nie przypadłby do gustu ten tomik? Osobom, szukającym w poezji
uśmiechu, jasności i ulotności. Mimo, że te wiersze są napisane lekko i z wyczuciem, niosą
sporo trudnych refleksji, na które trzeba być gotowym. W PUSTYCH OBŁOKACH jest
miejsce na dobro, miłość, lecz nie jest to podane frontalnie. Jeszcze raz podkreślam - nie
należy mylić powagi z głębią. Poważne wiersze bywają usztywnione, jakby połknęły kij.
Głębokie wiersze, jak w niniejszym tomiku, są wielowymiarowe, giętkie, żywiołowe i dają
się poczuć.
Komentarze
Prześlij komentarz